Teraz było to pomieszczenie jak każde inne. Sufit. Cztery ściany. Podłoga. Okno. Drzwi. Nic ponadto. Jeszcze jedno miejsce, w którym się mieszka.
Gdy Roy wkroczył tu – nieproszony i niechciany, naruszył delikatny urok, który czynił to miejsce wyjątkowym. Na pewno grzebał we wszystkich szufladach, książkach i modelach do składania i tym samym wtargnął w duszę Colina, nawet sobie tego nie uświadamiając. Swoim szorstkim dotykiem pozbawił magii wszystko, co było w tym pokoju, tak jak piorunochron ściąga potężne wyładowania elektryczności i rozprasza je w ziemi, aż wreszcie przestają istnieć. Nic już nie było tu wyjątkowe i Colin wiedział, że nigdy nie będzie. Czuł się napadnięty, zgwałcony, wykorzystany i wyrzucony na śmietnik. Ale Roy Borden ukradł Colinowi znacznie więcej niż tylko prywatność i dumę. Zabrał ze sobą tę resztkę niepewnego poczucia bezpieczeństwa, jaka mu jeszcze pozostała. A nawet więcej, nawet gorzej, gdyż Roy był także złodziejem złudzeń – wziął te wszystkie fałszywe, ale cudownie kojące mity, które Colin przechowywał tak długo i tak starannie.
Był przygnębiony, ale był także świadom tej dziwnej, nowej mocy, która zaczęła się w nim rozpalać. Chociaż o mało nie zginał przed paroma zaledwie minutami, to jednak teraz bał się mniej niż kiedykolwiek w przeszłości. Po raz pierwszy w życiu nie czuł się słaby ani gorszy. Wciąż był tym samym osobnikiem niższej kategorii pod względem fizycznym – chudym, krótkowzrocznym i niezdarnym, ale wewnętrznie czuł się odrodzony i zdolny, by zrobić wszystko, czego tylko zapragnie.
Nie płakał i był z tego dumny.
W tej chwili nie było w nim miejsca na łzy; wypełniała go bez reszty chęć odwetu.
CZĘŚĆ TRZECIA
35
Colin spędził resztę piątku w swoim pokoju. Czytał fragmenty trzech książek z psychologii, które przyniósł z biblioteki. Niektóre strony studiował kilka razy. Jeśli nie zajmował się lekturą, po prostu rozmyślał. I snuł plany. Gdy następnego dnia rano wyszedł z domu, niebo było wysokie, jasne i bezchmurne. Zamierzał spotkać się z Heather o dwunastej, spędzić popołudnie na plaży i przed zmierzchem wrócić do domu; na wszelki wypadek zabrał jednak ze sobą latarkę. Dotarł na rowerze do plaży, potem do przystani, choć nie miał nic do załatwienia w żadnym z tych miejsc. Jechał do celu okrężną drogą, by się upewnić, że nikt go nie śledzi. Widział, że Roy nie depcze mu po piętach, ale mógł go obserwować z dużej odległości przez tę samą silną lornetkę, przez którą podglądali Sarę Callahan. Z przystani pojechał do centrum informacji turystycznej na północnym krańcu miasta, stamtąd skierował się wprost ku Hawk Drive, do domu Kingmana.
Nawet za dnia opuszczona budowla wyglądała groźnie i niesamowicie. Colin zbliżył się do niej z niepokojem, który zmienił się w strach, zanim zdążył przekroczyć bramę i ruszyć w stronę domu po kamiennym chodniku. Gdyby był urzędnikiem stanowym, który ma decydować o losie tej posesji, albo burmistrzem Santa Leona, kazałby natychmiast zburzyć to miejsce dla dobra obywateli. Wciąż uważał, że dom promieniuje wprost dotykalnym złem, jakąś wyczuwalną groźbą, widoczną jak blask kalifornijskiego słońca, który teraz go oślepiał i ogrzewał jego twarz. Trzy duże czarne ptaki zataczały nad dachem koła, by wreszcie usiąść na kominie. Dom wydawał się żywą istotą, czujną i pełną złośliwej siły. Szare zniszczone ściany były chropowate, chore, rakowate. Rdzewiejące gwoździe przypominały stare rany: stygmaty. Promienie słońca nie rozpraszały tajemniczej pustki za wybitymi szybami i wnętrze domostwa wyglądało, przynajmniej z zewnątrz, tak samo przerażająco jak o północy.
