– Nie rozumiem, o co chodzi. To znaczy, co się stało z doktorem MacLeanem? Proszę posłuchać, nie zamierzam podawać go do sądu, więc co państwo tutaj robią? Teraz nie mam czasu, bo ciągle mam spotkania i muszę wyjść… Świadomość i poczucie winy – Savich znowu to widział. Wiedziała, co powiedział o niej MacLean, i właśnie przyznała się, że miała motyw. Wyglądała na wytrąconą z równowagi i mówiła o wiele za dużo. Musiał utrzymać ją w tym stanie.
– Nie zajmiemy pani wiele czasu – powiedział beznamiętnie Savich, jego ciemne oczy stały się zimne, zniżył głos. – Mamy nadzieję, że to dla pani dobra, kongresmenko McManus.
– Wizyta FBI dla mojego dobra? Albo cokolwiek związane z doktorem MacLeanem? Ledwie znam tego człowieka.
– Przypuszczam, że pani nie wie, że ktoś doprowadził do katastrofy jego samolotu? Podłożył bombę?
– Co takiego? Bombę? Oczywiście, że nie. To straszne. Czy to był atak terrorystyczny? – Jej głos wyostrzył się, a południowy akcent stał się mniej wyraźny. Otwartymi dłońmi uderzyła o pulpit. – Czy przyszli tutaj państwo, bo uważają, że mogłabym posunąć się do ataku terrorystycznego? Nie wierzycie, że jestem patriotką? I że kocham swój kraj? Czy wierzycie…
– Nie, kongresmenko, nic z tych rzeczy – powiedziała łagodnie Sherlock, głosem niemal o oktawę wyższym, co było dość trudne, nawet przy doświadczeniu Sherlock. – Może pani usiąść?
– Co takiego? Ach, tak, dobrze. Ale tak jak powiedziałam, nie mam wiele czasu. Usiadła i patrzyła na nich zza swojego przepastnego, pokrytego ciemną skórą biurka.
– Doktor MacLean twierdzi, że zamordowała pani swojego męża – powiedziała Sherlock. – Na pewno pani to pamięta, kongresmenko, że pod wpływem hipnozy powiedziała pani, że wynajęła kogoś, żeby zamordował pani męża na parkingu w Atlancie?
McManus zerwała się na równe nogi. Savich zauważył, że rzeczywiście ma niezłe piersi, tak jak twierdził Timothy. Piękna, jedwabna sukienka doskonale je eksponowała. Cała się trzęsła, a jej twarz nagle poczerwieniała – z wściekłości czy ze strachu?
– Przecież to jakiś nonsens! Proszę natychmiast stąd wyjść. Słyszycie? Nie muszę tego znosić! Savich uniósł dłoń.
– Jeszcze tylko chwilę. Rozumiem, że nie wie pani, dlaczego doktor MacLean nam o tym powiedział, więc proszę pozwolić mi to wyjaśnić. U doktora MacLeana zdiagnozowano demencję płata czołowego, groźną chorobę, która powoduje, że mówi on niestosowne, a nawet niezwykle szkodliwe rzeczy – w pani przypadku naruszając tajemnicę lekarską – ale robi to wszystko niechcący i bez złych zamiarów. – Przerwał na chwilę. – Może pani wie, że były też inne zamachy na życie doktora MacLeana? Że jego biuro spłonęło?
Głos MacManus drżał z wściekłości.
– Przyszliście tutaj oskarżać mnie zamordowanie mojego męża? To nonsens. Jego śmierć, to najokropniejsza rzecz, jaka mogła nas spotkać. Moje dzieci były załamane. Kochałam swojego męża.
Mówicie, że MacLean twierdzi, że powiedziałam mu, że zabiłam własnego męża? A teraz mówicie, że jest obłąkany? I nie powiedział swoim pacjentom, że jest obłąkany? Nienawidzę tego człowieka, to niegodny zaufania marny gnojek. Przestałam do niego chodzić, bo okazał się niekompetentny, ale jak widać, nie tylko.
– Skoro chodziło tylko o niekompetencję, dlaczego rozważała pani podanie go do sądu?
To powstrzymało ją, ale tylko na chwilę. Oparła swoje duże, pełne gracji dłonie o pulpit biurka.
– Posłuchajcie mnie, oboje. Zostałam zgodnie z prawem wybrana do Izby Reprezentantów Stanów Zjednoczonych. Rozumiecie? Jestem członkinią Kongresu. My nie zabijamy. Tak się po prostu nie robi. Owszem, przyznam, że słyszałam, że MacLean opowiadał o mnie potworne rzeczy. Ale to nic nie znaczy, rozumiecie?
– Jednak pani mąż został zamordowany, zanim wybrano panią do Kongresu – zauważyła Sherlock. McManus odrzuciła do tyłu głowę, jej głos był niski i drżący, ale patrzyła wyłącznie na Savicha.
