Roy wstał i podszedł do okna. Wpatrywał się w basen, którego woda migotała słonecznym blaskiem.
– Sądzę, że mogę cię przekonać tylko w jeden sposób – muszę kogoś zabić.
– No pewnie – powiedział Colin. – Dlaczego by nie.
– Myślisz, że tego nie zrobię?
– Wiem, że nie zrobisz.
Roy odwrócił się. Światło sączące się przez szybę oświetlało jedną stronę jego twarzy, drugą pozostawiając w cieniu, i sprawiało, że jedno jego oko wydawało się jeszcze bardziej niebieskie niż drugie.
– Namawiasz mnie do zabicia kogoś?
– Owszem.
– Więc jeśli to zrobię – powiedział Roy – połowa odpowiedzialności spadnie na ciebie.
– W porządku.
– Tak po prostu?
– Tak po prostu.
– Nie martwi cię to, że możesz skończyć w więzieniu? – spytał Roy.
– Nie. Ponieważ tego nie zrobisz.
– Czy mam się zająć kimś konkretnym, kimś, komu życzysz śmierci?
Colin uśmiechnął się szeroko, ponieważ nabrał już pewności, że to tylko gra.
– Nikim szczególnym. Kim tylko chcesz. A może byś wybrał nazwisko z książki telefonicznej?
Roy ponownie odwrócił się w stronę okna.
Colin oparł się o szafkę i czekał.
Po chwili Roy spojrzał na zegarek i powiedział”
– Muszę wracać do domu. Moi rodzice idą na obiad do wujka Marlona. To najzwyklejszy dupek. Ale muszę z nimi iść.
– Zaraz, zaraz – powiedział Colin. – Nie uda ci się zmienić tak szybko tematu. Nie możesz się od tego wykręcić. Mówmy o tym, kogo masz zabić.
– Nie miałem zamiaru się wykręcać.
– No więc?
– Muszę o tym pomyśleć przez jakiś czas.
– Pewnie – stwierdził Colin. – Przez pięćdziesiąt najbliższych lat.
– Nie. Tylko do jutra. Powiem ci, kto to będzie.
– Przypomnę ci.
Roy przytaknął z powagą.
– Kiedy już zacznę działać, nie zdołasz mnie zatrzymać.
18
Weezy Jacobs była umówiona na bardzo ważną kolację w niedzielę wieczorem. Dała Colinowi pieniądze, żeby zjadł coś u Charly’ego, a przy okazji uraczyła go krótkim wykładem o konieczności odpowiedniego odżywiania się – nie tylko tłustym hamburgerem i frytkami.
Po drodze wstąpił do Rhineharta, dużego domu towarowego, oddalonego od restauracji o jedną przecznicę. Był tu duży dział z paperbackami. Colin przeglądał tytuły książek w stojakach, szukając ciekawych pozycji sf i powieści o zjawiskach nadprzyrodzonych.
Po chwili zorientował się, że do stoiska podeszła ładna dziewczyna, mniej więcej w jego wieku, i stanęła kilka stóp dalej. Nad stojakami znajdowały się jeszcze dwie półki, na których książki ustawiono rzędem, a nie jedna obok drugiej, żeby było widać okładki. Dziewczyna oglądała je, z głową przechyloną na bok, by móc odczytać z grzbietów tytuły. Była ubrana w szorty i Colin przez chwilę wpatrywał się w jej ładne, szczupłe nogi. Włosy dziewczyny były złote.
Uświadomiła sobie, że patrzy na nią, podniosła głowę i uśmiechnęła się.
– Cześć.
On także się uśmiechnął.
– Cześć.
– Jesteś jednym z przyjaciół Roya Bordena, prawda?
– Skąd wiesz?
Znów przekrzywiła głowę, jak gdyby Colin był jeszcze jedną książką na półce, a ona odczytywała tytuł.
– Wy dwaj przypominacie bliźnięta syjamskie. Rzadko kiedy widuje się was osobno.
– Teraz jestem sam – powiedział.
– Mieszkasz tu od niedawna.
– Tak. Od pierwszego czerwca.
– Jak się nazywasz?
– Colin Jacobs. A ty?
– Heather.
– Ładnie.
– Dziękuję.
– Heather jak?
– Obiecaj, że nie będziesz się śmiał.
– Hę?
– Przyrzeknij, że nie będziesz śmiał się z mojego nazwiska.
– A dlaczego miałbym się śmiać?
– Bo nazywam się Heather Lipshitz.
– Nie wierzę.
