Выбрать главу

W żadnym z tych czterech artykułów nie pojawiła się nawet najdrobniejsza wzmianka o tym, że policja czy straż pożarna podejrzewają morderstwo albo podpalenie. Nie podawano w wątpliwość, że był to wypadek, skutek nieuwagi czy chłopięcej bezmyślności.

A ja znam prawdę – pomyślał Colin.

Poczuł zmęczenie. Przesiedział tu już prawie dwie godziny. Wyłączył czytnik, wstał i przeciągnął się.

Czytelnia nie była już pusta. Jakaś kobieta w czerwonej sukience przeglądała magazyny. Przy jednym ze stołów, na środku sali, pucołowaty, łysiejący ksiądz czytał ogromną księgę i pracowicie sporządzał notatki.

Colin podszedł do jednego z dwóch dużych bibliotecznych okien i usiadł bokiem na szerokim parapecie. Rozmyślając, patrzył przez zakurzoną szybę. Za oknem rozciągał się widok na cmentarz katolicki, na jego przeciwległym końcu wznosił się kościół Matki Boskiej Frasobliwej, sprawujący pieczę nad szczątkami swych powołanych przez Boga parafian.

– Cześć.

Colin uniósł głowę zaskoczony. Ujrzał przed sobą Heather.

– O, cześć – powiedział podnosząc się z parapetu.

– Nie musisz wstawać – ściszyła głos do szeptu. – Nie mogę tu długo siedzieć. Muszę załatwić parę spraw dla matki. Wstąpiłam tylko po książkę i zobaczyłam, że tu jesteś.

Miała na sobie ciemnoczerwoną koszulkę i białe szorty.

– Wyglądasz wspaniale – powiedział Colin równie cicho.

– Dziękuję. – Uśmiechnęła się.

– Mówię poważnie.

– Dziękuję.

– Bez dwóch zdań.

– Wprawiasz mnie w zakłopotanie.

– Dlaczego? Bo powiedziałem, że wyglądasz wspaniale?

– No… poniekąd, owszem.

– Chcesz powiedzieć, że czułabyś się lepiej, gdybym powiedział, że wyglądasz okropnie?

Roześmiała się speszona.

– Nie. Oczywiście, że nie. Chodzi tylko o to, że… nikt mi nigdy nie powiedział, że wyglądam wspaniale.

– Żartujesz chyba.

– Nie.

– Żaden chłopak ci tego nie mówił? Chyba są ślepi?

Zaczerwieniła się.

– No cóż, wiem dobrze, że nie jestem znowu taka wspaniała.

– Pewnie, że jesteś.

– Mam za duże usta.

– Nieprawda.

– Owszem. Są za duże.

– Mnie się podobają.

– Moje zęby też nie są idealne.

– Są bardzo białe.

– I krzywe.

– Nie aż tak, żebym to zauważył – stwierdził Colin.

– Nie znoszę swoich rąk – powiedziała.

– Co? Dlaczego?

– Popatrz na moje palce. Krótkie i grube. Moja matka ma piękne dłonie. A moje palce wyglądają jak małe kiełbaski.

– To nonsens. Masz ładne palce.

– I mam sterczące kolana – powiedziała.

– Twoje kolana są doskonałe – stwierdził.

– Posłuchaj mnie – powiedziała nerwowo – kiedy chłopak nareszcie mi mówi, że jestem ładna, to staram się go przekonać, że tak nie jest.

Colin odkrył ze zdumieniem, że nawet taka ładna dziewczyna jak Heather może mieć wątpliwości co do samej siebie. Zawsze sądził, że ci, których podziwiał – opaleni na złoto, niebieskoocy, świetnie zbudowani kalifornijscy chłopcy i dziewczęta – byli rasą wybranych, górujących nad istotami niższego rzędu – pewni siebie i swoich celów bez przeszkód prześlizgiwali się przez życie, by zawsze osiągnąć sukces. Był zadowolony i jednocześnie rozczarowany, gdy odkrył rysę na tym micie. Zdał sobie nagle sprawę, że ci wyjątkowi, promienni młodzi ludzie tak naprawdę nie różnią się wiele od niego, że nie górują nad innymi aż tak bardzo, jak sądził, i to odkrycie podniosło go na duchu. Z drugiej jednak strony czuł, że traci coś ważnego – miłe złudzenie, które chwilami ogrzewało go swym blaskiem.

– Czekasz na Roya?

Przesunął się niespokojnie na parapecie.

– Hm… nie. Zajmuję się pewnymi… materiałami.

