Выбрать главу

Uległa doświadczonemu uwodzicielowi, co zresztą nie znaczyło, że oparłaby mu się, gdyby nawet o tym wcześniej wiedziała. Nie, nie odmówiłaby mu. Uczyniła to, by dotrzymać układu, jaki zawarła w Londynie. Ale strzegłaby swego serca. Nie dopuściłaby tam miłości.

Ten mężczyzna uważał ją po prostu za swoją kochankę.

A ona zawarła układ, zarabiała pieniądze.

Tak więc teraz już nieodwołalnie została kobietą upadłą. Ladacznicą. Zrobiła to dla Chastity. Czysta ironia! Mimo to na zawsze już miała zostać ladacznicą.

Nie wiedziała, jak rano popatrzy Julianowi w twarz. Nie zniosłaby jego domyślnego, pełnego triumfu spojrzenia. Nie mogłaby grać dalej swej roli. Nie mogłaby zostać jego stałą kochanką, służyć mu chętnie wedle jego zachcianek aż do czasu, kiedy znudzi się nią i bezpardonowo odprawi. Nie wiedziała nawet, jak zdoła dotrwać do końca tygodnia, do chwili wygaśnięcia umowy.

Zapewne pod koniec tygodnia nie będzie miała już siły, by z nim zerwać.

Nie miała jednak wyboru. Musiała wytrwać. Gdyby nawet jakoś udało się jej opuścić Norfolkshire, wciąż pozostawało jeszcze dwieście pięćdziesiąt funtów do zarobienia. A on jej już taką samą sumę wypłacił. Czy ją odrobiła? Tym, co wydarzyło się przed kilkoma godzinami, oraz ochotą, jaką wyrażała w dwie poprzednie noce? Dwieście pięćdziesiąt funtów! Jako guwernantka na taką kwotę musiałaby pracować cztery lata.

Istniała droga ucieczki. W odległości trzech mil od domu leżała wioska. Każdego ranka zatrzymywał się w niej dyliżans. Słyszała, jak mówiła o tym służba. Ale przecież na dworze zalegał głęboki śnieg. I czy w drugi dzień Bożego Narodzenia dyliżans kursuje? W ciągu nocy większość śniegu stopniała, temperatura znacznie wzrosła. Dlaczego więc dyliżans miałby nie kursować?

Poza tym, gdy wyjdzie z łóżka, a następnie zacznie się ubierać, z całą pewnością obudzi Juliana.

Ale teraz, skoro raz przyszedł jej do głowy ten szalony pomysł, nie potrafiła się go pozbyć. Poza tym nie mogła spojrzeć Julianowi w twarz. Gdyby nic do niego nie czuła, sprawa byłaby prosta. Ostatecznie zawarła układ świadomie i wiedziała, na czym jej zajęcie ma polegać. Była gotowa robić z nim to, co zrobiła minionej nocy, tyle razy, ile on by sobie zażyczył. I wcale by się przed tym nie wzbraniała.

W swej naiwności nie uwzględniła jednak tego, że sama zaangażuje się uczuciowo. Nie przypuszczała, że dwa dni spędzone w towarzystwie mężczyzny sprawią, iż dojrzy w nim człowieka; człowieka miłego, uroczego, serdecznego i kochanego. I nawet przez myśl jej nie przeszło, że mogłaby się zakochać. Gorzej. Pokochała go i na przekór wszystkiemu, w dalszym ciągu go kochała, i miała kochać już do końca swych dni.

Ostrożnie wysunęła się z jego objęć i wyszła z łóżka. W pokoju panował przenikliwy chłód i naga Verity natychmiast zaczęła drżeć z zimna. Zgarnęła z ziemi porzuconą koszulę i na palcach przeszła do gotowalni, której drzwi na szczęście były uchylone. Wślizgnęła się do środka i cicho przekręciła klucz.

Zapaliła jedną świeczkę, szybko umyła się w lodowatej wodzie, nałożyła najcieplejszą odzież, spakowała rzeczy i przez chwilę zastanawiała się, czy dopisze jej szczęście i uda się jej niepostrzeżenie opuścić dom.

Nie zabrała wszystkiego. Na umywalce zostawiła sygnet I jeszcze coś. Straciła kilka drogocennych chwil, zanim znalazła tę rzecz w szufladzie, gdzie odłożyła ją wieczorem. Czyż mogła ją zabrać ze sobą? Bardzo tego chciała. Była to jej jedyna pamiątka, ale ona nie potrzebowała takich pamiątek. A w tych okolicznościach był to prezent zbyt ekstrawagancki.

Dotknęła delikatnie opuszkiem gwiazdy na łańcuszku, po czym położyła wisiorek na widocznym miejscu. Nie musiała wracać do sypialni. Z gotowalni prowadziły drugie drzwi prosto na korytarz.

Szybko przeszła podjazdem do głównej drogi. Z radością spostrzegła, że przez noc śnieg stopniał na tyle, że bez trudu mogła dotrzeć do wioski.

