Gdy od Santa Leona dzieliło ich dziesięć minut jazdy, Frank Jacobs przeszedł w rozmowie od wydarzeń dnia do bardziej osobistych spraw.
– Jesteś szczęśliwy z matką?
To pytanie było dla Colina sygnałem, by natężyć uwagę. Nie chciał wywoływać awantury. Wzruszył ramionami i odpowiedział”
– Tak mi się wydaje.
– To nie odpowiedź.
– Chciałem powiedzieć, że chyba jestem szczęśliwy.
– Nie wiesz na pewno?
– Jestem całkiem szczęśliwy.
– Opiekuje się tobą?
– Pewnie.
– Dobrze się odżywiasz?
– Tak.
– Wciąż jesteś chudy.
– Jem naprawdę dobrze.
– Nie jest najlepszą kucharką.
– Radzi sobie całkiem nieźle.
– Daje ci dość pieniędzy na twoje wydatki?
– O tak.
– Mógłbym ci coś przysyłać co tydzień.
– Nie potrzebuję.
– A co byś powiedział, gdybym dawał ci dziesięć dolarów tygodniowo?
– Nie musisz. Mam mnóstwo pieniędzy. Zacząłbym je trwonić.
– Podoba ci się w Santa Leona?
– Jest OK.
– Tylko OK?
– Jest całkiem miło.
– Brakuje ci przyjaciół z Westwood?
– Nie miałem tam żadnych przyjaciół.
– Oczywiście, że miałeś. Widziałem ich kiedyś. Ten rudowłosy chłopak i…
– To byli tylko kumple ze szkoły. Znajomi.
– Nie musisz przede mną udawać.
– Nie udaję.
– Wiem, że ci ich brakuje.
– Ależ skąd.
Zjechali na lewo, wyminęli ciężarówkę, która już zdążyła przekroczyć dozwoloną prędkość, i wrócili na prawy pas o wiele za szybko.
Kierowca ciężarówki zatrąbił gniewnie.
– Co go tak wnerwia? Zostawiłem mu mnóstwo miejsca, nie?
Colin nie odezwał się.
Frank przestał wciskać pedał gazu. Prędkość spadła z sześćdziesięciu pięciu mil na godzinę do pięćdziesięciu pięciu.
Ciężarówka znów zatrąbiła.
Frank walił w klakson cadillaca przez co najmniej minutę, żeby pokazać temu drugiemu, że nie dał się zastraszyć.
Colin zerknął za siebie przestraszony. Dużą ciężarówkę dzieliło od ich zderzaka nie więcej niż cztery stopy. Mrugała światłami.
– Sukinsyn – powiedział Frank. – Za kogo on się uważa, do cholery? – Zwolnił do czterdziestu mil na godzinę.
Ciężarówka zjechała na drugi pas.
Frank błyskawicznie skierował cadillaca w lewo, przed maskę ciężarówki, blokując jej drogę i zmuszając do jazdy z prędkością czterdziestu mil na godzinę.
– Ha! Ale się sukinsyn wnerwi! Tyłek go będzie świerzbił, co?
Kierowca ciężarówki ponownie zatrąbił.
Colin oblewał się potem.
Ojciec wychylił się do przodu, zaciśnięte na kierownicy dłonie przypominały szpony. Obnażone zęby i szeroko otwarte oczy nadawały jego twarzy niesamowity wygląd. Oddychał ciężko, prawie dyszał.
Ciężarówka przesunęła się na prawy pas.
Frank szybko zajechał jej drogę. W końcu kierowca ciężarówki uznał, że ma do czynienia albo z pijanym, albo z wariatem, i że najlepszą taktyką będzie rozwaga. Zwolnił do około trzydziestu mil na godzinę i cały czas trzymał się z tyłu.
– Dupek dostał nauczkę. Co on sobie wyobrażał, że ta cholerna droga należy do niego?
Odniósłszy zwycięstwo, Frank znów rozpędził cadillaca do szybkości siedemdziesięciu mil na godzinę i popędzili w noc. Colin zamknął oczy. Jechali w milczeniu przez parę mil, po czym Frank odezwał się”
– Pomimo tego, że nie miałeś tam przyjaciół, to czy chciałbyś wrócić do Westwood i mieszkać ze mną?
– To znaczy, cały czas?
– Dlaczego nie?
– No… myślę, że byłoby nieźle – powiedział Colin, ale tylko dlatego, iż wiedział, że to niemożliwe.
– Zobaczę, co da się zrobić.
Colin spojrzał na niego przerażony.
– Ale sąd powierzył opiekę nade mną mamie. Ty masz prawo do wizyt.
