Выбрать главу

– Nie bardzo.

– Więc dlaczego…

– Próbuję zapewnić nam przyszłość. Czy potrafisz to zrozumieć? Chcę mieć pewność, że nigdy nie będziemy martwić się o pieniądze. Chcę czuć się bezpieczna. Bardzo bezpieczna. Ale ty tego nie doceniasz.

– Doceniam. Wiem, że ciężko pracujesz.

– Gdybyś doceniał to, co robię dla nas… dla ciebie, tobyś nie denerwował mnie tym całym gównem o Royu, który rzekomo próbował cię zabić i…

– To nie gówno.

– Nie używaj takich słów.

– Jakich słów?

– Dobrze wiesz, o co mi chodzi.

– O gówno?

Uderzyła go w twarz.

Zdumiony, przyłożył rękę do policzka.

– Przestań się tak głupio uśmiechać – powiedziała.

– Nie uśmiecham się.

Odwróciła się w drugą stronę. Odeszła kilka kroków dalej i wpatrywała się przez chwilę w złomowisko.

Niemal się rozpłakał. Ale nie chciał, by widziała jego załamanie, więc zagryzł wargi i powstrzymał łzy. Po chwili ból i poniżenie minęły, zastąpił je gniew. Nie musiał już zaciskać warg.

Kiedy odzyskała równowagę, podeszła do niego.

– Przepraszam.

– W porządku.

– Straciłam panowanie nad sobą, a to nie jest najlepszy przykład do naśladowania.

– Nie bolało mnie.

– Tak mnie zdenerwowałeś.

– Nie chciałem.

– Zdenerwowałeś mnie, ponieważ wiem, o co tu chodzi.

Czekał.

– Przyjechałeś tu zeszłej nocy na rowerze – powiedziała. – Ale nie z Royem. Wiem z kim.

Nie odezwał się.

– Och – powiedziała – nie wiem, jak się nazywają, ale wiem, kim oni są.

Otworzył szeroko oczy.

– O kim ty mówisz?

– Wiesz o kim. Mówię o tych cwaniakach, którzy wystają na rogach, o punkach na tych swoich deskorolkach, co próbują zepchnąć cię do rynsztoka, kiedy przechodzisz obok.

– Myślisz, że tacy faceci chcieliby się ze mną zadawać? Jestem właśnie jednym z tych, których wpycha się do rynsztoka.

– Próbujesz się wykręcić.

– Mówię prawdę. Roy był jedynym przyjacielem, jakiego miałem.

– Bzdura.

– Nie nawiązuję tak łatwo przyjaźni.

– Nie kłam.

Zamilkł.

– Od kiedy sprowadziliśmy się do Santa Leona – powiedziała – zadajesz się z niewłaściwymi ludźmi.

– Nie.

– A zeszłej nocy przyjechałeś tu z nimi, bo jest to prawdopodobnie ich miejsce – idealne miejsce – w którym można się schować i popalić sobie trawkę i robić… całą masę innych rzeczy.

– Nie.

– Przyjechałeś tu z nimi zeszłej nocy, zażyłeś kilka prochów – Bóg wie, co to było – i odpłynąłeś.

– Nie.

– Przyznaj się.

– To nieprawda.

– Colin; wiem, że w gruncie rzeczy jesteś dobrym chłopcem. Nigdy przedtem nie miałeś żadnych kłopotów. Teraz popełniłeś błąd. Dałeś się namówić.

– Nie.

– Jeśli się przyznasz, jeśli zachowasz się po męsku, to nie będę się na ciebie wściekać. Docenię to, że potrafisz przyjąć karę z honorem. Pomogę ci, Colin, jeśli dasz mi szansę.

– To ty mnie daj szansę.

– Zażyłeś kilka pigułek…

– Nie.

– …i przez kilka godzin byłeś gdzieś daleko, naprawdę odpłynąłeś.

– Nie.

– Kiedy wreszcie oprzytomniałeś, stwierdziłeś, że jesteś już w mieście, i to bez roweru.

– Rany.

– Nie bardzo wiedziałeś, jak tu wrócić i znaleźć rower. Miałeś podarte, brudne ubranie, i była pierwsza w nocy. Wpadłeś w panikę. Nie wiedziałeś, jak się z tego wszystkiego wytłumaczyć, więc wymyśliłeś tę idiotyczną historyjkę o Royu Bordenie.

– Czy zechcesz mnie wysłuchać? – z trudem się powstrzymywał od tego, by na nią nie krzyczeć.

– Słucham.

