Westchnął, podrapał się w policzek, na którym już zaschły łzy.
– Ta dziewczyna, niech ją szlag, nie była sama. Zaskoczyła nas strzałami. Mało brakowało. Zwiesił głowę i podrapał zranione ramię.
– Po prostu robi się, co jest do zrobienia.
– Co dokładnie się stało? – zapytał Savich.
– Kiedy już przez las dotarliśmy do tego Slipper Hollow, najpierw zobaczyliśmy dziewczynę, ale był z nią ten wielki facet. Perky powiedziała, że w porządku, faceta też załatwimy. Ale zanim podeszliśmy bliżej, z domu wybiegł inny facet i zaczął krzyczeć, żeby weszli do środka.
Oczywiście wiedział, że coś było na rzeczy – nie wiem, skąd to wiedział, ale tak było. Rachael Janes i ten duży facet schowali się do domu, kiedy zaczęliśmy strzelać. Perky kazała nam się rozdzielić. Clay i ja przez las zakradliśmy się na tyły domu, żeby wejść tylnym wejściem i otoczyć ich. Uznałem, że najlepiej będzie, jeżeli Clay zostanie z tyłu, bo jest nowy w drużynie, i będzie mnie ubezpieczał oraz strzelał, jeżeli ktoś będzie próbował wydostać się tylnym wyjściem.
Wszedłem do kuchni w tej samej chwili, co ten duży facet. Myślałem, że go trafiłem, bo upadł, ale tylko udawał, sukinsyn. Potem trafił mnie w ramię. Uziemił mnie, potem wyszedł na zewnątrz i już wiedziałem, że Clay nie ma szans. I miałem rację.
Nie wyobrażacie sobie, jak bardzo bolało mnie ramię, kiedy ciągnąłem Claya z powrotem przez las do naszego samochodu, ale wiedziałem, że nie mogę go tam zostawić. Zakopałem go na polu tytoniowym jakieś dwadzieścia kilometrów dalej. Nie jestem pewien, czy będę w stanie go znaleźć, naprawdę.
Everett zaczął płakać. Szlochał. Podniósł wzrok i spojrzał na Savicha.
– Obiecaliście mi tabletki, jeżeli powiem wam wszystko. Powiedziałem. Moje tabletki są w apteczce.
– Dane, przynieś z łazienki pana Everetta tę fiolkę z tabletkami przeciwbólowymi – zawołał Savich.
Szlochał dotąd, aż Dane wcisnął mu w dłoń fiolkę z tabletkami i postawił na podłokietniku fotela szklankę z wodą. Everett połknął dwie tabletki, wypił całą szklankę wody, część rozlewając na brodę.
Wyglądał nieźle. Sherlock pomyślała obiektywnie, spoglądając na niego z góry, że pewnie był przed czterdziestką, miał gęste jasne włosy, był ładnie zbudowany, ale był nieogolony i bynajmniej nie pachniał, jakby się ostatnio kąpał, co było zrozumiałe, biorąc po uwagę jego ramię. Miał na sobie brudny szary dres, ciemnozielone skarpety z dziurą na dużym palcu. Pomyślała, że wyglądał jak człowiek, który wiele w życiu przeszedł i za młodu siedział w więzieniu.
– A teraz, Don – powiedział Savich – powiedz nam, gdzie szukać Perky.
Everett przygryzł dolną wargę. Był twardy, Savich to wiedział, w końcu chodziło o zdradę najwyższej wagi.
– Pomyśl o swojej przyszłości – ostrzegł Savich głosem łagodnym, spokojnym i przerażającym.
– Mieszka w Georgetown, w stanie Wisconsin, przy M Street, następny blok za sklepem Barnes & Noble. Chyba w małym mieszkaniu nad butikiem. Nie znam nazwy tego butiku.
– A adres?
– Koleś, nie wiem. Nie…
– No dobra, wierzę ci. Zaprowadzisz nas tam. – To mówiąc, Savich wyciągnął go z fotela i nie zwracając uwagi na jego jęki przekazał go Dane'owi i Olliemu. – Nasz mądrala zaprowadzi was do mieszkania Perky w Wisconsin. Razem z dwoma innymi agentami będziemy jechać za wami i osłaniać was.
28
Dziesięć minut później Donley Everett wskazał okno na pierwszym piętrze nad K – Martique, sklepem z ubraniami i akcesoriami w stylu gotyckim. Twierdził, że tam właśnie mieszkała Perky. Dane dał mu kolejną tabletkę, aby utrzymać go w błogim stanie zamroczenia lekami. Gdyby nie czarne koronkowe zasłony i czarne drzwi, z zewnątrz wyglądałby jak zwyczajny sklep. Wszedłszy przez czarne drzwi do K – Martique, Sherlock uśmiechnęła się, skinęła głową do kilku klientów znajdujących się w sklepie i pomiędzy półkami pełnymi czarnej odzieży i bielizny podążyła w stronę lady znajdującej się w odległym kącie sklepu. Lada ustawiona była naprzeciw wielkiego lustra, które bez wątpienia pozwalało ekspedientce na obserwowanie całego sklepu.
