Jego pierwszym sprzymierzeńcem powinna być matka. Gdy dowie się o wszystkim, zadzwoni na policję, a ta na jej wezwanie zareaguje szybciej i pewniej niż na wezwanie czternastoletniego chłopca. Musi więc dostać się do domu i opowiedzieć o wszystkim Weezy.
Pobiegł wzdłuż Broadway w stronę Adams Avenue, ale po kilku zaledwie krokach przystanął, ponieważ uświadomił sobie nagle, że ten ostatni odcinek swej wędrówki musi pokonać z taką samą ostrożnością jak poprzednie. Roy mógł zastawić na niego pułapkę pod samymi drzwiami domu. Był niemal pewien, że tak się właśnie stanie. Najprawdopodobniej gdzieś się zaczaił i teraz na niego czeka. Kawałek dalej znajdował się niewielki park pełen dogodnych miejsc, z których Roy mógł obserwować całą ulicę. Gdy ujrzy Colina zbliżającego się do domu, ruszy do ataku, i to bardzo szybko. Przez mgnienie oka, jakby obdarzony zdolnością jasnowidzenia, Colin ujrzał samego siebie, jak leży na ziemi, porzucony w kałuży krwi i objęciach bólu, konający o krok od schronienia, na progu sanktuarium.
Stał na środku chodnika, trzęsąc się.
Stał tak przez dłuższą chwilę.
Musisz się ruszyć, dzieciaku.
Dokąd?
Zadzwoń do Weezy. Poproś ją, żeby po ciebie przyszła.
Powie mi, żebym sam przyszedł. To tylko kilka przecznic.
Więc powiedz jej, dlaczego nie możesz iść.
Nie przez telefon.
Powiedz jej, że tam jest Roy, który czeka na okazję, by cię zabić.
Nie potrafię tego powiedzieć przez telefon.
Potrafisz.
Nie. Muszę tam być, kiedy będę jej to mówił. W przeciwnym razie to nie zabrzmi dobrze i ona pomyśli, że to żart. Będzie wściekła.
Musisz spróbować powiedzieć to przez telefon, żeby mogła cię stąd zabrać. Wtedy dotrzesz bezpiecznie do domu.
Nie mogę zrobić tego przez telefon.
Jaki masz wybór?
Wrócił w końcu na stację benzynową obok wyschniętego kanału. Była tam budka telefoniczna. Wykręcił numer i słuchał sygnału, który rozległ się kilkanaście razy.
Nie było jej jeszcze w domu.
Colin trzasnął słuchawką i wyszedł z budki, zapominając o nie wykorzystanej monecie.
Stał na chodniku, z pięściami przy bokach, zgarbiony. Pragnął rozgnieść coś na miazgę.
Suka.
Jest twoją matką.
Gdzie ona się, do cholery, podziewa?
Interesy.
Co robi?
Interesy.
Z kim jest?
To tylko interesy.
Akurat.
Pracownik stacji kończył pracę. Rząd migoczących neonówek powoli gasł.
Colin posuwał się na zachód, przez centrum handlowe, po prostu zabijając czas. Zaglądał w okna wystawowe, ale niczego nie widział.
Wrócił do budki dziesięć po pierwszej. Wykręcił numer domowy, odczekał piętnaście sygnałów i odłożył słuchawkę.
Interesy to jej dupa.
Ciężko pracuje.
Nad czym?
Stał przez kilka minut, z ręką na słuchawce, jakby czekając na telefon.
Pieprzy się na okrągło.
To interesy. Kolacja w interesach.
O tej porze?
Późna, bardzo późna kolacja.
Spróbował jeszcze raz.
Nikt nie podniósł słuchawki.
Usiadł na podłodze budki, w ciemności, i objął się ramionami.
Pieprzy się, kiedy jej potrzebuję.
Nie wiesz na pewno.
Wiem.
Nie możesz wiedzieć.
Spójrz prawdzie w oczy. Pieprzy się jak wszyscy.
Teraz mówisz jak Roy.
Czasem Roy ma rację.
Jest szalony.
Może nie pod każdym względem.
