Выбрать главу

– Chodź, zobacz.

– Powinnam być w galerii godzinę temu.

– Mogę pokazać ci dowód, jeśli tylko zechcesz spojrzeć.

Ruszył przez złomowisko w stronę miejsca, w którym wzgórze opadało aż do torów. Nie był pewien, czy matka za nim idzie, ale starał zachowywać się tak, jakby nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Uważał, że spojrzenie za siebie byłoby oznaką słabości, a czuł, że był słaby już dostatecznie długo.

Zbiorowisko wraków Pustelnika Hobsona wydawało się w nocy ponurym labiryntem. Teraz, w blasku dnia, było tylko smutnym, bardzo smutnym i bardzo opuszczonym miejscem. Wystarczyło nieznacznie zmrużyć oczy, by przebić wzrokiem martwą i żałosną zasłonę – pełną winy teraźniejszość i ujrzeć blask przeszłości, wyzierający z każdego zakątka. Kiedyś te wszystkie samochody były lśniące i piękne. Ludzie włożyli w nie pracę, pieniądze i sny, a wszystko skończyło się tylko rdzą.

Gdy dotarł do zachodniego krańca złomowiska, nie mógł uwierzyć własnym oczom. Dowód, który zamierzał pokazać Weezy, zniknął.

Rozbity pick – up wciąż stał dziesięć stóp od krawędzi zbocza, w miejscu, w którym Roy go pozostawił, ale wstęgi blachy falistej zniknęły. Choć wrak utknął przednimi kołami w brudnej ziemi, tylne tkwiły na stalowych szynach. Colin pamiętał to doskonale. Ale teraz wszystkie cztery obręcze spoczywały na gołej ziemi.

Colin zrozumiał, co się stało, i wiedział, że powinien był się tego spodziewać. Ostatniej nocy, gdy uciekał kanałem leżącym na zachód od linii kolejowej, Roy nie ruszył od razu do miasta, by czekać na niego gdzieś koło domu, lecz porzucił zamiar pogoni i wrócił tu, by usunąć wszelkie ślady planowanej zbrodni. Wywiózł gdzieś wszystkie części prowizorycznego toru, jaki skonstruował dla pick – upa. Potem uniósł lewarkiem tylne koła samochodu, by usunąć tkwiące pod nimi dwie ostatnie kompromitujące wstęgi metalu.

W miejscach, w których przejechał pick – up, trawa powinna być zgnieciona, ale teraz sterczała w górę wysoko i równo, jak na całym złomowisku; falowała łagodnie w lekkiej bryzie. Roy zadał sobie trud, by ją wygrabić, a tym samym usunąć odciski pozostawione przez dwie obręcze kół. Przy bliższej inspekcji Colin zauważył, że giętkie źdźbła trawy przechowały ledwie widoczny ślad zniszczenia. Kilka było złamanych. Parę wygiętych. Niektóre zgniecione. Ale te słabe poszlaki nie były dostatecznym dowodem, który przekonałby Weezy o prawdziwości jego historii.

Choć pick – up stał o jakieś dwadzieścia stóp bliżej krawędzi zbocza niż inne wraki, wyglądał jednak tak, jakby tkwił w tym samym miejscu, nietknięty, przez całe lata.

Colin klęknął przy samochodzie i wsadził rękę za jedną z zardzewiałych obręczy. Po chwili wydobył grudkę smaru.

– Co robisz? – spytała Weezy.

Odwrócił się w jej stronę i wyciągnął zabrudzoną rękę.

– To wszystko, co mogę ci pokazać. Usunął całą resztę, wszystko.

– Co to jest?

– Smar.

– No i co z tego?

Sprawa była beznadziejna.

CZĘŚĆ DRUGA

28

Colin nie mógł wychodzić z domu przez siedem dni.

I była to tylko część kary. Matka zadręczała go telefonami – każdego dnia dzwoniła do domu sześć albo siedem razy, sprawdzając jego obecność. Czasem między telefonami upływały dwie lub trzy godziny, a czasem dzwoniła trzy razy w ciągu trzydziestu minut. Nie miał odwagi wymknąć się z domu.

Prawdę mówiąc, nie miał zamiaru nigdzie wychodzić. Był przyzwyczajony do samotności i własne towarzystwo całkowicie mu wystarczało. Przez całe życie jego pokój stanowił największą i najważniejszą część otaczającego go świata, a teraz, przynajmniej przez jakiś czas, musiał mu zastąpić cały wszechświat. Miał swoje książki, horrory, komiksy, modele potworów i radio. Miał co robić przez tydzień, miesiąc albo nawet dłużej. Poza tym bał się, że jeśli wystawi nogę za próg domu, to dopadnie go Roy Borden.

