- Twierdzę, że w naszym modelu kontrfaktycznym powinniśmy skupić się właśnie na językach, szczególnie na losach łaciny. Wyobraźmy sobie świat, Europę i wreszcie Unię, w której - jak w czasach wieży Babel - okrutny Bóg pomieszał języki. I zamknął mowę Cicerona w liturgii kościelnej.
- Skazując ją tym samym na uwiąd i zdziczenie - dopowiedziała Marysia, blondynka z pierwszego rzędu, znana ze swych radykalnych poglądów. Ostrość osądu spraw i ludzi łączyła z wielką pracowitością, nic więc dziwnego, że nie była specjalnie lubiana.
- I może również w korespondencji humanistów - ripostował Hodie, nie chcąc, za wszelka cenę, dopuścić do dyskusji na temat religii. Pod względem wyznaniowym grupa podzielona była niemal po równo na chrześcijan, żydów i muzułmanów, a wszystkie trzy partie na różne kościoły, zbory, sekty i nieformalne kierunki. Łatwo więc było o konflikt i urażenie czyichś uczuć. - Zresztą już w średniowieczu - ciągnął - obserwujemy dwie, wydawałoby się sprzeczne tendencje: odrodzenie łaciny dzięki humanistom i awans języków narodowych oraz ich przenikanie do Biblii i liturgii.
Sulkiewicz, któremu ta nieoczekiwana dygresja lingwistyczna przerwała wywód, poprosił ponownie o głos:
- Więc dobrze, szukajmy w średniowieczu punktu zwrotnego. W późnym średniowieczu, gdy ważyły się losy naszej części Europy. W jego granicach spróbujmy dokonać cięcia i rozpocząć rozumowanie kontrfaktyczne. Czy są jakieś propozycje? - zapytał, być może nieświadomie naśla dując manierę i wymowę Hodiego. Ten zaś, rozbawiony, zapomniawszy o wszystkich dolegliwościach, z podagrą na czele, powiedział:
- Mam pewien pomysł, ale nie ujawnię go teraz. A państwo? Co sądzicie o propozycji, aby zacząć od średniowiecza?
- To oczywiste, że od dojrzałego średniowiecza - oświadczyła najczystszą łaciną księżniczka. - Od koronacji Macieja Korwina na króla Węgier w 1458 roku. Miał wtedy zaledwie 15 lat.
Śmiech seminarzystów przerwał dorodnej potomkini Macieja Korwina.
- A dlaczego nie? - przyszedł jej w sukurs Sulkiewicz. Wyobraźmy sobie, że król Węgier, Czech i Polski zmarł bezpotomną śmiercią i jego władztwo padło łupem Turków lub, co gorsze jeszcze, Habsburgów... lub jakichś dzikich Litwinów, tych tam... Jagiellonów.
- Nie byłoby wtedy na świecie naszej Elżbiety - ripostował von Kalinowsky. - Już lepiej przyjmijmy, że nie miał legalnego potomka, lecz jakiegoś, powiedzmy, Janosa, którego jako bękarta szlachta nie chciała uznać królem. Wtedy mamy katastrofę, ale Elżbietka przychodzi na świat w XX wieku i pozostaje naszą znakomitą koleżanką.
- Rzeczywiście, to już lepiej - przyznał profesor - ale katastrofa nam niepotrzebna. To zbyt łatwe zadanie - Europa Środkowa, przyszła twórczyni Unii Europy zmieciona w XV stuleciu militarno-demograficzną zawieruchą. Szukajmy raczej niewielkiego, niepozornego wręcz przesunięcia w biegu wydarzeń historycznych. Myślę, że zawiłe dzieje polityczne Polski okresu rozbicia dzielnicowego i walki książąt piastowskich o koronę dostarczą nam dobrej ku temu okazji.
- Na przykład Przemysł II nie zostanie zamordowany po siedmiu miesiącach panowania - podsunęła Elżbieta, rada, że seminarium porzuciło wywołany przez nią temat Korwinów.
- Na przykład. Podobnie, jeśli ujdzie z życiem w Ołomuńcu w 1306 roku król Czech, Wacław III. To były jednak spektakularne wydarzenia; wywołały ciąg spektakularnych skutków. Wyobraźmy sobie coś zupełnie niepozornego, fakt wydawałoby się błahy, wszak osadzony w realiach XIII lub XIV wieku.
- Mam już pomysł - powiedział Sulkiewicz. - Było takie niepozorne, ale ambitne książątko piastowskie, które długo walczyło o panowanie w Polsce, aż wreszcie...
- Któż taki? - zapytali niemal chórem seminarzyści, którzy egzamin ze średniowiecza mieli dopiero przed sobą, a nic ich tak nie nudziło - lub przerażało - jak dzieje polityczne XIII wieku jednej z założycielek Unii Europy.