– Hej, szukam Perky. Pomożesz mi?
Młoda dziewczyna za ladą miała długie, proste, czarne włosy, trupiobladą twarz i cała ubrana była na czarno, jakby należała do rodziny Addamsów, lakier na paznokciach i szminkę na ustach też miała czarną. Sherlock zastanawiała się, jak wyglądałaby bez tych wszystkich akcesoriów i makijażu. Zmierzyła Sherlock od stóp do głów z pogardą.
– Hej, mogę zastąpić to drobnomieszczańskie ubranie, które nosisz, czymś naprawdę odjechanym.
– Nie podoba ci się moja czarną skórzana kurtka?
– Nie jest zła, ale potrzebujesz w niej jakichś długich rozcięć, no wiesz, jak od noża, będziesz przez to wyglądać groźniej. Mam nawet taką, której nie będziesz musiała ciąć.
Sherlock wyglądała najpierw na zainteresowaną, potem na rozżaloną.
– Niestety, nie mam dzisiaj czasu na zakupy – pokazała jej odznakę. – Agentka specjalna Sherlock, FBI. Gdzie jest Perky?
Młoda dziewczyna przelotnie spojrzała na jej dokumenty.
– Perky zniknęła – powiedziała.
– Gdzie zniknęła?
Dziewczyna spojrzała na nią znudzona i wzruszyła ramionami. Jeden ze zwiewnych czarnych rękawów jej bluzki spadł z jej bardzo bladego, kościstego ramienia.
– A ty jak się nazywasz?
– Ja? Jestem Pearl Compton. Po co ci to? Naprawdę powinnaś pozwolić sobie pomóc, twoje ciuchy i włosy wymagają podrasowania. Powinnaś przyjąć moją pomoc, droga pani.
– Posłuchaj, Pearl – powiedziała Sherlock. – Podaj mi prawdziwe nazwisko Perky i powiedz, gdzie mogę ją znaleźć, albo wykąpię twoją głowę w wiadrze z zimną wodą. Pozostałe trzy stałe klientki, wszystkie nastolatki, które najwyraźniej podsłuchiwały ich rozmowę, uciekły. Savich otworzył im drzwi.
– Rozsądna decyzja – powiedział, kiedy wychodziły. Pearl uderzyła bardzo białą ręką o ladę.
– Parzcie, co zrobiliście! Spłoszyliście mi trzy klientki! Sherlock pochyliła się i powiedziała:
– Tak. Jak naprawdę nazywa się Perky? Pearl wzruszyła ramionami.
– A kogo to obchodzi? Maude Coupe. Pochodzi z Montany, mówi, że wychowywała się, pasąc owce.
– Ile ma lat?
– Nie wiem. Coś koło czterdziestki.
– Jak długo mieszkała na górze, Pearl?
– Odkąd zaczęłam pracować w sklepie.
– A dokąd pojechała?
– Nie wiem, naprawdę. Dała mi swój klucz, przykazała podlewać bluszcz, a potem po prostu wstała i wyszła.
– No dobrze. A teraz chcę, żebyś poszła z nami na górę i wpuściła nas do mieszkania Perky – Sherlock odwróciła się i machnęła do Savicha, który stał przy drzwiach.
– Nie, nie mogę tego zrobić. To naruszanie jej prywatności i wiem, że Perky byłaby naprawdę zła, gdybym wpuściła tam kogokolwiek. Ona i właściciel, no wiecie, oni sypiają ze sobą, kiedy on wyrwie się od swojej żony.
Savich podszedł prosto do Pearl i stanął nad nią, nie mówiąc absolutnie nic.
Pearl bębniła swoimi pomalowanymi na czarno paznokciami o ladę, drżała.
Spod lady wyciągnęła klucz, podeszła do drzwi wejściowych, wywiesiła tabliczkę z napisem „zamknięte” i zamknęła drzwi.
– Tędy – przez ramię spoglądała na Savicha. – Wyglądałbyś naprawdę nieźle z naszyjnikiem z kłów, może jakiś delikatny puder, żeby pokryć tę opaleniznę na twojej twarzy.
– Dzięki, nie skorzystam – odparł Savich. Wchodzili za nią na górę po wąskich czarnych schodach o płytkich, drewnianych stopniach. Potem weszli za Pearl do wąskiego, ciemnego korytarza z drzwiami na końcu, do których była przypięta kartka czarnego papieru, na której widniał napis PERKY.