Выбрать главу

– Zabrałam telefon z pokoju Timothy'ego. Od teraz będzie musiał poprosić pielęgniarkę, żeby wybrała za niego numer. Pielęgniarki będą musiały być czujne.

– Chcesz powiedzieć kongresmence McManus, że ledwie udało jej się uciec spod topora? – zapytał Savich.

– Jest szansa, że ci podziękuje – pogładziła go po ramieniu. – To niedługo się skończy, Dillon, obie sprawy. Ale mam na ten temat własne teorie i chcę je sprawdzić.

– Chcesz się nimi podzielić? Przecząco pokręciła głową.

51

Rachael była niespokojna, i, musiała to przyznać, strach opanował jej umysł, nienawidziła tego uczucia, bo było takie wyniszczające, uczucie, które towarzyszyło jej od ponad tygodnia, od czasu, kiedy wrzucono ją do jeziora Black Rock, żeby utonęła. Zapamiętała szorstką, mokrą strukturę i sztywność liny, kiedy rozwiązywała ją. Na chwilę zamknęła oczy. Najgorsze było to, że zaczynała przyzwyczajać się do strachu, do powolnego brzęczenia w głowie, które sprawiało, że jej mięśnie naprężały się. Powinna cieszyć się, że przeżyła, ale tak nie było. Głęboko odetchnęła i rozejrzała się wokół. Przynajmniej nie siedziała skulona na sofie sparaliżowana przez strach. Nie, dokładnie posprzątała duże mieszkanie Jacka, choć musiała przyznać, że nie było takiej potrzeby.

Zanim Jack wyszedł, miał czelność powiedzieć jej, żeby się wyluzowała, posłuchała jego płyt i coś zjadła, bo chudła z dnia na dzień, może zdrzemnęła się. Pocałował ją szybko i wyszedł bez słowa.

Włączyła telewizor i słuchała lokalnych wiadomości, w międzyczasie podlała kwiaty, pięć azalii i jeden bluszcz. Zamarła, kiedy usłyszała zapowiedź relacji z kolacji poświęconej pamięci senatora Johna Abbotta w Jefferson Club, dzisiejszego wieczoru. Patrzyła w telewizor, kiedy pośród senatorów, którzy tam będą, wymieniono rodzinę Jimmy'ego, a zakończono słowami:

– Jest jeszcze coś. Głos zabierze Rachael Janes Abbott, ostatnio odnaleziona córka senatora Abbotta.

Na lokalnym programie rozpoczęła się prognoza pogody. Letni deszcz, nic nowego. Rachael wyłączyła telewizor i zaczęła przechadzać się po bardzo ładnym salonie Jacka. Żadnych antyków, ale mnóstwo dużych wyściełanych mebli w brązach i złocie, zdobionych turkusem. Potrzeba tu było kilku błyszczących poduszek, oka projektanta, czegoś w centralnym punkcie i pokój byłby doskonały. Musiała przyznać, że miał dobry gust i to „coś”, czego większość ludzi nie ma. I niezwykle dobrze całował, co też zauważyła.

Spacerowała po sporej kuchni Jacka, nowoczesnej z urządzeniami błyszczącymi jak należy, po tym, jak własnoręcznie wypolerowała je miękką szmatką, pogrążając się w krainie marzeń. Ściany były pomalowane na kolor jasnożółty, drewniane szafki też, co w rezultacie dawało wrażenie jasności i ciepła. Weszła do przedpokoju, tym razem zatrzymując się, żeby przyjrzeć się czarno – białym fotografiom, które zrobił własnoręcznie, zdjęcia południowo – zachodnich parków narodowych, surowych i dzikich, zbliżenie dwóch gigantycznych, walczących łosi. Były też zdjęcia ludzi, od niemowląt po starców, o twarzach gładkich lub pełnych zmarszczek, ciałach sprawnych i powykręcanych. Jej ulubione przedstawiało nastolatkę śmiejącą się histerycznie, z odrzuconą do tyłu głową, długim włosami rozwianymi silną bryzą, ze słuchawkami iPoda w uszach i starca w obszernym tweedowym ubraniu, z głową łysą jak kolano, siedzącego na ławce z hamburgerem w dłoni, uśmiechającego się do słońca, z kroplą ketchupu na ustach.

Świat Jacka był eklektyczny, ale był jego światem.

Oto świetny agent FBI, który również jest doskonałym fotografem, artystą. Znowu to samo. Spotkała kogoś, tak jak wiele razy wcześniej, kiedy wydawało jej się, że kogoś znała, ale tak naprawdę nie miała o nim pojęcia. Jak na przykład ten sukinsyn hazardzista, jej dawny narzeczony. Szydziła z siebie, że była idiotką. Jerol Springer.

