Выбрать главу

– Świetnie – burknęła. – Jeśli na podatkach też oszukuje, mam nadzieję, że go złapią.

No cóż, pomyślała, wygładzając kostium od Steubera na wieszaku, to ostatnia jego rzecz, która wyszła z mojego sklepu. Nie mogła się doczekać przeczytania owego artykułu o modzie. Wiedziała, że wkrótce ma się ukazać w „Contemporary Woman”, magazynie, którego Ethel była współwydawcą.

Na koniec Neeve sporządziła listę dla pisarki. „Niebieska jedwabna wieczorowa garsonka; włóż białą jedwabną bluzkę; biżuteria w kasecie A. Różowo-szary komplet; szare pantofle, odpowiednia torebka; biżuteria w kasecie B. Czarna koktajlowa sukienka…”. Wszystkich kreacji było osiem i razem z dodatkami kosztowały prawie siedem tysięcy dolarów. Ethel wydawała taką sumę trzy lub cztery razy do roku. Wyznała Neeve w zaufaniu, że kiedy się rozwiodła przed dwudziestoma dwoma laty, otrzymała duże odszkodowanie i mądrzeje zainwestowała. „I dostaję od niego miesięcznie tysiąc dolarów alimentów do końca życia”, chichotała. „Kiedy zerwaliśmy, był na fali. Mówił swoim adwokatom, że warto było pozbyć się mnie za każdą cenę. W sądzie powiedział, że jeśli kiedyś znowu wyjdę za mąż, facet powinien być głuchy jak pień. Może bym mu darowała, gdyby nie ten dowcip. Ożenił się powtórnie i ma trójkę dzieci, a odkąd Columbus Avenue zrobiła się modna i wzrosły czynsze za wynajem lokali, jego bar podupada. Co jakiś czas dzwoni do mnie i błaga, żebym mu darowała, ale ja odpowiadam, że jeszcze nie znalazłam faceta głuchego jak pień”.

W tamtej chwili Neeve poczuła niechęć do pisarki. A potem starsza kobieta dodała z tęsknotą w głosie: „Zawsze chciałam mieć rodzinę. Rozwiedliśmy się, kiedy miałam trzydzieści siedem lat. Przez pięć lat małżeństwa nie dał mi dziecka”.

Neeve zaczęta z obowiązku czytać artykuły Ethel i szybko zorientowała się, że chociaż autorka sprawiała wrażenie gadatliwej, roztrzepanej kobiety, umiała świetnie pisać. Nieważne, jaki temat poruszyła, zawsze przeprowadzała rozległe badania.

Z pomocą recepcjonistki Neeve spięła na dole worki z ubraniami. Biżuterię i obuwie zapakowała do oddzielnych pudełek, które ułożyła w kremowo-różowych kartonach z ozdobnymi napisami „Salon Neeve”. Z westchnieniem ulgi wybrała numer telefonu Ethel.

Nikt nie odbierał. Pisarka nie włączyła również sekretarki. Neeve doszła do wniosku, że Ethel zapewne pojawi się lada chwila, zdyszana, z taksówką czekającą przed drzwiami.

O czwartej w salonie nie było już klientek i Neeve odesłała wszystkich pracowników do domu. Cholerna Ethel, pomyślała. Sama też wolałaby już zamknąć sklep. Śnieg sypał nieprzerwanie i Neeve obawiała się, że później nie złapie taksówki. Próbowała dodzwonić się do pisarki o wpół do piątej, o piątej, o piątej trzydzieści. Co teraz? Potem wpadła na pewien pomysł. Zaczeka do szóstej trzydzieści, do zwykłej pory zamknięcia, po czym dostarczy ubrania klientce, jadąc do domu. Na pewno można je zostawić u dozorcy. W ten sposób, jeśli Ethel zamierza wkrótce udać się w podróż, dostanie swoją nową garderobę na czas.

Dyspozytor w przedsiębiorstwie taksówkowym nie chciał przyjąć wezwania.

– Każemy wszystkim wozom zjeżdżać do bazy, proszę pani. Warunki na ulicach są straszne. Ale proszę podać nazwisko i numer telefonu. Kiedy usłyszał jej nazwisko, zmienił ton. – Neeve Kearny! Czemu pani nie powiedziała, że jest pani córką komisarza? Na pewno odstawimy panią do domu.

Taksówka przyjechała za dwadzieścia siódma. Centymetr po centymetrze wlekli się przez niemal nieprzejezdne ulice. Kierowca nie był zachwycony dodatkowym postojem.

– Proszę pani, chciałbym jak najszybciej odstawić wóz.