– Owszem. Brzmiałoby okropnie, gdybym nazywała się Zelda Lipshitz. Albo Sadie Lipshitz. Ale Heather brzmi jeszcze gorzej, bo imię i nazwisko nie pasują do siebie, a imię jeszcze bardziej podkreśla to straszne nazwisko. Ale ty się nie śmiałeś.
– Oczywiście, że nie.
– Większość dzieciaków wybucha śmiechem.
– Bo większość dzieciaków jest głupia.
– Lubisz czytać? – spytała Heather.
– Tak.
– Co czytasz?
– Sf. A ty?
– Prawie wszystko. Czytałam trochę sf. Obcy na obcej ziemi.
– To wspaniała książka.
– Oglądałeś Gwiezdne wojny? – spytała.
– Cztery razy. A Bliskie spotkania sześć.
– Widziałeś Obcego?
– Owszem. Podobają ci się takie filmy?
– Pewnie. Jak w TV leci jakiś stary film z Christopherem Lee, nie można mnie odciągnąć od telewizora – powiedziała.
– Naprawdę lubisz horrory? – Był zaskoczony.
– Im straszniejsze, tym lepsze. – Popatrzyła na zegarek. – Muszę już wracać do domu na obiad. Miło się z tobą rozmawiało, Colin.
Gdy zwróciła się w stronę wyjścia, powiedział”
– Ee… poczekaj jeszcze chwilę. – Znów na niego spojrzała i Colin zaczął przestępować niezgrabnie z nogi na nogę. – Ee… u Baroneta będzie w tym tygodniu nowy horror.
– Widziałam zwiastun.
– Podobał ci się?
– Może być – powiedziała.
– Czy chciałabyś… no… to znaczy… to znaczy, czy myślisz, że…
– Chciałabym. – Uśmiechnęła się.
– Naprawdę?
– Pewnie.
– No więc… mam do ciebie zadzwonić, czy skontaktujemy się jakoś inaczej?
– Zadzwoń.
– Jaki masz numer?
– Jest w książce. Możesz mi wierzyć lub nie, ale jesteśmy w mieście jedyną rodziną o nazwisku Lipshitz.
– Zadzwonię jutro. – Uśmiechnął się.
– OK.
– Jeśli ci to odpowiada.
– Jak najbardziej.
– Na razie.
– Do widzenia, Colin.
Patrzył, jak wychodzi ze sklepu. Serce waliło mu jak oszalałe.
Rany.
Działo się z nim coś dziwnego. Nie miał wątpliwości. Nigdy przedtem nie umiał rozmawiać w ten sposób z dziewczyną – albo rozmawiać z dziewczyną taką jak ta. Zazwyczaj już na samym początku nie mógł wykrztusić ani słowa. Ale nie tym razem. Poszło mu tak gładko. Na Boga, umówił się z nią nawet na randkę! Pierwszą randkę w życiu. Naprawdę coś się z nim działo, coś bardzo dziwnego.
Ale co?
Dlaczego?
Kilka godzin później leżał już w łóżku i słuchał jednej ze stacji radiowych w Los Angeles. Rozmyślał o tych wszystkich doniosłych zmianach w swoim życiu. Miał tak wspaniałego przyjaciela, dostąpił zaszczytu bycia menedżerem drużyny i właśnie umówił się z tak ładną i miłą dziewczyną jak Heather – czego więcej mógł pragnąć?
Nigdy przedtem nie był tak zadowolony. Najważniejszą rolę w jego życiu odgrywał oczywiście Roy. Bez jego pomocy nigdy nie zainteresowałby się nim trener Malinoff i nigdy nie zostałby menedżerem reprezentacji juniorów. I bez zbawczego wpływu Roya z pewnością nigdy nie zdobyłby się na odwagę, by zaproponować Heather randkę. Co więcej – gdyby nie był jego przyjacielem, nawet by się do niego nie odezwała. Czyż nie była to pierwsza rzecz, jaką mu powiedziała? „Jesteś przyjacielem Roya Bordena, prawda?” Gdyby nie był jego przyjacielem, nawet by na niego nie spojrzała.
Ale spojrzała, i to dwa razy.
No i zgodziła się na randkę.
Życie było piękne.
Pomyślał o dziwnych opowieściach Roya. Mordowany kot w klatce. Chłopiec oblany płynem do zapalniczki i podpalony. Wiedział, że to tylko zmyślone historyjki. Testy. Roy sprawdzał go z jakiegoś powodu. Wyrzucił z myśli kota i spalonego chłopca. Nie chciał, by te głupie historie zniszczyły jego dobry nastrój.