Tęskniła za gwiazdką na łańcuszku. I za gwiazdką bożonarodzeniową, której widok sprawił jej tyle radości i napełnił serce taką nadzieją. I za mężczyzną, który wciąż pogrążony był we śnie, a z którym jeszcze przed niecałą godziną spoczywała w łóżku.

Nigdy go już nie zobaczy. „Nigdy” – okrutne słowo.

I zawsze już będzie go kochać.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Odnalezienie Blanche zajęło Julianowi trzy miesiące. Chociaż wpadł na jej trop, ponownie go stracił. Tak jak stracił ją na Boże Narodzenie.

Kiedy obudził się, za oknem panował jasny dzień. Częściowo był rozbawiony, a częściowo gniewny za to, że dziewczyna opuściła łóżko i sypialnię. Bez pośpiechu umył się, ogolił, ubrał, po czym wyruszył na poszukiwania Blanche. Nie zaalarmował go fakt, że nigdzie w domu ani poza domem jej nie znalazł. Doszedł do wniosku, że przebywa w pokoju pani Moffatt i tam zachwyca się dzieckiem.

Upłynęło prawie pół dnia, kiedy w końcu dotarła doń prawda. Blanche zniknęła, zabierając cały swój dobytek, z wyjątkiem gwiazdy i sygnetu. Z całych sił ścisnął wisiorek w dłoni.

Opuściła go.

Dlaczego?

Jeszcze tego samego dnia wyjechał do Londynu, wymyślając uprzednio szereg wymówek dla Bertiego, Debbie i Moffattów. Natychmiast po powrocie do miasta przystąpił do energicznych poszukiwań. Blanche porzuciła pracę w operze bez słowa wyjaśnienia. Nie zaangażowała się do żadnego innego teatru – sprawdził wszystkie. Żadna z jej dawnych koleżanek tancerek nie wiedziała, co się z nią stało. Od Bożego Narodzenia Blanche jakby zapadła się pod ziemię.

Przy pomocy łapówki wydobył od kierownika opery adres dziewczyny, lecz okazał się on fałszywy. Właścicielka domu oświadczyła, że żadna Blanche Heyward u niej nie mieszka. Nie mieszka też nikt, kto odpowiadałby opisowi dziewczyny z wyjątkiem panny Ewing. Ale panna Ewing, podobnie jak żadna z pozostałych lokatorek wynajmujących mieszkania, nie pracuje w operze. Też pomysł! – oburzyła się właścicielka, obrzucając Juliana płonącym wzrokiem. Julian był tak zdesperowany, że rozważał pomysł, by pojechać do Somersetshire i tam szukać rodzinnej kuźni Blanche. Ale ile kuźni znajduje się w Somersetshire?

Blanche najwyraźniej nie chciała, by ją odnalazł.

Następnie próbował o niej zapomnieć. Boże Narodzenie okazało się nader sympatycznym interludium, głównie dzięki Blanche, a spędzona z nią noc stanowiła jedynie lukier na i tak słodkim już torcie. I tylko tyle, nic dodać, nic ująć, Nikt nie wlecze za sobą klimatów Bożego Narodzenia przez cały rok. Święta mijają i każdy wraca do swych codziennych zajęć.

Pod koniec stycznia Julian złożył trzydniową wizytę w Conway, gdzie doznał najserdeczniejszego przywitania ze strony rodziców oraz srogiej reprymendy od swej młodszej siostry. Po południu zasiadł z ojcem w bibliotece. Na wstępie oświadczył, że nie zamierza poślubić lady Sarah Plunkett. Zanim ojciec zaczerpnął tchu, by zapytać – tak, z całą pewnością o to właśnie chciał zapytać – z kim w takim razie ma zamiar się ożenić, Julian dodał, że na świecie istnieje tylko jedna kobieta, którą mógłby poślubić, ale ona za niego nie wyjdzie, ponieważ nie stanowi dlań odpowiedniej partii.

– Odpowiednia partia? – zainteresował się ojciec, unosząc brwi.

– To córka kowala – wyjaśnił syn.

– Kowala? – Ojciec Juliana ściągnął usta. – I ona nie chce cię poślubić, Julianie? Ma zatem więcej zdrowego rozsądku niż ty.

– Ale ja ją kocham.

Znaczące „hm” stanowiło jedyną odpowiedź ojca. Zapewne jego zdaniem inny komentarz nie był potrzebny. Nie istniała groźba, iż mariaż taki dojdzie do skutku.

Po powrocie do Londynu Julian wszczął na nowo żmudne poszukiwania, aż pewnego dnia w marcu, po południu, dostrzegł Blanche Heyward na zatłoczonej Oxford Street. Znajdowała się po drugiej stronie ulicy, gdzie wyszła właśnie ze sklepu modystki. Julian, nie wierząc własnym oczom, stanął jak wryty. Wtedy ich wzrok spotkał się i Julian pojął, że to nie pomyłka. Rzucił się gwałtownie w stronę dziewczyny, ale ona jeszcze szybciej ruszyła chodnikiem.