Выбрать главу

– No to jak się mam właściwie do pani zwracać, madame czy mademoiselle? – zapytał czarny jak żuk podpułkownik żandarmów, niemile krzywiąc usta. – Nie jesteśmy na balu, tylko w sztabie, a ja nie prawię komplementów, tylko panią przesłuchuję, więc proszę mi tu nie kręcić.

Podpułkownik nazywał się Iwan Charitonowicz Kazantzakis. Sytuacja Warii absolutnie go nie wzruszała wyraźnie więc zanosiło się na przymusowy powrót do Rosji.

Wczoraj do Carewic dotarli dopiero późnym wieczorem. Fandorin niezwłocznie udał się do sztabu, a Waria, chociaż padała z nóg ze zmęczenia, zajęła się niezbędną toaletą. Siostry miłosierdzia z oddziału sanitarnego baronowej Wriejskiej dały jej ubranie, nagrzały wody i Waria najpierw doprowadziła się do porządku, a potem zwaliła na łóżko w lazarecie – szczęściem w szpitalnych namiotach prawie nie było rannych. Spotkanie z Pietią odłożyła do jutra, jako że podczas czekającej ją zasadniczej rozmowy musiała być w pełnym rynsztunku.

Tylko że rankiem nie dano się Warii wyspać. Zjawili się dwaj żandarmi w kaskach, z karabinami, i odstawili „osobę, która przedstawiła się jako panna Suworow”, prościutko do oddziału specjalnego zachodniego ugrupowania wojsk, nie pozwalając jej nawet uczesać się jak należy.

Teraz więc już kolejną godzinę starała się wyjaśnić dręczycielowi o gęstych brwiach, choć ogolonemu, jakiego rodzaju stosunki łączą ją z szyfrantem Piotrem Jabłokowem.

– O Boże, niech pan zawezwie Piotra Afanasjewicza, on panu wszystko potwierdzi – powtarzała Waria.

A podpułkownik znowu na to odpowiadał:

– Na wszystko przyjdzie czas.

Żandarma interesowały przede wszystkim szczegóły jej spotkania z „osobą, która przedstawia się jako radca tytularny Fandorin”. Kazantzakis zapisał i to o widyńskim Jusuf-paszy, i o kawie, i o francuskim, i o wolności wygranej w nardy Podpułkownik najbardziej się ożywił, kiedy wyszło na jaw, że wolontariusz rozmawiał z baszybuzukami po turecku, i koniecznie chciał się dowiedzieć, jak mianowicie mówił – zacinając się czy nie. O ten jeden drobiazg wypytywał Warię co najmniej pół godziny.

A kiedy dziewczyna znajdowała się już na granicy histerii, drzwi glinopacowej chatynki, w której mieścił się oddział specjalny, nagle się otwarły i wszedł, a raczej wbiegł, bardzo ważny generał, z wybałuszonymi, jak przystało na dowódcę, oczami i wspaniałymi, przedłużonymi zarostem wąsami.

– Generał-adiutant Mizinow – donośnie oznajmił od progu, surowo spoglądając na podpułkownika. – Kazantzakis?

Zaskoczony żandarm wyciągnął się jak struna i zaczął bezgłośnie poruszać ustami, a Waria wlepiła wzrok w głównego satrapę i kata wolności, za jakiego postępowa młodzież uważała naczelnika Trzeciego Oddziału i szefa korpusu żandarmerii, Ławrientija Arkadjewicza Mizinowa.

– Tak jest, wasza ekscelencjo – wychrypiał prześladowca Warii. – Podpułkownik korpusu żandarmów Kazantzakis. Uprzednio w Kiszyniowie, obecnie mianowany naczelnikiem oddziału specjalnego przy sztabie ugrupowania zachodniego. Przesłuchuję zatrzymaną.

– Kto to jest? – Generał podniósł brwi i nieżyczliwie spojrzał na Warię.

– Warwara Suworow. Twierdzi, że przybyła prywatnie w celu zobaczenia się z narzeczonym, szyfrantem oddziału operacyjnego Jabłokowem.

– Suworow? – zainteresował się Mizinow. – Czy aby nie jesteśmy spokrewnieni? Moim pradziadem po kądzieli był marszałek Aleksandr Suworow.

– Mam nadzieję, że nie jesteśmy – odpaliła Waria.

Satrapa uśmiechnął się ze zrozumieniem i przestał odtąd interesować się zatrzymaną.

– Kazantzakis, niech mi pan tutaj nie zawraca głowy bzdurami. Gdzie Fandorin? Z raportu wynika, że u was.

– Tak jest, znajduje się pod strażą – zameldował zuchowato podpułkownik, po czym, zniżając głos, dodał: – Mam podstawy, by przypuszczać, że to właśnie on jest długo oczekiwanym gościem, Anwar-efendim. Wszyściutko się zgadza, wasza ekscelencjo. Z Osman-paszą i Plewną to jawna dezinformacja. I jak to sprytnie wymyślił…

– Dureń! – ryknął Mizinow, i to tak, że podpułkownik aż wciągnął głowę w ramiona. – Natychmiast dajcie go tutaj! Żywo!

Kazantzakis wybiegł pędem, a Waria wcisnęła się w krzesło. Wzburzony generał jednak o niej zapomniał. Hałaśliwie sapał i nerwowo bębnił palcami po stole, dopóki podpułkownik nie wrócił z Fandorinem.

Ochotnik wyglądał na wyczerpanego, pod oczami miał ciemne kręgi – najwyraźniej nie zasnął minionej nocy.

– Dzień d-dobry, Ławrientiju Arkadjewiczu – powiedział słabym głosem, a Warii lekko się skłonił.

– Boże, Fandorin, to naprawdę pan? – jęknął satrapa. – Z trudem pana poznałem. Postarzał się pan o dziesięć lat! Siadaj, kochany, bardzo się cieszę, że pana widzę.

Posadził Erasta Pietrowicza i sam usiadł, tak że Waria znalazła się za plecami generała, a Kazantzakis zastygł na progu, stojąc cały czas na baczność.

– No, jak pan się czuje? – spytał Mizinow. – Chciałbym złożyć panu najgłębsze…

– Nie warto o tym mówić, wasza ekscelencjo – grzecznie, ale stanowczo uciął Fandorin. – Ze mną wszystko w p-porządku. Proszę lepiej powiedzieć, czy ten p-pan – niedbale kiwnął głową w stronę podpułkownika – przekazał panu wiadomość o Plewnie. Przecież każda godzina jest droga.

– Tak, tak. Mam ze sobą rozkaz naczelnego wodza, ale przedtem chciałem się upewnić, że to rzeczywiście pan. Proszę posłuchać. – Wyjął z kieszeni kartkę, włożył monokl i przeczytał: – „Do komendanta ugrupowania zachodniego armii, generała-lejtnanta barona Krüdenera. Siłami przynajmniej jednej dywizji rozkazuję zająć Plewnę i umocnić się tam. Mikołaj”.

Fandorin przytaknął.

– Podpułkowniku, proszę to niezwłocznie zaszyfrować i przetelegrafować do Krüdenera – rozkazał Mizinow.

Kazantzakis z szacunkiem wziął kartkę i dzwoniąc ostrogami, pobiegł wykonać rozkaz.

– To znaczy, że może pan pracować? – zapytał generał.

Erast Pietrowicz zmarszczył czoło.

– Ławrientiju Arkadjewiczu, zdaje się, że s-spełniłem swój obowiązek, zameldowałem o oskrzydlającym manewrze Turków. Ale od walki z nieszczęsną Turcją, która i bez naszych bohaterskich czynów by się rozpadła, proszę mnie uwolnić.

– Nie uwolnię, szanowny panie, nie uwolnię! – rozzłościł się Mizinow – Jeśli dla pana patriotyzm jest pustym słowem, to pozwolę sobie przypomnieć, panie radco tytularny, że nie dano panu dymisji, tylko bezterminowy urlop, i chociaż pracuje pan w dyplomacji, podlega jak dawniej nam. Trzeciemu Oddziałowi!

Waria z cicha jęknęła. Fandorin, którego uważała za przyzwoitego człowieka, agentem policji? A jeszcze odgrywa bajronicznego bohatera! Interesująca bladość, melancholijne spojrzenie, szlachetna siwizna. No i wierz tu potem ludziom!

– W-wasza ekscelencjo – rzekł cicho Erast Pietrowicz, który nawet nie podejrzewał, że nieodwołalnie przepadł w oczach Warii. – Służę nie wam, tylko Rosji. Toteż w wojnie, która jest dla Rosji nie dość że bezpożyteczna, to jeszcze zgubna, uczestniczyć nie zamierzam.

– Decyzje w sprawie wojny to już nie pan podejmuje ani nie ja. O tym decyduje Jego Cesarska Mość – odciął się Mizinow.

Zapadło kłopotliwe milczenie. Kiedy szef żandarmerii znowu się odezwał, jego głos brzmiał już całkiem inaczej.

– Kochany panie Eraście – powiedział z przejęciem. – Setki tysięcy Rosjan narażają życie, kraj ugina się pod ciężarem wojny… Mam złe przeczucia. Jakoś zanadto gładko wszystko nam idzie. Boję się, że to się dobrze nie skończy…