– Roy Borden jest zabójcą. On…

– Rozczarowujesz mnie.

– Przyjrzyj mi się, na litość boską!

– Nie mów do mnie takim tonem.

– Widzisz mnie?

– Nie krzycz na mnie.

– Czy ty nie widzisz, czym jestem?

– Jesteś chłopcem, który ma kłopoty i pogrąża się coraz bardziej.

Colin czuł wściekłość, ponieważ matka zmuszała go, by odkrył się tak jak nigdy dotąd.

– Czy wyglądam jak jeden z nich? Czy wyglądam jak facet, do którego raczą w ogóle powiedzieć „cześć”? Nawet nie zadaliby sobie trudu, żeby na mnie splunąć. Jestem dla nich chudym, nieśmiałym, krótkowzrocznym dziwolągiem. – W kącikach jego oczu zaświeciły łzy. Nienawidził samego siebie za to, że nie potrafi się opanować. – Roy był najlepszym przyjacielem, jakiego miałem. Był moim jedynym przyjacielem. Po co miałbym wymyślać taką zwariowaną historię, która mogłaby tylko narazić go na kłopoty?

– Byłeś zagubiony i zrozpaczony. – Wpatrywała się w niego, jakby to spojrzenie miało pomóc w ujawnieniu całej prawdy, tej której oczekiwała. – A Roy mówił, że byłeś na niego wściekły, ponieważ nie chciał tu przyjechać z tobą i innymi.

Colin gapił się na nią.

– Chcesz powiedzieć, że całą tę teorię wzięłaś od Roya? Że te idiotyczne podejrzenia… że to wszystko pochodzi od Roya?

– Właśnie o czymś takim myślałam ostatniej nocy. Kiedy wspomniałam o tym Royowi, powiedział, że się nie mylę. Powiedział mi, że byłeś na niego wściekły, bo nie chciał iść na tę imprezę…

– Próbował mnie zabić!

– …i ponieważ nie chciał złożyć się na prochy.

– Nie było żadnych prochów.

– Roy mówił, że były, a to wyjaśnia mnóstwo rzeczy.

– Czy wymienił choć jednego z tych stukniętych ćpunów, z którymi się rzekomo zadaję?

– Oni mnie nie obchodzą. Martwię się o ciebie.

– Rany.

– Martwię się o ciebie.

– Ale z niewłaściwych powodów.

– Igranie z narkotykami jest głupie i niebezpieczne.

– Nic nie zrobiłem.

– Jeśli chcesz być traktowany jak dorosły, to musisz się zachowywać jak dorosły – powiedziała tonem, który go uraził. – Dorośli przyznają się do błędów. I zawsze akceptują konsekwencje własnych czynów.

– Nie ci, których znam.

– Jeśli będziesz dalej uparty…

– Jak możesz wierzyć jemu, a nie mnie?

– To bardzo miły chłopiec. On…

– Rozmawiałaś z nim tylko kilka razy!

– Dostatecznie często, by wiedzieć, że jest dobrze wychowanym i jak na swój wiek bardzo dojrzałym chłopcem.

– Nieprawda! On w ogóle taki nie jest. On kłamie!

– Jego wersja wydaje się wiarygodniejsza niż twoja – powiedziała Weezy. – Poza tym Roy robi na mnie wrażenie bardzo rozsądnego chłopca.

– Sądzisz, że ja nie jestem rozsądny?

– Colin, ileż to razy wyciągałeś mnie po nocy z łóżka, ponieważ byłeś przekonany, że coś się pałęta po strychu?

– Nie tak znów często – wymamrotał.

– Owszem. Często. Bardzo często. A czy chociaż raz znaleźliśmy cokolwiek czy kogokolwiek?

Westchnął.

– Znaleźliśmy?

– Nie.

– A ileż to razy byłeś absolutnie pewien, że coś skrada się nocą koło domu i próbuje dostać się do środka przez okno?

Nie odpowiedział.

Jej przewaga rosła z każdym pytaniem.

– I czy rozsądny chłopiec spędza cały swój wolny czas, składając plastikowe modele filmowych potworów?

– Czy dlatego mi nie wierzysz? Bo oglądam mnóstwo horrorów? Bo czytam sf?

– Przestań. Nie traktuj mnie jak idiotki.

– Cholera.

– I w dodatku uczysz się wulgarnego języka od tej bandy, z którą się włóczysz, a ja na to nie pozwolę.

Ruszył w stronę złomowiska.

– Dokąd idziesz?

– Pokażę ci dowód.

– Jedziemy do domu – stwierdziła.