– Gdzie, u diabła, jesteś?
– W budce telefonicznej.
– Colin, co się z tobą dzieje?
– Czekam, aż po mnie przyjedziesz.
– Jesteś tylko kilka przecznic od domu.
– Nie mogę wracać. On gdzieś na mnie czeka.
– Kto?
– Chce mnie zabić.
Chwila ciszy.
– Colin, wracaj prosto do domu.
– Nie mogę.
– Natychmiast. Mówię poważnie.
– Nie mogę.
– Zaczynam tracić cierpliwość, młody człowieku.
– Roy próbował mnie zabić dziś wieczór. Chowa się gdzieś i czeka na mnie.
– To nie jest śmieszne.
– Nie żartuję!
Znów cisza.
– Colin, zażywałeś coś?
– Co?
– Czy zażywałeś jakieś pigułki czy coś w tym rodzaju?
– Narkotyki?
– Zażywałeś?
– Rany.
– Zażywałeś?
– Skąd bym wziął narkotyki?
– Wiem, że wy, dzieciaki, potraficie je zdobyć. Równie łatwo jak aspirynę.
– Rany.
– To teraz ogromny problem. Czy o to chodzi? Czy jesteś na haju i masz problemy z powrotem na ziemię?
– Ja? Naprawdę uważasz, że ten problem dotyczy mnie?
– Jeśli połykałeś jakieś prochy…
– Jeśli tak naprawdę uważasz…
– …albo jeśli piłeś…
– …to w ogóle mnie nie znasz.
– …mieszając wódę z prochami…
– Jeśli chcesz się o tym dowiedzieć – powiedział ostro Colin – to musisz wsiąść w samochód i zabrać mnie stąd.
– Nie mów do mnie takim tonem.
– Jeśli nie przyjedziesz – powiedział – to chyba tu zdechnę.
Walnął słuchawką o widełki i wyszedł z budki.
– Cholera!
Kopnął pustą puszkę, która leżała przy krawężniku. Potoczyła się z brzękiem na drugą stronę ulicy.
Poszedł w stronę restauracji, stanął tuż przy jezdni, patrząc w kierunku wschodnim, gdzie zza rogu powinna wyłonić się Weezy, gdyby zadała sobie trud i przyjechała po niego.
Trząsł się bezwiednie ze złości i strachu.
Czuł jeszcze coś, coś ciemnego i niszczącego, coś bardziej niepokojącego niż gniew i bardziej obezwładniającego niż strach. Przypominało straszliwą samotność, lecz było od niej o wiele gorsze. Było to podejrzenie – nie, raczej przekonanie – że go porzucono, zapomniano, i że nigdy nikomu na nim nie zależało i już nigdy nie będzie zależeć, i że nikt nigdy nie dowie się, jaki był naprawdę i jakie były jego marzenia. Nie należał do nikogo i był istotą zupełnie inną niż wszyscy ludzie, był obiektem pogardy i szyderstwa, outsiderem, znienawidzonym i wyśmiewanym w skrytości ducha przez wszystkich, którzy go spotykali na swej drodze, nawet przez tych nielicznych, którzy go rzekomo kochali.
Czuł się tak, jakby miał za chwilę zwymiotować.
W pięć minut później podjechała niebieskim cadillakiem. Przechyliła się w bok i otworzyła drzwi po stronie pasażera.
Kiedy ją zobaczył, przestał nad sobą panować. Po twarzy popłynęły mu łzy. Zanim wsiadł do samochodu i zamknął za sobą drzwi, płakał jak dziecko.
27
Nie uwierzyła mu. Nie chciała wezwać policji i nie miała zamiaru niepokoić Bordenów, dzwoniąc o tak późnej porze.
Następnego ranka, o pół do dziesiątej, rozmawiała z Royem przez telefon. Potem z jego matką. Zależało jej na dyskrecji, więc Colin nie słyszał nawet, o czym mówiła.
Po rozmowie z Bordenami próbowała zmusić Colina do odwołania wszystkiego. Kiedy nie chciał ustąpić, wpadła we wściekłość.
O jedenastej, po dość długiej kłótni, pojechali na złomowisko. Żadne z nich nie odzywało się podczas jazdy.
Zaparkowała przy końcu polnej drogi, obok chaty. Wysiedli z samochodu.
Colin był niespokojny. Echa nocnego koszmaru wciąż powracały do jego pamięci.
Jego rower leżał obok schodów prowadzących na ganek. Roweru Roya oczywiście nie było.