– Może udałoby się to zmienić.
– Jak?
– Musielibyśmy zrobić parę rzeczy, z tego kilka niezbyt przyjemnych.
– Na przykład?
– Po pierwsze, musiałbyś zeznać przed sądem, że nie jesteś z matką szczęśliwy.
– Bez tego się nie obejdzie?
– Jestem pewien, że nie.
– Chyba masz rację – powiedział Colin wymijająco. Trochę się odprężył, ponieważ nie miał najmniejszego zamiaru mówić czegoś takiego przed sądem.
– Masz dość ikry, żeby to zrobić, prawda?
– Pewnie – powiedział Colin. By poznać strategię przeciwnika spytał”
– Co jeszcze musielibyśmy zrobić?
– No cóż, musielibyśmy udowodnić, że nie jest dobrą matką.
– Ale przecież tak nie jest.
– No, nie wiem. Wydaje mi się, że moglibyśmy oskarżyć ją o niemoralność.
– Że co?
– Ten cały artystyczny tłumek – powiedział ponuro Frank. – Ci ludzie, z którymi się zadaje.
– Co z nimi?
– Oni wyznają inne wartości niż większość ludzi. Przechwalają się tym.
– Nie rozumiem.
– No… pochrzanione poglądy polityczne, ateizm, narkotyki… orgie. Pieprzą się na okrągło.
– Myślisz, że mama…
– Naprawdę trudno mi o tym mówić.
– To nie mów.
– Nie mogę wykluczyć, właśnie ze względu na ciebie, że matka bierze w tym wszystkim udział.
– Ona nie… prowadzi takiego życia – powiedział Colin, choć nie był o tym do końca przekonany.
– Musisz uświadomić sobie przykre fakty, junior.
– Ona tego nie robi.
– Jest tylko człowiekiem. Jej postępowanie nieraz mogłoby cię zadziwić. Święta to ona nie jest.
– Nie mogę uwierzyć, że rozmawiamy w ten sposób.
– Warto się nad tym wszystkim zastanowić, warto przyjrzeć się wszystkiemu bliżej, jeśli dzięki temu mógłbyś do mnie wrócić. Chłopak, kiedy dorasta, potrzebuje ojca. Potrzebuje prawdziwego mężczyzny, który byłby dla niego wzorem.
– Ale jak, u licha, udowodnisz, że matka… robiła takie rzeczy?
– Prywatni detektywi.
– Naprawdę nająłbyś bandę tajniaków, żeby węszyli za nią, gdziekolwiek by się ruszyła?
– Nie chcę tego. Ale to może być konieczne. To byłby najszybszy i najlepszy sposób, żeby się czegoś dowiedzieć.
– Nie rób tego.
– Chodzi mi tylko o ciebie.
– Więc daj sobie z tym spokój.
– Chcę, żebyś był szczęśliwy.
– Jestem szczęśliwy.
– Byłbyś szczęśliwszy w Westwood.
– Nie byłbym, gdybyś nasłał na nią stado hien, tato.
Ojciec skrzywił się.
– Hien? Kto mówi o hienach? Słuchaj, ci detektywi to zawodowcy. Nie są bandytami. Nie zrobią jej krzywdy. Nawet się nie zorientuje, że jest śledzona.
– Proszę, nie rób tego.
Jedyną odpowiedzią ojca było stwierdzenie: mam nadzieję, że to nie będzie konieczne.
Colin myślał o powrocie do Westwood, o życiu przy boku ojca, i wydało mu się, że śni koszmar.
16
Roy zjawił się w niedzielę rano, o jedenastej, trzymając w ręku kąpielówki zawinięte w ręcznik.
– Gdzie twoja matka?
– W galerii.
– W niedzielę?
– Pracuje codziennie.
– Myślałem, że może uda mi się zobaczyć ją w bikini.
– Obawiam się, że nie.
Dom stanowił, jak to nazywają ludzie od handlu nieruchomościami, własność dzierżawną wyższej klasy. Mieścił, między innymi, salon z ogromnym kominkiem, znajdujący się w suterenie, trzy duże sypialnie, kuchnię, która zadowoliłaby każdego kulinarnego pasjonata, i basen o długości czterdziestu stóp.
Od czasu przeprowadzki korzystali z salonu przez niecałe dwie godziny w tygodniu, ponieważ nikt ich nie odwiedzał; nie miewali też gości, którzy zostawaliby na noc, nie było więc powodu, by używać dodatkowej łazienki, a jeśli chodzi o całe to bajeczne wyposażenie kuchni, to potrzebowali tylko lodówki i dwóch palników na kuchence. Jedynie basen wart był czynszu.