Wzdrygnęła się.

Wróciła do salonu, podeszła do jednego z dużych okien wykuszowych. Budynek był z 1930 roku, dobrze utrzymany, przesycony atmosferą i stylem. Do tego ze wspaniałym widokiem, pomyślała, patrząc w stronę pomnika Lincolna.

Na ścianie obok okna wisiało kilka fotografii pomnika, jedna zrobiona zimą z zalegającym wszędzie śniegiem, z dwoma zdesperowanymi turystami, dzielnie wspinającymi się po schodach do pomnika, z pochylonymi z powodu silnego wiatru głowami. Zastanawiała się, czy zrobił te ujęcia teleobiektywem z okna swojego salonu.

Gdzie on się podziewał?

Rachael weszła do gościnnej sypialni, pokoju, który lekko odkurzyła, choć nie było takiej potrzeby. Było to małe, schludne, oszczędnie urządzone pomieszczenie z podwójnym łóżkiem, na którym leżał śpiwór. Przeszła do sypialni Jacka ze wspaniałym wysokim sufitem i gzymsami w stylu art deco. Przyglądała się wiszącym na białej ścianie fotografiom Dianę Arbus i Ansel Adams, najwyraźniej to byli jego idole.

Podwójne łóżko było ładnie udekorowane, pokryte granatowo – białą narzutą, na niej, pomiędzy mnóstwem granatowych poduszek, leżały dwie jaskrawoczerwone, ozdobione cekinami. Ciekawe kto wstawił tutaj te błyskotki?

Jego była dziewczyna? Dlaczego stylu tej osoby nie widać w salonie? Może zbyt długo nie zagrzała tutaj miejsca?

Dość tego. Kimkolwiek ona jest, doskonale porozumiałaby się z moim byłym.

Rachael usiadła na skraju łóżka i zadrżała. Zaczynała wariować, ale nic nie mogła na to poradzić. Wyobraźnia przeniosła ją w to miejsce, gdzie niemal utonęła, do tej ciemnej wody jeziora Black Rock. Potem warsztat Roya Boba, i ten mężczyzna strzelający do nich. W końcu Slipper Hollow, grad kul, śmierć, przerażenie na ich twarzach.

Gdyby nie umiejętności Jacka, mogło się to skończyć o wiele gorzej. Ale w warsztacie Roya Boba przeżyła dzięki swoim umiejętnościom, i na tym właśnie planowała się skupić, zamierzała powtarzać sobie, że nie jest bezbronną ofiarą. Przeżyła wszystkie trzy próby zabicia jej. Pomyślała, że incydent, który miał miejsce ubiegłej nocy w domu, nie liczył się, ponieważ nie przerażał jej tak, jak poprzednie. Ale teraz była bezpieczna, ktokolwiek chciał jej śmierci, nie miał pojęcia, gdzie ona jest. Niemniej jednak czuła się niepewnie.

Wzrok Rachael powędrował w stronę zdjęcia stojącego na komodzie. Byli na nim jego rodzice, czwórka rodzeństwa i całe mnóstwo dzieci.

Rachael odchyliła wzorzystą narzutę, pod którą odkryła pościel w biało – niebieskie paski. Była wytworna i elegancka. Wszystko bardzo ładnie dobrane. Była dziewczyna? Czy matka?

Gdzie on się do diabła podziewał?

Położyła się i przymknęła oczy. Zadzwoniła do wujka Gillette i opowiedziała o nowym planie, którego nie skomentował. Potem, ciągle leżąc, wykręciła numer matki. Jej przyrodni brat Ben opowiadał, jak to nie może się już doczekać zbliżającego się sezonu futbolowego. Życie nie toczyło się spokojnie dalej, pomyślała zdumiona, ono po prostu gnało. Przypomniała sobie, jak niedawno ośmioletni Ben rzucał do niej frisbee i taczał się po trawie z psem.

Kiedy ostatni raz go widziała, łowił ryby ze swoim tatą nad jeziorem Lark Creek.

Tymczasem jej własne życie wcale nie gnało jak szalone. Zamknęła oczy i wtedy jej umysł znowu zaczął szaleć:

– To nie przyniesie ci żadnej korzyści, jeżeli zakomunikujesz im, że zdecydowałaś nie mówić o tym, co zrobił twój ojciec, Rachael – niedawno powiedział Dillon, a Jack się z nim zgodził. – Nikt ci nie uwierzy, bo zawsze jest możliwość, że możesz zmienić zdanie. Tu już chyba nie o to chodzi. Nie mamy wyjścia, musimy posuwać się naprzód.