Colin położył swój rower na trawie, wspiął się na zapadnięte schody ganku i zajrzał przez wybite okno w miejscu, gdzie stali razem z Royem pewnej nocy, jeszcze nie tak dawno… Po dokładniejszej inspekcji Colin stwierdził, że do środka domu dociera jednak trochę światła. Widać było każdy zakątek salonu. Kiedyś musiał być miejscem spotkań jakiejś paczki chłopaków – na gołej, odrapanej podłodze walały się opakowania po batonach, puste puszki po napojach i niedopałki papierosów. Nad kominkiem wisiała spłowiała i postrzępiona rozkładówka Playboya – nad tym samym gzymsem, na którym Kingman poustawiał skrwawione głowy swej zamordowanej rodziny. Dzieciaki, które kiedyś tu przychodziły, nie odwiedzały już od dawna tego miejsca – wszystko pokrywała gruba, jednolita warstwa kurzu.
Dom od frontu nie był zamknięty, ale skorodowane zawiasy zapiszczały, kiedy Colin pchnął wypaczone drzwi. Poczuł wokół siebie powiew wiatru, który wzbił w korytarzu małą chmurę kurzu.
Powietrze było przesycone zapachem pleśni i próchniejącego drewna.
Przekradając się z pokoju do pokoju zauważył, że wandale dotarli do każdego zakątka tego ogromnego domostwa. Tam gdzie zachował się kawałek nagiego tynku czy względnie czysty skrawek tapety, widniały imiona chłopców, wulgarne słowa, nieprzyzwoite wierszyki i koślawe rysunki, przedstawiające męskie i żeńskie genitalia. W ścianach wybito dziury o postrzępionych krawędziach – niektóre wielkości dłoni, inne ogromne jak drzwi. Podłogę pokrywały stosy tynku i śmieci.
Gdy Colin stał bez ruchu, dom był nienaturalnie cichy. Lecz gdy tylko się poruszał, cała ta artretyczna konstrukcja reagowała na każdy jego krok; zewsząd dobiegało skrzypienie złączy.
Kilkakrotnie wydawało mu się, że słyszy za plecami jakieś pełzanie, ale gdy się odwracał, nie dostrzegał niczego. Krążył po tej ruinie, nie zaprzątając sobie głowy myślami o potworach i duchach. Ta nowo odkryta odwaga dziwiła go i sprawiała mu przyjemność – choć trochę niepokoiła. Jeszcze kilka tygodni wcześniej za nic w świecie nie przekroczyłby sam progu tego domu, nawet gdyby chodziło o nagrodę w wysokości miliona dolarów.
Spędził w posiadłości Kingmana ponad dwie godziny. Nie ominął żadnego pokoju ani garderoby. Pomieszczenia, których okna były zabite na głucho, oświetlał latarką, którą ze sobą zabrał. Większość czasu spędził na pierwszym piętrze. Zbadał tu każdy kąt i zaplanował jedną czy dwie niespodzianki dla Roya Bordena.
36
A jednak Heather mogła mu pomóc. W gruncie rzeczy stanowiła chyba najważniejszy element jego planu zemsty. Bez jej współpracy musiałby wszystko zmienić. Colin nie chciał, by walczyła z nim razem. Nie zamierzał wykorzystać jej siły czy zręczności. Chciał jej użyć jako przynęty.
Jeśli się zgodzi, to ona także narazi się na niebezpieczeństwo. Ale był pewien, że potrafi ją ochronić. Nie był już tym samym słabym Colinem Jacobsem, który przeprowadził się do Santa Leona na początku lata. Zaskoczy Roya. A zaskoczenie było jednym z elementów jego planu.
Heather czekała na plaży, w cieniu mola. Miała na sobie jednoczęściowy kostium. Nie lubiła kostiumów dwuczęściowych ani bikini czy czegoś podobnego, ponieważ uważała, że nie wygląda w tym dobrze. Colin był przeciwnego zdania i powiedział to Heather. Zauważył, że komplement sprawił jej przyjemność, ale było także jasne, że nie bardzo mu uwierzyła.
Wybrali odpowiednie miejsce na gorącym piachu i rozłożyli swoje ręczniki. Leżeli przez chwilę na plecach, w przyjacielskim milczeniu, wygrzewając się w słońcu.
Wreszcie Colin przekręcił się na bok, unosząc się nieznacznie na łokciu, i spytał”
– Jakie ma dla ciebie znaczenie, że jestem przyjacielem Roya Bordena?
Zmarszczyła brwi, ale nie otworzyła oczu ani też nie zmieniła pozycji.