W mieszkaniu Ethel nikt nie odpowiadał, a Neeve daremnie dobijała się do dozorcy. W kamienicy znajdowały się cztery inne mieszkania, ale nie znała lokatorów i nie mogła ryzykować zostawienia ubrań u obcych ludzi. W końcu wyrwała czek z książeczki i na odwrocie napisała: „Mam Twoje zamówienie. Zadzwoń do mnie, kiedy wrócisz”. Podała swój domowy numer telefonu i wsunęła wiadomość pod drzwi. Potem, uginając się pod ciężarem worków i pudeł, wróciła do taksówki.

* * *

W mieszkaniu Ethel Lambston czyjaś ręka sięgnęła po notatkę, którą Neeve wsunęła pod drzwi, przeczytała ją, wyrzuciła i wróciła do poszukiwań studolarowych banknotów, które pisarka regularnie chomikowała pod dywanami albo między poduszkami kanapy, pieniędzy, żartobliwie nazywanych „alimentami od tego palanta Seamusa”.

Myles Kearny nie mógł odpędzić dokuczliwego niepokoju, który narastał w nim od tygodni. Jego babka posiadała coś w rodzaju szóstego zmysłu. „Mam przeczucie – mawiała. – Nadchodzą kłopoty”. Myles wyraźnie pamiętał, jak miał dziesięć lat i babka dostała zdjęcie jego kuzyna z Irlandii. Zawołała: „On ma śmierć w oczach!”. Dwie godziny później zadzwonił telefon. Kuzyn zginął w wypadku.

Siedemnaście lat temu Myles zlekceważył groźbę Nicky’ego Sepettiego. Mafia przestrzegała własnego kodeksu. Przestępcy nigdy nie atakowali żon ani dzieci wrogów. A potem Renata zginęła. O trzeciej po południu, gdy przechodziła przez Central Park, żeby odebrać Neeve z Akademii Świętego Serca, została zamordowana. W ten zimny, wietrzny listopadowy dzień w parku było pusto. Żaden świadek nie widział, kto zwabił lub sprowadził przemocą denatkę ze ścieżki do zakątka na tyłach muzeum.

Myles był w swoim gabinecie, kiedy przełożona ze Świętego Serca zadzwoniła o czwartej trzydzieści. Pani Kearny nie przyszła po Neeve. Dzwonili, ale nie ma jej w domu. Czy coś się stało? Kiedy odłożył słuchawkę, wiedział z mdlącą pewnością, że coś strasznego spotkało Renatę. Dziesięć minut później policja przeszukiwała Central Park. Myles jechał samochodem do śródmieścia, kiedy nadeszła wiadomość, że znaleziono jej ciało.

Kiedy dojechał do parku, kordon policjantów bronił dostępu ciekawskim i łowcom sensacji. Reporterzy już się zjawili. Pamiętał, jak oślepiły go flesze, kiedy szedł w stronę miejsca, gdzie leżały zwłoki. Herb Schwartz, jego zastępca, już tam był. „Nie patrz na nią teraz, Myles”, błagał.

Odtrącił ramię Herba, ukląkł na zamarzniętej ziemi i ściągnął koc, którym ją okryli. Wyglądała jak pogrążona we śnie. Jej twarz, wciąż śliczna w tym ostatecznym spoczynku, nie nosiła śladu przerażenia, jakie widywał na tylu obliczach ofiar. Oczy miała zamknięte. Czy zamknęła je w ostatniej chwili, czy Herb je zamknął? Najpierw myślał, że włożyła czerwony szalik. Nieprawda. Myles zahartował się, oglądając ofiary, ale w tamtej chwili opuścił go profesjonalizm. Nie chciał zobaczyć, że ktoś rozciął jej wzdłuż żyłę szyjną, a potem poderżnął gardło. Kołnierz białej narciarskiej kurtki zrobił się szkarłatny od krwi. Kaptur zsunął się do tyłu i sploty kruczoczarnych włosów otaczały jej twarz. Czerwone narciarskie spodnie, czerwień krwi, biała kurtka i stwardniały śnieg pod ciałem – nawet po śmierci wyglądała jak modelka na fotografii.

Chciał ją przytulić, tchnąć w nią życie, ale wiedział, że nie wolno ruszać ciała. Zadowolił się całowaniem jej policzków, oczu i ust. Musnął jej szyję, cofnął zakrwawioną dłoń i pomyślał: Spotykamy się we krwi, rozstajemy się we krwi.

W dniu bombardowania Pearl Harbour był dwudziestojednoletnim nieopierzonym policjantem, a następnego ranka zaciągnął się do wojska. Trzy lata później służył w Piątej Armii Marka Clarka walczącej we Włoszech. Zdobywali miasto za miastem. W Pontici wszedł do kościoła, który wydawał się opuszczony. W następnej chwili usłyszał wybuch i krew trysnęła mu z czoła. Odwrócił się gwałtownie i zobaczył niemieckiego żołnierza przykucniętego za ołtarzem w zakrystii. Myles zdążył go zastrzelić, zanim zemdlał.