Выбрать главу

– Nie wierzycie, że nadal próbują mnie uciszyć, prawda? – zapytała Rachael. – To już nie ma znaczenia.

– Jesteśmy zgodni co do tego, że możliwość twojego „wyznania” nie stanowi już większego zagrożenia – stwierdził Savich. – Teraz, kiedy wiemy już wszystko, co ty wiesz, zabicie ciebie sprawiłoby, że twoja wersja wydarzeń stanie się bardzo prawdopodobna. Jeżeli utrzymanie tej historii w tajemnicy jest motywem zabójcy, jego ostatnią deską ratunku jest to, że nie wyjawisz tajemnicy swojego ojca, a FBI nigdy nie zdobędzie wystarczających dowodów, żeby kogokolwiek oskarżyć. I mogą mieć rację.

– Więc dlaczego ktoś nadal próbuje mnie zabić? – zapytała Rachael z rozpaczą.

– Biorąc pod uwagę jego wczorajsze zachowanie, uważam, że jeszcze nie jest pewny swojego prawdziwego motywu – powiedział Savich.

– Może i to ma sens, rozsądek mi to podpowiada, ale powiem wam, że cała ta sytuacja mnie przeraża. Jasne, że lepiej zająć pozycję obronną. Przynajmniej człowiek coś robi. Ale, Rachael, nadal jesteś w niebezpieczeństwie.

– Po tym, co się stało w nocy – wyznała Rachael – jestem gotowa na wszystko. Rano znalazłam siwy włos w moim warkoczu. Powiedzcie tylko, co mam robić.

Jack uśmiechnął się do niej i pociągnął za warkocz. Savich miał coś powiedzieć, ale zobaczył, że Sean dochodzi do końca swojej gry komputerowej, podnosi do góry ręce i naciska dwa guziki. Potem rozległy się trzy gwizdy, coś dwa razy zatrąbiło i przeciągle zadzwoniło. Sean podskoczył na krześle.

– Zobacz, tato! Zhor wbiegł prosto do magicznego więzienia w „Lesie, z którego nie ma ucieczki”. Jest załatwiony.

– Ale może stamtąd uciec, jest sprytny i przebiegły, więc uważaj – ostrzegł Savich i szeptem zwrócił się do Rachaeclass="underline"

– Jeżeli Laurel czy ktokolwiek inny nie znajdzie cię jutro w ciągu dnia, a na pewno spróbuje, będzie musiała zaatakować jutro w nocy. Może przed twoim wystąpieniem? Nie wiem.

– Mogę mieć w torebce pistolet Jimmy'ego?

– Jeżeli o mnie chodzi, to możesz mieć nawet maczetę – odparł Jack. – Jeżeli pistolet sprawi, że poczujesz się bezpieczniej, ja go wezmę, bo przy wejściu na pewno będą robić rewizję.

– No, to wszystko ustalone – powiedział Savich. – Mam przeczucie, że Abbottowie będą działać, Rachael. Rachael ugryzła kolejną babeczkę, i słysząc triumfalny krzyk Seana, któremu udało się wrzucić Zhora do bagna, miała nadzieję, że uda jej się doczekać wtorku rano.

Wstała i oparła dłonie na blacie kuchennego stołu.

– Późno się zrobiło, a ja mam przemówienie do napisania. Muszę wykombinować, jak tu nie spanikować przed tymi wszystkimi grubymi rybami.

Wtedy ktoś zapukał do tylnych drzwi.

48

Jack podszedł do drzwi, wyjrzał przez wizjer i otworzył je.

– Hej, Clive, masz coś?

W drzwiach stanął Clive Howard, prawdziwy weteran, od dwudziestu lat w FBI, jeden z najlepszych ekspertów medycyny sądowej. Miał prawie dwa metry wzrostu, był chudy i miał szeroki uśmiech.

– Oczywiście, że coś mam – powiedział z najsilniejszym południowym akcentem, jaki Rachael kiedykolwiek słyszała.

– Spójrz na to. – Clive wręczył mu mały, poszarpany skrawek materiału. – Nasz delikwent powinien był bardziej uważać, kiedy wspinał się po tym dębie. Jeżeli zauważył już rozdarcie w swojej kurtce, pewnie się jej pozbył, a jeżeli nie, pomoże ona nam go zidentyfikować. Myślę, że ten skrawek pochodzi z lekkiej kurtki, i to ma sens, bo noc była raczej ciepła. Włókno syntetyczne, bez dodatku bawełny.

– Wiem, że to mały kawałek, ale czy ten materiał wygląda na nowy, Clive? – zapytała Sherlock.

– Jak na moje niezbyt wprawne oko – uśmiechnął się do Sherlock – powiedziałbym, że jest dość nowy. Sprawdzimy to, ale idę o zakład, że nie był prany chemicznie. Nie nadaje się do noszenia zimą, więc to prawdopodobnie wiosenny zakup, może sprzed trzech, czterech miesięcy.

