– Jesteś zupełnie inny niż on. Ja też jestem zmęczona. Wyciągnął rękę, opuścił ją i cofnął się.
– Do zobaczenia rano, Rachael. Spij dobrze.
Ku jej zaskoczeniu i rozczarowaniu, wyszedł i zamknął drzwi. Była tak podekscytowana, gotowa zapomnieć się z nim – że wątpiła, czy uda jej się zasnąć. Jednak w przeciągu dziesięciu minut zapadła w sen.
Ciemna woda zamknęła się ponad jej głową, coś ciągnęło ją w dół, nie mogła się zatrzymać, aż uderzyła o dno, mącąc szłam, który oślepił ją, aż powoli opadł z powrotem na dno. Wiedziała, że umrze, nieistotne, czy uda jej się wstrzymać oddech na dziesięć minut czy dłużej, i tak umrze. Nie, nie chciała umierać, nie chciała…
Zerwała się i usiadła na łóżku, oddychając ciężko i głośno. Ale nie była na dnie jeziora Black Rock. Nie tonęła. Była tutaj, w domu Jimmy'ego, w swoim łóżku, ale… Co ją zbudziło? Cokolwiek to było, była za to wdzięczna. Ale co to było? Musiała usłyszeć coś, czego nie powinno tutaj być, coś, co nie było częścią konstrukcji domu. Zamarła, nasłuchując.
To był Jack, pomyślała, próbował zachowywać się cicho, żeby jej nie obudzić. Pewnie sprawdzał alarm, zamki w drzwiach, albo może lepiej mu się myślało, kiedy chodził.
Rozluźniła mięśnie, ale nadal nasłuchiwała. Zrozumiała, że od czasu jej na szczęście krótkiej podróży na dno Black Rock, nie mogła poczuć się zupełnie bezpieczna, nawet z Jackiem w pobliżu. Jej mózg nieustannie pracował, analizował, oceniał, chcąc wiedzieć, czy ktoś nie próbuje jej zabić.
Nagle złapała się na tym, że wstrzymywała oddech, zupełnie tak, jak wtedy, gdy leżała na dnie jeziora. Wstała z łóżka i postanowiła iść do Jacka, żeby… co? Żeby ochronił ją przed jej własnymi lękami, czy kochał się z nią i żeby nie była w stanie myśleć? Zamarła nagle i znowu zaczęła nasłuchiwać.
Na korytarzu było cicho. Nocne letnie powietrze było słodkie i nieruchome. Jej koszmarny sen wywołał złe duchy, były tak blisko, że ją obudziły. Wyjrzała przez okno. Księżyc rozświetlał niebo. Patrzyła na ten księżyc i nasłuchiwała. Przez minutę, potem kolejną.
Nic. Położyła się z powrotem do łóżka i próbowała się odprężyć. Czekała. Oddychała głęboko, ale ciągle dręczyło ją pytanie – Kto próbował mnie zabić? Jej myśli krążyły wokół tego, aż w końcu jej oddech uspokoił się, a głowa opadła na bok.
Usłyszała jakiś hałas, słaby odgłos kroków. Czy Jack stał przed jej drzwiami z dłonią na klamce, chciał tu wejść i kochać się z nią? Cóż, to była całkiem przyjemna myśl.
To nie był Jack. Wiedziała, że to nie był Jack. Pochyliła się i powoli odsunęła szufladę w nocnej szafce. Narobiła tyle hałasu, że obudziłaby zmarłego. Spokojnie, tylko spokojnie. Sięgnęła do szuflady i wymacała tam chłodną broń Jimmy'ego i podniosła ją.
Czy znowu słyszała kroki, tym razem oddalające się? Nie, niczego nie słyszała. Wydawało jej się. Musiała wziąć się w garść, uspokoić się, pomyśleć, nie pozwolić się zastraszyć. Znowu coś usłyszała. Przełknęła ślinę i powstrzymała krzyk. Jeżeli teraz zaczęłaby krzyczeć, wiedziała, że Jack natychmiast przybiegłby do niej. Czy zdążyłby zabrać ze sobą broń? A co z tą osobą, która teraz prawdopodobnie stoi pod jej drzwiami i nasłuchuje? A może odwróci się i strzeli do Jacka? Nie, nie będzie go w ten sposób narażała.
Leżała i czekała. Rozluźniła uścisk na pistolecie. Zamarła. Gdzie jesteś, sukinsynu? Zaraz, może on wcale nie był pod jej drzwiami, może… Odwróciła głowę i znowu spojrzała w stronę okna, na jasny księżyc i przesłaniające go ciemne chmury. Coś się poruszyło, coś za oknem, obok wielkiego dębu, może ktoś siedział na tym drzewie, zbliżał się do niej, chciał ją zabić. Nie miała swojego pistoletu. Gdzie go zostawiła? Jak miała się obronić bez pistoletu? Wyjęła go z szuflady w nocnej szafce i trzymała w dłoni, ale w tej chwili go nie miała.