– Sądziłam, że czekasz właśnie na niego.

– Po prostu odpoczywam. Zrobiłem sobie przerwę.

– Uważam, że to ładne, kiedy tak zjawia się tutaj każdego dnia – powiedziała.

– Kto?

– Roy.

– Gdzie się zjawia?

– Tam – wskazała na coś za szybą.

Colin spojrzał przez okno, a potem znów na dziewczynę.

– Chcesz powiedzieć, że chodzi co dzień do kościoła?

– Nie. Na cmentarz. Nie wiedziałeś?

– Opowiedz mi o tym.

– No cóż… mieszkam naprzeciwko. W tym białym domu z niebieskim paskiem. Widzisz?

– Tak.

– Mogę zauważyć Roya prawie za każdym razem, gdy przychodzi.

– Co on tam robi?

– Odwiedza siostrę.

– Ma siostrę?

– Miał. Ona nie żyje.

– Nigdy o tym nie wspominał.

Heather kiwnęła głową.

– Chyba nie lubi o tym mówić.

– Ani jednym słowem.

– Raz mu powiedziałam, że to naprawdę miłe, no wiesz, że tak często przychodzi na jej grób. Wściekł się na mnie.

– Naprawdę?

– Jak diabli.

– Dlaczego?

– Nie wiem – powiedziała Heather. – Z początku myślałam, że być może wciąż cierpi po jej śmierci. Myślałam, że może tak bardzo, że nie chce o tym mówić. Ale później wyszło na to, że jest wściekły, ponieważ, według niego, przyłapałam go na czymś niewłaściwym. Ale w tym nie ma niczego niewłaściwego. To po prostu trochę dziwne.

Colin zastanawiał się przez chwilę nad tym, co usłyszał od Heather. Wpatrywał się w zalany słońcem cmentarz.

– Jak umarła?

– Nie wiem. To nie wydarzyło się za moich czasów. To znaczy, przeprowadziliśmy się do Santa Leona dopiero trzy lata temu. A ona już od dawna nie żyła.

Siostra.

Martwa siostra.

Czuł, że tu kryje się rozwiązanie całej łamigłówki.

– Cóż – powiedziała Heather, nieświadoma wagi informacji, którą mu właśnie przekazała – muszę iść. Matka dała mi listę zakupów. Spodziewa się, że za jakąś godzinę wrócę ze wszystkim do domu. Nie lubi ludzi, którzy się spóźniają. Mówi, że niepunktualność jest cechą roztrzepanej, egoistycznej osoby. Zobaczymy się o szóstej.

– Przykro mi, że musimy iść na wcześniejszy seans – powiedział Colin.

– Nie szkodzi – odrzekła. – To przecież ten sam film, bez względu na godzinę, o której jest wyświetlany.

– Jak ci mówiłem, muszę być w domu przed dwudziestą pierwszą, czy coś koło tego, zanim zupełnie się ściemni. To istna mordęga.

– Nie – powiedziała. – To nic takiego. Przecież ta kara nie będzie wieczna. Potrwa tylko miesiąc, prawda? Nie martw się tym. Spędzimy fajny wieczór. Do zobaczenia.

– Do zobaczenia – powiedział.

Patrzył, jak idzie przez pogrążoną w ciszy bibliotekę. Kiedy wyszła, znów spojrzał na cmentarz. Martwa siostra.

30

Colin nie miał problemów ze znalezieniem nagrobka; przypominał latarnię morską. Był większy, bardziej wypolerowany i bardziej ekstrawagancki niż jakikolwiek inny pomnik na cmentarzu. Składał się z segmentów, które wykonano z granitu i marmuru i połączono niemal idealnie. Odznaczał się przemyślnym kształtem i wysokim połyskiem. Szerokie, skantowane litery wcinały się głęboko w pokrytą siecią żyłek lustrzaną taflę marmuru. Widać było, że państwo Bordenowie nie szczędzili pieniędzy.

BELINDA JANE BORDEN – przeczytał napis.

Według daty na płycie nagrobnej umarła ponad sześć lat temu, ostatniego dnia kwietnia. Pomnik wznoszący się u wezgłowia grobu był z pewnością kilka razy większy niż ciało, które upamiętniał, ponieważ Belinda Jane miała tylko pięć lat, gdy złożono ją do ziemi.

Wrócił do biblioteki i poprosił panią Larkin o mikrofilm zawierający wydanie News Register sprzed sześciu lat, z trzydziestego kwietnia.