Выбрать главу

Naprzód, pomyślała. Nie było innej możliwości. Była naprawdę wdzięczna, że to wszystko mogło skończyć się już jutro w Jefferson Club. Modliła się o to.

Gdzie jest Jack?

Wtedy na jej komórkę zadzwonił Greg Nichols.

– Witaj, Rachael. Gdzie jesteś? Przejeżdżałem obok domu senatora, ale nikogo tam nie zastałem. Parę osób z FBI kręciło się po ogrodzie, ale niczego się od nich nie dowiedziałem. Co się dzieje? Nie mogę cię znaleźć. Gdzie jesteś? Martwię się.

– Przygotowuję swoje wystąpienie na jutrzejszy wieczór w Jefferson Club. Mam nadzieję, że tam będziesz, Greg. Wiem, że dla mojego ojca to by wiele znaczyło.

– A Jacqueline i twoje siostry?

– Niestety, nie mogą przyjechać.

Kiedy Jack wrócił godzinę później do domu, zastał ją głęboko śpiącą na jego łóżku. Uśmiechała się lekko przez sen.

Warkocz spoczywał na policzku.

Usiadł obok niej i pocałował ją.

Nawet nie drgnęła, tylko zwróciła głowę w jego stronę i powoli otworzyła oczy.

– Cieszę się, że nie jesteś zabójcą – odezwała się i wyciągnęła rękę, żeby pogładzić jego włosy. – W przeciwnym razie miałabym kłopoty.

– Kiedy byłem mały – powiedział, lekko ciągnąc ją za kosmyk włosów – zawsze w zabawie chciałem być złodziejem, czarnym charakterem. Ale mój starszy brat powiedział, że nie umiem dość dobrze kombinować, kłamać i głośno krzyczeć, więc musiałem się z tym pogodzić i zostać gliną. Chyba przywykłem do tego – znowu ją pocałował. – A to oznacza, że mogę wybawić cię z kłopotów.

– Gdzie byłeś?

– Zajmowałem się nudną policyjną robotą, o której ci mówiłem, i rozmawiałem z różnymi ludźmi. Po drodze wstąpiłem do Feng Nian i przyniosłem nam chińszczyznę.

Dostrzegł w jej oczach przebłysk paniki.

– Ale absolutnie nikt nie wie, że jesteś tutaj ze mną. I nikt za mną nie jechał, uwierz mi, sprawdzałem kilka razy. Jesteś bezpieczna. Jutro wieczorem będzie po wszystkim.

Czy aby na pewno? To było zbyt łatwe i proste, zbyt zaplanowane. Wiedziała, że Laurel nie była prosta. Co do Quincy'ego i Stafanosa nie miała pewności.

Rachael uśmiechnęła się, kiedy odwrócił się, żeby poprawić narzutę. Jej mama powiedziałaby, że jest porządnym człowiekiem.

– Masz piękne mieszkanie.

– Dziękuję. Mama pomagała mi je urządzać. Wstawienie tutaj tych błyskotek przez matkę było do zaakceptowania.

– Ale zdjęcia zrobiłeś sam.

– Owszem – odparł.

– Robisz znakomite zdjęcia, jesteś artystą.

– Bez przesady… ale dziękuję. Powinnaś zobaczyć zdjęcia Savicha. Bije mnie na głowę. Po obiedzie poprosił, żeby przeczytała mu swoje przemówienie, ale nie chciała.

– Ciągle coś skreślam i dopisuję – tłumaczyła się.

– Bardzo dobrze. W końcu to wielki zaszczyt. Westchnęła.

– Tak, wiem.

W tej chwili zadzwoniła komórka Jacka.

52

Jefferson Club

Waszyngton

Poniedziałek wieczorem

Kiedy sytuacja robi się naprawdę poważna, otaczasz się profesjonalistami i powierzasz im odpowiednie zadania.

Jeśli nie jesteś w stanie tego zrobić, czas odejść. Sześciu tajnych agentów FBI rozmieszczonych na dużej sali było w pełnej gotowości.

Savich zauważył dyrektora Muellera, który stał obok Rachael. Jack sprawdzał dodatkowy personel gastronomiczny sprowadzony specjalnie na tę okazję. Uzgodnił już kontrolę kelnerów, których klub sprowadził na dzisiejsze przyjęcie, oraz kontrolę stałego personelu lokalu.

Savich poczuł zapach łagodnych, leśnych perfum, odwrócił się i zobaczył Laurel Abbott Kostas zmierzającą w jego kierunku z lampką szampana w dłoni. Miała na sobie niewątpliwie bardzo drogą czarną sukienkę, w której nie było jej do twarzy. To dziwne, widział ją po raz pierwszy a miał wrażenie, że znał ją od dawna.