Nie mogła znaleźć swojego pistoletu. Może odłożyła go z powrotem do szuflady? Gwałtownie sięgnęła do szuflady, ale nie mogła jej znaleźć, nie było tam nic oprócz ciemności, która ogarniała ją, przenikając przez zamknięte okno. Krzyknęła.
46
– Rachael! Obudź się! Do cholery, obudź się!
Straciła panowanie nad sobą, krzyknęła jeszcze raz. Jack poklepał ją po policzku i potrząsnął nią.
– Obudź się, Rachael! No dalej. – Dławiła się, patrzyła na niego spanikowanymi oczami. – Oddychaj, do cholery, oddychaj!
Gwałtownie zaczerpnęła powietrze. Oparła się o niego.
– Już dobrze kochana, już dobrze.
Wtuliła się w niego zaciskając ręce na jego plecach. Nie było mowy, żeby go puściła, nawet jeśli nazwał ją kochana.
– Kochana? – wyszeptała w jego ramię. Jego nagie ramię. Rękami obejmowała jego nagie plecy. Nagle „pstryk” i włączyła się rzeczywistość.
– Tak, kochana brzmi dobrze, prawda?
– Nie masz na sobie koszuli, Jack.
– Nie, tylko bokserki. A i one są dość kuse. Pocałował jej skroń.
– Rachael, miałaś koszmarny sen. Możesz mi o nim opowiedzieć?
– Daj mi chwilę, jeszcze chwilę – powiedziała i odetchnęła głęboko.
Cały czas trzymał ją w ramionach, gładząc plecy. Po chwili odezwała się ciągle wtulona w jego ramię:
– Usłyszałam go po drugiej stronie okna. Wiedziałam, że tu przyjdzie, a ja nie mogłam znaleźć pistoletu, nocna szafka nie stała na swoim miejscu, nie było tutaj nic, tylko ciemność i ja zostałam w nią wciągnięta, nic nie widziałam, ale wiedziałam, że on przyszedł żeby mnie zabić, cholera, wpadłam w histerię i sen się urwał. Nigdy wcześniej nie histeryzowałam. Zawsze kpiłam z ludzi, którzy wpadają w histerię.
– Histeria nie zawsze jest zła. Miałaś sen. Oddychaj spokojnie, nic nie mów. Oddychaj powoli, wdech i wydech. Dobra dziewczynka.
Skupiła się na oddychaniu, nie myśląc o tym, co zdarzyło się w koszmarze, ale było tak realny, że nadal go czuła.
– O właśnie – powiedział jej do ucha. – Skup się na sobie, wiesz, jak to zrobić. Ja naprawdę jestem tutaj z tobą, to już nie jest ten cholerny sen.
– Tak. Jesteś prawdziwy.
Uśmiechnął się, kołysząc ją lekko i wyjrzał przez okno. Noc była cicha, wiał jedynie lekki wiatr, nic poza tym. Ale nagle wiatr wzmógł się, pochylając gałęzie drzew w stronę domu. Może to liście uderzyły o szybę. Włączył się alarm, wyjąc długo i przeciągle. Rachael odwróciła się gwałtownie, a jej warkocz uderzył go w policzek.
– Ktoś jest w domu. Jack, musimy się pospieszyć, ktoś jest w domu.
– Uspokój się, Rachael. Po prostu wyłącz alarm.
Jack wyszedł z sypialni, zanim ona wyskoczyła z łóżka i podbiegła do panelu znajdującego się na ścianie sypialni.
– Nie ruszaj się! – usłyszała jego krzyk.
Nie mogła zmusić palców do pracy. Spróbowała raz jeszcze, wystukując pięć cyfr. Alarm natychmiast ucichł. Słyszała, jak biegnie. Potem cisza. Stała w sypialni, w dłoni trzymając pistolet Jimmy'ego, aż nie mogła dłużej tego wytrzymać. Wciągnęła dżinsy pod koszulę nocną i zbiegła na pierwsze piętro, pochylona, z bronią gotową do wystrzału. Światła przy wejściu na korytarz były zapalone. Drzwi wejściowe otwarte. Zbiegając po schodach zapalała wszystkie światła, mierząc pistoletem wokół siebie, tak jak to widziała w telewizji. Poczuła krople potu na czole. Bała się tak bardzo, że nieomal się dusiła. Uspokój się. Podbiegła do drzwi wejściowych i wyjrzała na zewnątrz. Nad jej głową świecił księżyc, wiatr nasilił się, wirując pośród liści i mierzwiąc jej włosy. Zobaczyła światło w domu państwa Danver po drugiej stronie ulicy. Światło zgasło. Pewnie obudził ich alarm, ale domyślili się, że nic się nie stało, i wrócili do łóżek. Stała na stopniach domu, pod stopami czuła chłód kamiennych płyt, nie ruszała się.