– Nie zabiłam mojego męża. Nie wynajęłam też nikogo, by to zrobił. Nie usiłowałam zabić doktora MacLeana ani nie zleciłam jego zabicia. – Mocno trzasnęła dłonią o pulpit i zmierzyła ich spojrzeniem ostrym jak sztylet. – To szarlatan i kłamca. Zniszczył moje dobre imię, oczywiście powiedział ludziom, że ponoć opowiedziałam mu o tym morderstwie. To oburzające! To oszczerstwo i nadużycie. Ciekawe, co jeszcze, i o kim, wymyślił?
Sherlock podniosła dłoń, uciszając ją.
– Pani McManus, powiem pani o czymś, czego najwyraźniej pani nie wie. Może pani nie pamięta, że doktor MacLean panią zahipnotyzował i wyciągnął od pani tę historię. Ale na pewno pani wie, że żadne wyznanie wypowiedziane pod wpływem hipnozy nie może być dowodem w sądzie, nawet jeżeli zostało nagrane. Więc sama pani widzi, że nie ma powodu zaprzeczać, że doktor MacLean panią zahipnotyzował.
Zapadła głucha cisza. Cóż, nie udało się, pomyślała Sherlock. Savich wyjął mały notes i usiadł z powrotem na krześle.
– A więc nic pani nie wie o podłożeniu bomby do cesny, którą leciał doktor MacLean? – zapytał uprzejmie Savich.
– Nic o tym nie wiem! Nic o zamachach na żałosne życie doktora MacLeana! Ile razy mam to jeszcze powtórzyć?
– A może nam pani powiedzieć, gdzie pani była osiemnastego maja około trzeciej po południu? – zapytał Savich, tym razem bardziej stanowczo. – Wtedy właśnie doktor MacLean omal nie zaginął pod kołami ciemnego sedana tutaj, w Waszyngtonie.
Tym razem nie wybuchła. Nie powiedziała nic, była spokojna. Jej usta poruszały się, jakby bezgłośnie powtarzała mantrę albo odprawiała rytuały, aby odzyskać kontrolę nad sobą. Potem powiedziała powoli i wyraźnie, oddzielając każde słowo, jakby tłumaczyła coś idiocie:
– Dzwonię do mojego prawnika. Nie mam pojęcia, co sobie myśleliście, kiedy wtargnęliście do domu przedstawiciela Kongresu Stanów Zjednoczonych i zachowujecie się w ten sposób. Dopilnuję, żebyście oboje stracili stanowiska za napastowanie mnie. Jeśli będzie to konieczne, dopilnuję też, żeby wasi przełożeni również stracili pracę. Zrozumieliście?
– Czy może pani sobie wyobrazić, co się stanie z pani karierą, kiedy rozniesie się to, co powiedział doktor MacLean? Albo tylko pogłoski o tym? – zapytała spokojnie Sherlock.
– A teraz macie czelność mi grozić? Chcecie zniszczyć mnie, rozpowszechniając złośliwe plotki?
– Nie, tego byśmy nie zrobili. Ale wie pani tak samo jak my, że tego rodzaju zarzuty, nawet wspomnienie o nich, może błyskawicznie panią zniszczyć.
Chciała coś powiedzieć, ale Savich podniósł rękę.
– Nie znamy prawdy o tych sprawach, ale czuliśmy się w obowiązku poinformować panią o tych zarzutach. Drzwi otworzyły się i weszła Nicole Merril. Było jasne, że McManus przywołała ją.
– Proszę, odprowadź państwa, Nicole. – Powoli wstała i patrzyła na nich zimnym wzrokiem zabójcy. – Jeżeli będziecie chcieli ponownie ze mną rozmawiać, może wam się to nie udać. Będziecie rozmawiali z moim adwokatem. Nicole poda wam jej nazwisko. Jeżeli choćby słowo z tej absurdalnej rozmowy wycieknie do mediów, osobiście się wami zajmę. Życzę miłego dnia.
Savich uruchomił swoje porsche i spojrzał na Sherlock. Śmiała się do siebie.
– To było lepsze niż pokonanie cię na strzelnicy. Myślisz, że się przestraszyła? Albo planuje nas zniszczyć?
– Na pewno wzbudziliśmy jej czujność. I na pewno się przestraszyła. Czułam bijące od niej napięcie.
Sherlock oparła głowę o kusząco gładkie, skórzane siedzenie i przymknęła oczy.
– Zjedzmy lunch, a potem złóżmy wizytę Pierre'owi Barbeau i jego czarującej żonie – powiedział Savich, skręcając na światłach. – Jak na razie dobrze nam idzie. – Skinął do agenta siedzącego w samochodzie zaparkowanym na końcu ulicy. – Szkoda, że nie założyliśmy jej podsłuchu. Ale przynajmniej będziemy wiedzieli, czy się z kimś spotka. Sherlock uśmiechnęła się, a wiatr rozwiał jej włosy, kiedy porsche gwałtownie i z gracją skręciło, zjeżdżając z drogi wielkiej trąbiącej terenówce.