O wpół do drugiej wstał, wsunął monetę do automatu i znów zadzwonił do domu. Sygnał odezwał się dwadzieścia dwa razy, zanim Colin odłożył słuchawkę.
Może teraz powrót do domu będzie bezpieczniejszy? Czyż nie było już zbyt późno, by Roy ciągle stał na czatach? Był mordercą, ale był także czternastolatkiem, nie mógł przebywać poza domem całą noc. Jego starzy chyba zaczęliby się niepokoić. Może nawet wezwaliby policję. Roy narobiłby sobie niezłych kłopotów, gdyby nie wrócił na noc do domu.
Może tak. A może nie.
Colin wcale nie był pewien, czy Bordenów tak naprawdę obchodzi, co dzieje się z Royem. O ile się orientował, rodzice niczego od syna nie żądali, z wyjątkiem tego, by trzymał się z dala od kolejki elektrycznej. Roy robił to, co chciał i kiedy chciał.
Było coś nie w porządku z tą rodziną. Ich wzajemne stosunki były dziwnie nieokreślone. Nie istniała tam tradycyjna relacja rodzice – dziecko. Colin widział panią i pana Bordenów tylko dwa razy. Ale to wystarczyło, by wyczuł w nich jakąś wzajemną obcość. Matka, ojciec i syn wydawali się nieznajomymi. Ich rozmowy naznaczone były dziwaczną sztywnością, jak gdyby recytowali zdania ze scenariusza, którego nie nauczyli się zbyt dobrze. Byli tacy oficjalni. Wydawało się niemal, że… boją się siebie nawzajem. Colin nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiał, lecz teraz zdał sobie sprawę, że Bordenowie przypominali ludzi, którzy zatrzymali się na jakiś czas w pensjonacie – uśmiechają się i pozdrawiają na korytarzu czy w kuchni, gdy spotkają się przypadkowo, ale poza tym wiodą całkiem osobne życie. Nie wiedział, dlaczego taka była prawda o tej rodzinie. Coś musiało się stać, coś, co odsunęło tych ludzi od siebie. Nie potrafił powiedzieć, co to było. Ale był przekonany, że państwo Bordenowie nie przejęliby się zbytnio, gdyby Roy pozostał poza domem aż do świtu, czy nawet zniknął na zawsze.
A zatem powrót do domu wcale nie był taki bezpieczny. Roy mógł jednak czekać na niego.
Colin znów wykręcił numer i ze zdziwieniem stwierdził, że matka podniosła słuchawkę już po drugim sygnale.
– Mamo, musisz po mnie przyjechać.
– Kapitanie?
– Będę czekał przy…
– Myślałam, że jesteś na górze i śpisz.
– Nie. Jestem przy…
– Dopiero co wróciłam. Myślałam, że jesteś w domu. Co robisz o tej godzinie na dworze?
– To nie moja wina. Ja tylko…
– O mój Boże, czy miałeś wypadek?
– Nie, mam tylko kilka zadrapań i sińców. Potrzebuję…
– Co ci się stało? Czy coś ci się przytrafiło?
– Gdybyś się przymknęła i posłuchała, tobyś się dowiedziała – powiedział niecierpliwie Colin.
Zatkało ją.
– Nie pyskuj. Żebyś mi się nie ważył.
– Potrzebuję pomocy.
– Co?
– Musisz mi pomóc.
– Masz kłopoty?
– I to poważne.
– Coś ty, u diabła, zrobił?
– Nie chodzi o to, co zrobiłem. Chodzi o…
– Gdzie jesteś?
– Jestem przy…
– Aresztowano cię?
– Co?
– Czy chodzi o takie kłopoty?
– Nie, nie. Ja…
– Jesteś na policji?
– Nic z tych rzeczy. Ja…
– Gdzie jesteś?
– Obok restauracji, na Broadway.
– Coś ty nabroił w tej restauracji?
– To nie to. Ja…
– Poproś kogoś do telefonu.
– Kogo? O co ci chodzi?
– Poproś kelnerkę albo kogokolwiek.
– Nie jestem w restauracji.