35
– Pamiętasz, jak Sean krzyczał i zanosił się płaczem, łapiąc nas za ręce i ciągnąc „w kółeczko” wokół Maypole at DuPont Circle? – zapytała Sherlock.
Savich uśmiechnął się do niej, gdy mijali rondo i gładko skręcił w prawo z New Hampshire Avenue na Eiger Street. Ciągle się uśmiechała, kiedy zajechali pod bardzo szykowny, nowoczesny apartamentowiec, w którym mieszkali państwo Barbeau.
– Raczej spodziewałem się kolejnego wielkiego domu w stylu georgiańskim, otoczonego pięknym ogrodem. Ale jak się nad tym zastanowić, to może Francuzi mają inne gusta?
Savich roześmiał się parkując porshe pod blokiem obok, niedaleko jednej z południowoamerykańskich ambasad. Uśmiechnął się szeroko do Sherlock, pochylił się i pocałował ją.
– Smakujesz jak ser cheddar z twojego taco. – Delikatnie pogładził palcami jej policzek. Przebiegł palcami po jej splątanych włosach – jego wina, wiele razy mówiła mu, że zawsze, kiedy jedzie z nim w porsche, psuje sobie fryzurę. Oparł się i podziwiał swoje dzieło.
– Jesteś pewny, że nikt nie pomyśli, że jechałam kabrioletem w tunelu aerodynamicznym? – zapytała.
– Nie. Wyglądasz doskonale.
Rozejrzeli się po nieskazitelnym otoczeniu, z kwitnącymi kwiatami rosnącymi w ciężkich ceramicznych doniczkach i drewnianych skrzynkach zdobiących przejścia, wszędzie było czysto, a trawa była równo przystrzyżona. Nad głowami świeciło słońce, Sherlock wydawało się, że petunie i fioletowe rododendrony rozciągają się w górę i dosięgają go. Pomyślała, że jej czerwony rododendron w domu jest bardziej imponujący.
– Może zatrudnisz tego kogoś, kto się zajmuje tym otoczeniem tutaj. Wszystko jest na wysoki połysk. Savich potrząsnął głową.
– Lubię pocić się nad swoją własną kosiarką.
– Odźwierny, teraz to jest modne? Nosi nawet fajny uniform. To na pewno kolory Green Bay.
– Francuskiej policji na pewno nie stać na takie wydatki – stwierdził Savich. – Ma szczęście, że ich domowy budżet jest poważnie zasilany pokaźną sumką w euro z konta bankowego pani Barbeau.
– Jej rodzina jest znana z produkcji i konserwacji pociągów w całej Europie – powiedziała Sherlock, gdy szli brukowanym chodnikiem do budynku ze szklaną fasadą. – Przynajmniej wiemy, że Pierre Barbeau dziś nie pracuje. Myślisz, że jest bardzo przybity?
– Może. Słyszałem, że on i jego żona zbyt często nie wychodzą. Wciąż są zrozpaczeni po śmierci syna – powiedział Savich.
Odźwierny błyszczał w swoim zielono – złotym uniformie. Najwyraźniej był zaskoczony, kiedy Savich pokazał mu odznakę FBI, ale szybko odzyskał rezon.
– Chcecie się spotkać z państwem Barbeau?
– Tak, proszę ich powiadomić – powiedziała Sherlock.
– Wiemy, że oboje są w domu. – Kiedy wysiedli z windy na ósmym, ostatnim piętrze, otoczył ich nieskazitelny złoto – biały marmur. Apartament państwa Barbeau zajmował połowę piętra. Przy drugim dzwonku do drzwi usłyszeli ostry stukot obcasów.
Młoda kobieta, o cerze śniadej jak pirat, ubrana w klasyczny francuski czarno – biały strój pokojówki, otworzyła drzwi. Była lekko zdyszana.
– Qui? W czym mogę państwu pomóc?
Sherlock zastanawiała się, czy jest prawdziwą Francuzką, czy to tylko tak się bawiła. Pokazała jej swoją legitymację.
– Jestem pewna, że odźwierny nas zapowiedział. Jak pani widzi, jesteśmy z FBI. Chcielibyśmy się zobaczyć z panem i panią Barbeau.
Młoda kobieta szybko się odwróciła i zniknęła w łukowatym przejściu po lewej. Po chwili wróciła, stukając obcasami po marmurowej posadzce, z wypiekami na twarzy. Przepraszała, że zostawiła ich w drzwiach i wprowadziła do całkiem nowoczesnego, zupełnie białego salonu. Savich nie znosił białego na białym, ale widok w tych wszystkich historycznych rezydencji przez okna od podłogi do sufitu był rzeczywiście bardzo ładny. Zobaczył swoje porsche zaparkowane przy krawężniku, teraz wciśnięte pomiędzy beemki, członek rodziny królewskiej otoczony sługami, pomyślał.