– Widzisz – powiedział. – Byłem tu.
Nie odpowiedziała. Poprowadziła rower w stronę bagażnika. Colin poszedł za nią.
– Było dokładnie tak, jak mówiłem.
Otworzyła bagażnik.
– Pomóż mi.
Podnieśli rower i próbowali wepchnąć go do samochodu, ale był zbyt duży, by można było zamknąć bagażnik. Znalazła w pudełku z narzędziami zwój sznurka i przymocowała klapę do zamka.
– Czy rower nie świadczy o czymś?
Odwróciła się w jego stronę.
– Dowodzi tylko tego, że tu byłeś.
– Tak, jak mówiłem.
– Ale nie z Royem.
– Próbował mnie zabić!
– Twierdzi, że siedział wczoraj w domu od pół do dziesiątej.
– No tak, oczywiście, tak ci powiedział! Ale…
– Tak również powiedziała jego matka.
– Ale to nieprawda.
– Chcesz powiedzieć, że pani Borden kłamie?
– No, ona prawdopodobnie nie zdaje sobie sprawy z tego, że kłamie.
– Co masz na myśli?
– Roy pewnie jej powiedział, że był w domu, w swoim pokoju, a ona mu uwierzyła.
– Wie, że był w domu nie dlatego, że jej powiedział, ale dlatego, że ona też była w domu zeszłej nocy.
– Ale czy z nim rozmawiała?
– Co?
– Zeszłej nocy? Czy rozmawiała z nim? Czy tylko myśli, że był w swoim pokoju?
– Nie wypytywałam jej tak dokładnie, jeśli chodzi o…
– Czy widziała go zeszłej nocy?
– Colin…
– Jeśli go nie widziała – powiedział podniecony – to nie może być pewna, że był w swoim pokoju na górze.
– To śmieszne.
– Nie. Wcale nie. Ludzie w tym domu rzadko ze sobą rozmawiają. Nie zwracają na siebie uwagi. Nie szukają okazji, by zacząć rozmowę.
– Widziała go, kiedy poszła na górę, żeby mu powiedzieć dobranoc.
– Właśnie o tym staram ci się powiedzieć. Ona nigdy tego nie robi. Nigdy nie zadała sobie trudu, by mu powiedzieć dobranoc. Wiem o tym. Jestem pewien. Oni nie są tacy jak inni ludzie. Jest w nich coś dziwnego. Z tym domem jest coś nie tak.
– To znaczy co? – spytała gniewnie. – Czy to najeźdźcy z obcej planety?
– Oczywiście, że nie.
– Jak w którejś z tych cholernych książek, które ciągle czytasz?
– Nie.
– Mamy wezwać supermana, żeby nas uratował?.
– Ja tylko… próbowałem powiedzieć, że oni chyba nie kochają Roya.
– To wstrętne mówić coś takiego.
– Jestem przekonany, że to prawda.
Potrząsnęła głową zdumiona.
– Czy nigdy nie przyszło ci do głowy, że jesteś jeszcze dzieckiem i nie możesz w pełni zrozumieć uczuć tak złożonych jak miłość, nie mówiąc już o wszelkich formach, jakie przybierają? Mój Boże, jesteś niedoświadczonym czternastolatkiem! Za kogo się uważasz, żeby oceniać pod tym względem Bordenów?
– Gdybyś tylko mogła zobaczyć, jak oni się zachowują. Gdybyś mogła usłyszeć, jak do siebie mówią. I nigdy niczego nie robią razem. Nawet my robimy więcej rzeczy razem niż Bordenowie.
– Nawet my? Co chcesz przez to powiedzieć?
W jej oczach pojawiło się coś, czego wolałby nie widzieć. Odwrócił wzrok.
– Gdybyś przypadkiem zapomniał – powiedziała – to ci przypominam, że jestem rozwiedziona z twoim ojcem. I gdyby przypadkiem umknęło to twojej uwadze, to chcę ci przypomnieć, że był to okropny rozwód. Koszmar. Więc czego się, do cholery, spodziewasz? Że cała nasza trójka zacznie razem jeździć na pikniki?
Colin grzebał stopą w trawie.
– A chociażby ty i ja. My dwoje. Nie widujemy się zbyt często, a Bordenowie widują Roya jeszcze rzadziej.
– Kiedy ja mam czas, na litość boską?
Wzruszył ramionami.
– Ciężko pracuję – powiedziała.
– Wiem.
– Czy sądzisz, że mnie się to podoba?
– Wydaje mi się, że tak.