Weezy dała mu także jasno do zrozumienia, że po odbyciu wyroku będzie go przez dłuższy czas obowiązywał okres próbny. Do końca lata miał wracać do domu przed zmrokiem. Nie powiedział jej, co myśli, kiedy ustalała tę zasadę, ale w gruncie rzeczy nie traktował tego zakazu jako kary. I tak nie miał zamiaru wychodzić dokądkolwiek nocą. Dopóki Roy kręcił się gdzieś w okolicy, Colin obawiał się każdego zachodu słońca, jakby był jednym z bohaterów Draculi Brania Stokera.

Oprócz ustanowienia godziny policyjnej Weezy pozbawiła go na miesiąc kieszonkowego. Tym również się nie przejął. Miał dużą metalową skarbonkę w kształcie latającego spodka pełną bilonu i banknotów, które gromadził przez ostatnie parę lat.

Martwiło go tylko to, że te wszystkie ograniczenia zakłócą jego adorację Heather Lipshitz. Nigdy przedtem nie miał sympatii.

Nigdy dotąd żadna dziewczyna nie obdarzyła go swym zainteresowaniem. Ani trochę. Teraz, gdy nadarzyła się okazja nawiązania bliższej znajomości, nie chciał wszystkiego zepsuć.

Zadzwonił do Heather, wyjaśnił całą sytuację, i odwołał randkę. Nie podał jej prawdziwych przyczyn swego aresztu domowego; nie wspomniał, że Roy próbował go zabić. Nie znała go na tyle dobrze, by mogła uwierzyć w tak niesamowitą historię. A spośród wszystkich znanych Colinowi osób Heather była właśnie tą, której opinia liczyła się w tej chwili najbardziej; nie chciał, by pomyślała, że ma do czynienia z wariatem. Wykazała dużo zrozumienia i przełożyli spotkanie na następną środę, dzień, w którym Colin miał odzyskać wolność. Nie przejmowała się nawet tym, że będą musieli pójść na wcześniejszy seans, tak, by mógł wrócić do domu przed zmrokiem. Gawędzili przez dwadzieścia minut o filmach i książkach i Colinowi rozmawiało się z nią łatwiej niż z jakąkolwiek inną dziewczyną, którą miał okazję dotąd poznać.

Gdy odłożył słuchawkę, poczuł się lepiej. Udało mu się przynajmniej zapomnieć na pół godziny o Royu Bordenie.

Dzwonił do Heather przez cały tydzień, codziennie – i nigdy nie brakowało mu słów. Dowiedział się o niej mnóstwa rzeczy, a im więcej się dowiadywał, tym bardziej mu się podobała. Miał nadzieję, że robi na niej równie korzystne wrażenie i nie mógł się doczekać, kiedy znów ją zobaczy.

Spodziewał się, że Roy pojawi się pod jego drzwiami któregoś popołudnia albo przynajmniej zadzwoni i będzie mu groził, ale dni mijały spokojnie. Zastanawiał się, czy nie zacząć działać z samej tylko ciekawości. Codziennie, raz czy dwa, podnosił słuchawkę telefonu, ale zawsze zatrzymywał się na trzeciej cyfrze numeru Bordenów. Dostawał wówczas dreszczy i odkładał słuchawkę.

Przeczytał z pół tuzina paperbacków: science fiction, opowieści typu miecz i czarownik, historie okultystyczne, rzeczy o monstrualnych złoczyńcach, czyli to, co lubił najbardziej. Ale musiało być coś nie tak ze stylem autorów czy z akcją powieści, ponieważ nie budziły w nim już tych dawnych, gwałtownych emocji.

Ponownie przeczytał kilka pozycji, które podczas pierwszej lektury, kilka lat wcześniej, wydawały mu się naprawdę przerażające. Odkrył, że wciąż podoba mu się koloryt, tajemniczość i narastające napięcie powieści Władca lalek Heinleina, ale groza tej książki, która tak silnie niegdyś do niego przemawiała, gdzieś uleciała. Kto tam Johna Campbella i najstraszniejsze powieści Theodora Sturgeona – To i Miś profesora Kinga wciąż podsuwały wyobraźni makabryczne obrazy, ale Colin nie patrzył już lękliwie przez ramię, odwracając kartki.

Miał kłopoty z zasypianiem. Gdy zamykał oczy na dłużej niż na minutę, zaczynał słyszeć dziwne odgłosy: ukradkowy, ale uporczywy hałas, typowy dla kogoś, kto próbuje dostać się do sypialni przez zamknięte drzwi albo okno. Słyszał także jakiś hałas na strychu – coś ciężkiego, wlokącego olbrzymie cielsko tam i z powrotem, jakby w poszukiwaniu dogodnego miejsca do przebicia sufitu sypialni. Myślał o tym, o czym z taką pogardą mówiła jego matka, i przekonywał sam siebie, że na strychu nic się nie kryje; powtarzał sobie, że to tylko imaginacje, twory jego zbyt żywej wyobraźni. Wciąż jednak słyszał te dziwne, niepokojące odgłosy. Po dwóch koszmarnych nocach poddał się i czuwał, czytając aż do świtu. Zasnął dopiero przy świetle wczesnego poranka.