Minęło dobre pięć minut, zanim Pierre Barbeau i jego żona, Estelle, pojawili się w drzwiach, oboje ubrani swobodnie, ale szykownie, co w jej przypadku oznaczało wąskie dżinsy od znanego projektanta, wysadzany klejnotami pasek i bluzkę z jedwabiu, a w przypadku Pierre'a koszulę golfową z krótkimi rękawami, czarne spodnie i włoskie mokasyny. W ręku trzymał puszkę dietetycznej coli. Pani Barbeau wyglądała jak koń czystej krwi, szczupła, z arogancko zadartą głową, stała wyprostowana. Znała swoją wartość, pomyślał Savich, i oczywiście miała wysokie mniemanie o sobie. Przyjrzał jej się uważniej i dostrzegł ból w jej ciemnych oczach, zmarszczki wyryte wokół ust. Jak krucho wyglądała w swoim drogim ubraniu. Nie miał wątpliwości, że ta kobieta cierpi.
Pierre Barbeau robił wrażenie wyczerpanego, jakby powoli się wykrwawiał, a życie uciekało z niego.
Jego czarne oczy były zapadnięte i podkrążone, skóra wisiała mu na twarzy. Nie było takiej możliwości, żeby ten człowiek był w stanie zaplanować i przeprowadzić ucieczkę swojego syna, nie z jego zniszczoną twarzą i martwymi oczami. Pierre Barbeau wyglądał jak starzec, który nie dba już o nic.
– Tommy z dołu powiedział nam, że jest tu dwoje agentów FBI – odezwał się, kiedy stanął w drzwiach. – Nic nie rozumiem. O czym FBI chce z nami rozmawiać? – Ani on, ani pani Barbeau nie chcieli wiedzieć, jak się nazywają, ani ściskać im dłoni, co było Savichowi na rękę.
– Sadzę, że obydwoje państwo znacie doktora Timothy MacLeana? – zapytał uprzejmie.
Nie ruszył się z miejsca gdzie stali on i Sherlock, przy narożnym oknie, przez które rozciągał się widok na DuPont Circle ponad dachami zabytkowych budynków.
Twarz Pierre'a Barbeau była strapiona, a kiedy wspomniał nazwisko MacLeana, Savich dostrzegł na niej tylko niewielką zmianę. Wyglądał, jakby chciał splunąć z pogardą, ale nie był w stanie. Zamiast tego uśmiechnął się szyderczo. Co do pani Barbeau, natychmiast w jej oczach pojawiło się zimne jak sztylet okrucieństwo, jej nienawiść do Timothy'ego natychmiast przezwyciężyła jej żal. Savich nie chciał, ale wiedział, że powinien podsycić tę nienawiść, jeśli chce jak najszybciej poznać prawdę. Powoli weszli do salonu i usiedli razem na białej sofie. Savich i Sherlock zajęli miejsce naprzeciw nich.
Pierre Barbeau wyciągnął ramiona, podniósł brodę, ale nie w tak arogancki sposób jak jego żona i nadal uśmiechał się szyderczo.
– Doktor MacLean? – powtórzył cicho. – No tak, ja i moja żona od wielu lat znaliśmy Timothy'ego i Molly, ale czy tak naprawdę ich znaliśmy? – Wzruszył ramionami. – Byliśmy przyjaciółmi, wspólnie jedliśmy posiłki, rozmawialiśmy o naszych rodzinach, dzieciach… – Przełknął ślinę, a jego ręka drżała, kiedy podniósł puszkę z colą i potarł nią policzek. A może ukradkiem otarł łzy, które lada chwila mogły popłynąć po twarzy? – Znaliśmy ich dzieci, oni znali Jeana Davida.
Gdyby Sherlock zamknęła oczy i tylko słuchała jak mówił, pomyślałaby, że brzmi bardzo seksownie z tym przepięknym akcentem, nie tak ciężkim, jak w amerykańskich kreskówkach.
Ale parząc na niego, widziała człowieka całkowicie przytłoczonego, jak Atlas, który utrzymuje ciężar świata i w każdej chwili może go upuścić.
– Tak, jesteśmy znajomymi – potwierdziła Estelle, jej akcent był bardziej wyraźny. – Prawie wszyscy w naszym kręgu są ich znajomymi. Polecę Lissy przynieść kawę.