Nie była ubrana w długą suknię, jak większość kobiet tutaj. Na nogach miała potencjalnie seksowne kabaretki i czółenka na płaskim obcasie, co dawało efekt daleki od seksownego. Jej gęste, siwiejące włosy zaczesane były do tyłu i upięte na karku, na jej twarzy nie było śladu makijażu, z wyjątkiem ust lekko pociągniętych szminką.

Za to diamenty – miała je wszędzie: w uszach, na szyi, na palcach i nadgarstku. Wyglądała, jakby opróżniła witrynę w sklepie jubilerskim. De Beers musiał ją uwielbiać.

Towarzyszył jej mąż, Stefanos, kolejna postać, której charakter Savich prawdopodobnie bardzo dobrze rozumiał.

Ubrany był w drogi smoking, jego czarne gładkie włosy zaczesane były do tyłu, eksponując jego ciężką, śniadą twarz, ładną, rozpustną twarz, której Savich nie ufał. Kostas błądził wzrokiem po sali. Wyglądał na niespokojnego. W ręku trzymał szklankę whisky i pod tym pretekstem nie podał Savichowi ręki, kiedy ten się przedstawił.

– Panie Kostas – rzucił tylko Savich, świadomy tego, że Laurel mierzyła go wzrokiem. Kiedy na nią spojrzał, zobaczył w jej zimnych oczach przebłysk zainteresowania. O co tutaj chodziło?

– Wiem, kim pan jest. Widziałam pana w telewizji, prowadził pan tę absurdalną konferencję prasową FBI – powiedziała lekceważąco Laurel.

Uśmiechnął się do niej.

– Jestem agent Dillon Savich. Pani Laurel Kostas, prawda? Skinęła głową.

– Ma pan na sobie drogi smoking, agencie Savich. To chyba zaskakujące, zważywszy, gdzie pan pracuje. Stefanos patrzył w dekolt pewnej kobiety. Jego oczy prześlizgnęły się po Savichu w stronę jego żony.

– Ta whisky jest rozwodniona – powiedział głosem pełnym znużonej pogardy.

Potem odwrócił się na pięcie i zaczął przedzierać się przez tłum w stronę baru, gdzie stała wydekoltowana kobieta.

– Przypuszczam, że jest pan tutaj z powodu Rachael – powiedziała Laurel. – Ona chyba nie zamierza powiedzieć wszystkim, co zrobił senator, prawda?

– Musi ją pani o to zapytać, pani Kostas. Naprawdę nie wiem.

Gestem przywołał kelnera, który trzymał srebrną tacę z kieliszkami napełnionymi szampanem. Na jej skinięcie wręczył jej pełny kieliszek i zabrał pusty.

– Gdzie jest Quincy Abbott? – zapytał Savich.

– Rozmawia z wiceprezydentem o walce o dominację pomiędzy Francją i Niemcami. Tak naprawdę chyba od dawna nic się w tej sprawie nie zmienia. Nauczyłam się, że w biznesie, jak na wojnie, najlepiej jest skłonić ich do walki między sobą. A gdzie jest Rachael? Nie widzę jej. Może zdecydowała, że nie będzie robiła z siebie widowiska i narażała nas wszystkich na złośliwe plotki?

Savich zaprezentował swój bezwzględny uśmiech, który zdaniem Sherlock mógł zmrozić serce, ale widocznie na Laurel nie działał.

– Jeżeli spojrzy pani w lewo, zobaczy pani, jak rozmawia z senatorem Markiem Evansem. W sobotę w nocy było włamanie do jej domu. Jednak intruz był nieostrożny i zostawił nam pewien dowód.

Zesztywniała, a jej zimne oczy spoczęły na jego twarzy, a on mógł przysiąc, że wiedział, o czym ona myśli. Wiedział, że miała potężny umysł i nie było łatwo ją zaskoczyć.

– Dowód? – zapytała znudzonym głosem. – No, czas najwyższy, żebyście coś znaleźli, tak czy nie? Cóż to takiego?

– Przykro mi, ale nie mogę pani powiedzieć.

– Dlaczego? W końcu kogo to obchodzi? – W jej głosie słychać było strach. Zbliżyła się, a diamenty, które miała na sobie, szaleńczo zamigotały.

On też się zbliżył.

– Czy wie pani, kto wspiął się po dębie i przez okno na pierwszym piętrze wszedł do mieszkania Rachael, pani Kostas? Czy odstraszył go jej krzyk? Czy alarm był wyłączony?

Szybko cofnęła się i wzrokiem poszukała swojego męża, który właśnie rozmawiał z senatorem z Arizony. Odwróciła się i przez ramię rzuciła: