Выбрать главу

– Tak, to mięśnie – zdecydował w końcu pan Hollander.

– Młodszy chłopak również sprawia wrażenie tęgiego zucha – oświadczył Julian, spoglądając na dziecko przez monokl. – Myślę, że tych chłopców zesłała nam sama opatrzność. Wkładajcie szaliki, czapki, rękawiczki i poproście mamę o pozwolenie. Kiedy już będziecie gotowi, pójdziecie ze mną.

Verity ze zdumieniem obserwowała metamorfozę dwóch znudzonych, zblazowanych hulaków w dobrodusznych wujków. Chłopcy zerwali się z miejsc i padli na kolana przed krzesłem, na którym siedziała ich matka.

– Jest pan nazbyt łaskawy – powiedziała z lekkim uśmiechem żona pastora. – Te urwisy pana zamęczą.

– Wcale nie – zapewnił ją Julian. – A stos gałęzi do przeniesienia jest naprawdę imponujący.

– A kiedy już się z tym uporacie, pomożecie dekorował dom – oświadczyła Verity. – Mamy gałązki jedliny, ostrokrzewi i jemiołę. Pani Simpkins przyniesie ze strychu wstążki, bombki i dzwoneczki. Dęb… pani Hollander i ja wybierzemy spośród nich najładniejsze. Jutro dom ma cały lśnić. Mogę śmiało powiedzieć, że będą to najpiękniejsze i najweselsze święta, jakie kiedykolwiek spędziłam w życiu.

Mówiąc to, popatrzyła wicehrabiemu Folingsby prosto w oczy. On tylko uniósł brwi, a na ustach wykwitł mu drwiący uśmieszek. Wcale tym Verity nie zmylił. Raz już go widziała bez maski znudzonego cynika i światowca. Widziała go, gdy niczym niesforny uczniak wspinał się na drzewo. A robił to nie tylko na jej prośbę, lecz głównie dlatego, że skoro drzewo istnieje, to należało na nie się wdrapać. Doskonale pamiętała tajemny błysk w jego oczach i roześmianą, radosną twarz.

A poza tym wciąż czuła… och, jak bardzo czuła!… jego pocałunek. I wcale nie miała do niego o to pretensji. Zasłużył na ten pocałunek; nie za pięćset funtów, lecz za samo zerwanie jemioły. Jemioła sankcjonowała pocałunek – długi i bardzo namiętny.

– Wszystko wskazuje na to, że spędzimy z państwem święta – odezwał się wielebny Moffatt, kiedy obaj młodzi dżentelmeni wraz z uszczęśliwionymi dziećmi opuścili salon. – Nie wiem jednak, jak wyrazić wdzięczność za serdeczność, z jaką się tu spotkaliśmy. Czasami odnoszę wrażenie, że to Bóg kieruje naszymi krokami, wiodąc nas tam, gdzie wcale nie zamierzaliśmy iść, i gdzie spotykamy ludzi, których nawet nie spodziewaliśmy się spotkać. Aż serce mi rośnie na widok, z jaką radością przygotowują się państwo do świąt.

– Zawiesimy pod sufitami gałązki jemioły, aby ludzie mogli się całować – oświadczyła z wielkim ożywieniem Debbie. – W moim rodzinnym domu również panował taki zwyczaj. Nikt nie uniknął kilku siarczystych całusów. Och, prawie już o tym zapomniałam… Tak, Boże Narodzenie zawsze było dla mnie najpiękniejszym świętem.

– Ma pani całkowitą rację, pani Hollander – odrzekła z uśmiechem żona pastora. – To naprawdę piękny czas, którego nie potrafi nawet zmącić fakt, że musimy spędzić go z dala od naszych bliskich. Pani mąż okazał naszym dzieciom wiele serca. Pani mąż również – dodała, spoglądając z wdzięcznością na Verity. – Malcy cały dzień spędzili w powozie i teraz rozpiera ich energia.

– Z tego, co pani mówi, pani Folingsby, wynika, że dziś i jutro droga do wioski będzie nie do przebycia – stwierdził wielebny Moffatt. – A zatem nikt nie będzie mógł udać się do kościoła. Chciałbym choć w niewielkim stopniu spłacić dług wdzięczności, jaki u państwa zaciągnęliśmy. Jestem gotów odprawić tu pasterkę. I udzielić wszystkim komunii świętej. Oczywiście jeśli pan Hollander wyrazi na to zgodę.

– Doskonały pomysł. Henry! – poparła pomysł męża pani Moffatt.

Verity przyłożyła dłonie do piersi i zamknęła oczy. Nieoczekiwanie przypomniała sobie pasterki w rodzinnej wsi, dźwięk dzwonów głoszących narodziny dzieciątka, płonące świece i piękny żłobek ustawiony obok ołtarza, ojca w najlepszej sutannie, spoglądającego z uśmiechem z ambony na swą trzódkę. Boże Narodzenie stanowiło dlań największe święto w roku liturgicznym.

– Będziemy pana dłużnikami – zwróciła się do kapłana, mrugając powiekami, by odpędzić napływające jej do oczu. – Jestem pewna że pan Hollander i wice… mój mąż nie będą mieli nic przeciwko nabożeństwu.

– Czekają nas cudowne święta – odezwała się Debbie. – Nie spodziewałam się tego. Nie spodziewałam.

– Niezbadane są wyroki boskie – stwierdziła z zadumą w głosie pani Moffatt.

– Julianie, czy nie odnosisz wrażenia, iż czasami wydarzenia nabierają takiego tempa, że kontrola nad nimi zaczyna wymykać się nam z rąk? – zapytał Bertie, który wraz z przyjacielem czekał w salonie, aż zejdą się na wigilijną wieczerzę wszyscy domownicy.

Dom nabrał już odświętnego wyglądu. Ściany przystrojono jedliną starannie udekorowaną czerwonymi bombkami, wstążkami i srebrnymi dzwoneczkami. Obok kominka, spod sufitu, zwisał pęk jemioły. Salon przenikał intensywny zapach żywicy, a z kuchni dochodziły smakowite wonie.

– A czy ty nie odnosisz czasami wrażenia, iż nie należy z góry przyczepiać kobietom etykietek? – odrzekł Julian, puszczając mimo uszu retoryczne pytanie Bertiego.

– A czy miałeś przez trzy lub cztery lata kucharkę i dopiero po upływie tak długiego czasu odkryłeś, że potrafi znakomicie gotować? Nie próbowałem jeszcze robionych dziś przez nią przysmaków, lecz sądząc po dochodzących z kuchni zapachach…

Od rana trwały w domu gorączkowe przygotowania do świąt, a ton wszystkiemu nadawała jedna osoba – panna Blanche Heyward. Julian zastanawiał się, czy to przypadkiem nie ona, za pomocą jakichś czarów, wywołała z zamieci pastora i jego rodzinę. Sprawy wzięły tak nieoczekiwany obrót.

– Czy ktoś zauważył, że na palcach naszych pań pojawiły się pierścionki? – spytał Julian.

Bertie otworzył usta, żeby coś odpowiedzieć, ale w tej samej chwili rozwarły się drzwi i do salonu wkroczyły obie młode kobiety. Debbie popatrzyła na odświętnie ubranych mężczyzn

Czy po to zawieszałam jemiołę, aby mój pan stał sobie obojętnie z boku? – zapytała. – Marsz pod gałązki!

– Znowu? – zapytał Bertie, ale posłusznie ruszył do wskazanego kąta.

Po zawieszeniu jemioły wszyscy zdążyli się już solidnie wycałować. Nawet wielebny Moffatt ucałował swoją żonę, a następnie cmoknął w policzek Debbie i Verity.

– I co ty na to. Blanche? – zapytał Julian, lustrując dziewczynę od stóp do głów. Miała na sobie ciemnozieloną aksamitną suknię, włosy skromnie zaczesała w kok. Każda inna kobieta w takim stroju i z taką fryzurą wyglądałaby po prostu posępnie, ale nie Blanche. – Czy dobrze się bawisz?

Błyszczące dotąd oczy dziewczyny zmatowiały.

– Kiedy zapominam o przyczynie mego pobytu w tym domu – odparła. – Wzięłam od ciebie dużo pieniędzy, a niczym jeszcze się nie odpłaciłam.

– Pozwól, że o tym ja będę wyrokować.

– Dzisiejszej nocy naprawię to niedopatrzenie – oświadczyła stanowczo. – Przez cały dzień zdążyłam się już z tą myśli oswoić. Mogę okazać się trochę nieporadna, gdyż nie znam tych rzeczy, ale nie czuję lęku i nie zamierzam zachowywać się jak cierpiętnica. A może nawet mi się to spodoba? Poza tym odzyskam spokój ducha, gdy zrobię coś, czym zasłużę na pieniądze, które mi dałeś.

Julian pomyślał, że gdyby w domu byli jedynie Bertie i Debbie, którzy w tej chwili radośnie figlowali pod jemiołą, wymówiłby się od kolacji i niezwłocznie poszedł z Blanche do łóżka Mimo uczynionej przez dziewczynę wzmianki o pieniądzach, jej słowa bardzo go podnieciły. Poza tym odnosił nieprzeparte wrażenie, iż ona również jest podekscytowana. Ale mieli na głowie gości, a ponadto nie był pewien, czy naprawdę zdołałby się przemóc i zrobić to z Blanche.