- Nazywał się Łokietek, z racji nikczemnego wzrostu. Urodził się w 1260 roku i był księciem na małym skrawku Coronae Regni Poloniae - na Kujawach Brzeskich i Dobrzyniu. Miał on więcej szczęścia niż rozumu, ale jednego nie można mu odmówić - niewiarygodnych wręcz ambicji. I wielkiej konsekwencji.
- Jak to u ludzi małego wzrostu - pomyślał profesor Hodie, który ze swoimi siedmioma stopami (metr sześćdziesiąt) czuł się jak liliput w otoczeniu studentów, z których najdrobniejsza Marysia przerastała go o pół głowy. Powiedział zaś:
- Świetny pomysł z tym Łokietkiem. Na przyszły tydzień Sulkiewicz przygotuje referat pod tytułem „Co by było, gdyby księciu kujawskiemu udało się dopiąć celu i zostać królem Polski?" A cała grupa przeczyta sobie stosowny fragment z Genealogii Piastów Balcera. Żegnam państwa i życzę miłego weekendu. W sobotę Unia Europy walczy przeciwko Cesarstwu Mongołów, więc nie zabraknie również emocji - już teraz słychać kibiców na ulicach naszej stolicy.
Sulkiewiczowi ani przez moment nie przyszło do głowy, aby sekundować plebejskiej rozrywce: walce uzbrojonych w kindżały jeźdźców. Po opuszczeniu ufundowanego w 1773 roku przez hrabiego Kołłątaja seminarium historycznego skierował swe kroki ku siedzibie krakowskiej Biblioteki Korwinów. Była równie imponująca, jak ta w Budzie i Bratysławie. Herb rodu, biało-czarny Corvus strzegący wysokiej na niemal siedemdziesiąt stóp bramy, mieścił na swej piersi godła trzech założycieli Unii w XVI wieku: Węgier, Polski i Czech. Otaczał je gwiaździsty krąg dwudziestu jeden państw, które w XX wieku dołączyły do Unii, a ta zmieniła nazwę na Unię Europy. Ostatnie ogniwo tworzyła Turcja, która po długim okresie oczekiwania weszła w skład Unii w 2000 roku.
Przedstawicielka wielkiego rodu minęła obojętnie bramę biblioteki i poszła na spotkanie w Korporacji Madziarskiej. Nie poświęciła też uwagi cieniowi mężczyzny, który przemykał się jej śladem. Od dawna przywykła do tego, że dniem i nocą śledzą ją baczne oczy wywiadowców i ochroniarzy.
Łokietek, czyli lekarstwo na układ
Do kolejnego piątkowego zebrania proseminarium wygasły już nieco emocje spowodowane przegraną Unii w starciu z Mongołami. Uszczęśliwieni kibice tych drugich jeszcze przez kilka dni rozrabiali w krakowskich gospodach; tłukli szklanki i przewracali stoły, ale właściciele lokali spoglądali na to spokojnie, licząc pieniądze, jakie zostawili u nich wzbogaceni ropą panowie Syberii i Morza Kaspijskiego. Prasa doniosła, że statystyczny gość z Mongolii pozostawił w Cracovii niemal tysiąc sto eurozłotych, co równało się miesięcznemu zarobkowi brutto robotnika wykwalifikowanego (ale pracujący na czarno Anglicy dostawali zaledwie połowę tej kwoty). W poprzednich sezonach zawładnęli stolicą Unii właśnie Brytyjczycy, oczywiście ci bardziej zamożni, którzy po długich dziesięcioleciach wyspiarskiego postu poznawali rozkosze wspólnego europejskiego stołu - choć już nie łoża. Przybyszów z Albionu nie stać było na miejscowe, niezwykle ceniące się panie i panienki. Zresztą, w ślad za mniej czy bardziej wykwalifikowanymi robotnikami przybyły z Wysp tamtejsze córy Koryntu, robiąc nieuczciwą konkurencję złotowłosym Polkom i Czeszkom.
W sali proseminaryjnej frekwencja była większa niż zwykle, bo w ławach zasiedli liczni przedstawiciele Tatarów, dla których Mirza- Sulkiewicz był niekwestionowanym wodzem i autorytetem. Prymuska Marysia przyswoiła sobie całą genealogię Piastów, gotowa korygować referenta, który - jej zdaniem - za mało uwagi poświęcał szczegółom. Nie miała przecież racji, gdyż Sulkiewicz przynajmniej w części pierwszej referatu rozwodził się właśnie - chyba zbyt szczegółowo! - nad niezwykłymi - i powiedzmy, mrocznymi okolicznościami, które doprowadziły do zwycięstwa Łokietka. Profesor był jednak zachwycony. Słuchał w skupieniu wstępnej, stricte historycznej części wywodu, przy drugiej zaś z trudem opanowywał się, by nie krzyknąć: - Oczywiście, Sulkiewicz grubo przesadził! Nawet najczarniejsze scenariusze muszą mieć jakieś granice! Ale też wyszło niezwykle pouczająco. Teoria chaosu, z jej paradoksem motyla w Chinach, czyli Władysława Łokietka w Krakowie, święciła zasłużony triumf.