– Dzięki niebiosom za ciebie, Clive – powiedział Savich, w geście toastu unosząc filiżankę z zieloną herbatą. Clive rozpromienił się.

– Wiemy też, że nasz chłopiec naprawdę jest chłopcem – nosi buty rozmiar dziesięć, chodzi z naciskiem na pięty, to kawał chłopa, waży jakieś osiemdziesiąt kilogramów, ale nie jest zbyt wysoki – tak twierdzi Mendoza, który jest w stanie określić rozmiar stopy goryla dyndającego na drzewie w lesie.

– Las? – wtrącił nagle Sean. – Czy ktoś jeszcze jest uwięziony w „Lesie, z którego nie ma ucieczki”?

Rachael pomyślała, że życie toczyło się dalej, i roześmiała się, a Savich szybko wyjaśnił Clive'owi, o co chodzi w grze komputerowej Seana.

– Wiesz, Sean – powiedział Clive. – Moja mała córeczka uwielbia Zhora i „Las, z którego nie ma ucieczki” i próbuje go zniszczyć za każdym razem, kiedy uda jej się zjeść swoją porcję warzyw.

Sean westchnął.

– Tata musiał mi trochę pomóc.

– W porządku, ja tez czasami pomagam mojej córeczce.

– Nie jest taka duża jak ja?

– Tak, jest duża. Właśnie skończyła osiemnaście lat. Sean zachichotał. Savich wstał i mężczyźni uścisnęli sobie dłonie.

– Podziękuj wszystkim, że zechcieli tutaj przyjść w niedzielę rano, Clive.

– Wszystko dla dobra sprawy – odparł Clive, skinął do wszystkich, a do Seana powiedział: – Hej, szkrabie, powodzenia w pokonaniu Zhora. I wyszedł.

– Mogę zobaczyć ten materiał? – zapytała Rachael. Savich podał go jej. Był to ciemnobrązowy, gładki materiał, szykowny, pomyślała Rachael.

– Materiał syntetyczny czy nie, facet, który go nosi, ubiera się elegancko – zawyrokowała. Komórka Savicha zadzwoniła, wygrywając melodię z Harry'ego Pottera.

– Savich, słucham? Co takiego? Słuchaj, Tommy, odprowadź doktora MacLeana do jego sali i upewnij się, że tam zostanie. Trzymaj tego dziennikarza z daleka od niego, i nie wpuszczaj go, dopóki nie przyjadę. Tak, dobrze, rozumiem. Tak, już jedziemy.

Savich spojrzał na pozostałych zrezygnowany.

– Doktor MacLean opowiedział dziennikarzowi o tym, że kongresmenka Dolores McManus zamordowała swojego męża.

49

Szpital im. George'a Waszyngtona

Zostawili Seana u jego babci, która natychmiast wyciągnęła go do kościoła, szepcząc mu do ucha, że zrobiła dla niego sałatkę ziemniaczaną. Wtedy Sean rozpromienił się i obiecał jej z przejęciem:

– Nauczę cię, jak złapać Zhora, babciu. Musisz zaprowadzić go do „Lasu, z którego nie ma ucieczki” i okręcić wokół jego szyi małpią winorośl.

– Zapowiada się wspaniały dzień – podsumowała babcia. Dochodziło południe, kiedy stanęli przy szpitalnej windzie.

Sześć osób w środku przesunęło się w głąb windy, robiąc im miejsce. Naciskając guzik, Savich powiedział cicho:

– Ollie przegląda zakupy Laurel, Quincy'ego, Brady'ego Cullifera, Grega Nicholsa i jeszcze trzech byłych pracowników senatora. Zobaczymy, czy wśród nich nie ma ładnej, brązowej kurtki.

– To mógł być wynajęty bandyta, Dillon.

Kiedy winda zatrzymała się na ich piętrze, wysiedli.

– Porozmawiam z doktorem MacLeanem, Dillon, a ty zajmij się dziennikarzem – poprosiła Sherlock. – Postrasz go porządnie, dobrze?

– Nie ma sprawy.

Dziennikarzem okazał się Jumbo Hardy z Washington Post, cwany, dobrze odżywiony dupek o wymiarach zapaśnika sumo. Był bystry i miał gadane. Zawsze wyglądał na śniętego i wczorajszego, jakby nie spał przez tydzień – Savich doskonale znał ten stan.

Jumbo uśmiechnął się szeroko, machając do niego swoją wielką dłonią.

– Widzę, że wytoczyliście ciężkie działa.

– Jestem zaskoczony, widząc cię ponownie tak szybko, Jumbo – powiedział łagodnie Savich. – Czy ty w ogóle sypiasz?