Andrzej Chwalba
CO BY BYŁO, GDYBY NIE DOSZŁO DO ROZBIORÓW W LATACH: 1772, 1793, 1795?
Czy Rzeczypospolita polsko-litewska mogła uniknąć rozbiorów? Odpowiedź na to pytanie oczywiście może być pozytywna. Najpierw jednak spróbujmy przyjrzeć się faktom.
Wiadomo, że wszystkie trzy akty rozbiorowe poprzedzał polski czyn zbrojny. Pierwszy rozbiór Rzeczypospolitej polsko-litewskiej poprzedziło zawiązanie przez szlachtę konfederacji barskiej w 1768 roku, a ją z kolei poprzedzała konfederacja radomska zawiązana w 1767 roku. Głównym celem jej uczestników była detronizacj a króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, czyli - jak powszechnie powiadano - „wysadzenia Ciołka [aluzja do herbu monarchy] z tronu". Po detronizacji miała się dokonać elekcja kandydata z saskiej dynastii Wettinów forsowanego przez konfederatów, czyli tzw. stronnictwo republikańskie (hetmańskie). Konfederaci radomscy liczyli na pomoc Rosji, jednak Katarzyna II zadowoliła się postraszeniem polskiego króla i zniechęceniem go do reform ustrojowych. Przeciwna była jego usunięciu, czyli planom radomian, gdyż w przekonaniu Petersburga osłabiony król jeszcze mocniej był zależny od rosyjskiej protektorki. Katarzyna II zakpiła w ten sposób z konfederatów, trudno się zatem dziwić, że byli tym oburzeni. Dodatkowo rozsierdziło ich faworyzowanie przez Katarzynę innowierców.
Dlatego radomianie postanowili zorganizować kolejną konfederację, tym razem zawiązaną na Podolu, w Barze w 1768 roku, stawiając sobie identyczne jak poprzednio cele. Wiedzieli jednak, że teraz będą musieli walczyć zarówno z wojskami królewskimi, jak i rosyjskimi, które osłaniałyby króla. Była to bardzo ryzykowna decyzja o walce na dwa fronty, aczkolwiek konfederaci liczyli na pomoc niektórych państw europejskich, w tym Francji i Turcji. Jednak prywata zwyciężyła - w tym sensie konfederacja barska, mimo patriotycznych i narodowo-katolickich haseł, momentami przypominała tradycyjny szlachecki rokosz. Ogłoszenie w 1770 roku przez konfederatów detronizacji króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, a w rok później próba jego porwania mogły być tylko na rękę przyszłym zaborcom.
Monarchiczna Europa była oburzona postępowaniem katolickich fanatyków, jak nazywano konfederatów. Prusy i Austria, a za nimi Rosja, nie omieszkały skorzystać z zaproszenia, które faktycznie wystosowali do nich konfederaci. Przyszli zaborcy działali pod pretekstem pomocy dla króla Stanisława Augusta oraz obrony ładu europejskiego. Dlatego już w 1768 roku Austriacy wprowadzili wojska na terytorium Rzeczypospolitej, to samo uczynili Prusacy. Rosjanie natomiast już od lat stacjonowali na polsko-litewskim terytorium. Konfederacja barska, mimo bohaterstwa i poświęcenia jej uczestników, mimo obrony Jasnej Góry, Krakowa, Tyńca, Lanckorony, w konsekwencji doprowadziła do rozbiorów. Gdyby nie jej działania, nie byłoby pretekstu do inwazji i rozdrapywania Rzeczypospolitej, tym bardziej że Rosja bynajmniej nie parła do rozbiorów, zadawalając się zyskowniejszą dla niej formułą protektoratu nad całością Rzeczypospolitej. Gdyby nie było precedensu roku 1773, czyli pierwszego rozbioru, także reformatorskie dzieło Sejmu Czteroletniego nie musiałoby być wystawione na ryzyko konfrontacji z Rosją.
Jednak gdyby nawet doszło do pierwszego rozbioru, nie musiało dojść do drugiego. Polacy, a ostatnio również Litwini, są niezmiernie dumni i słusznie - że są autorami pierwszej na kontynencie, a drugiej w świecie konstytucji, uchwalonej 3 maja 1791 roku. Słusznie uchodzi ona za znak polskiej odpowiedzialności, woli reformowania państwa, odwagi. Jednak nie wolno nam zapominać, że ta prześwietna konstytucja została przyjęta niezgodnie z obowiązującymi procedurami. Została przecież przegłosowana podczas jednej tylko sesji sejmu, przy udziale zaledwie jednej trzeciej posłów - zatem faktycznie była aktem dokonanym w warunkach zamachu stanu. Była też aktem rewolucyjnym, przyjętym przez Sejm przeciwko Rosji - i tak w Petersburgu została odczytana. Konstytucja majowa gwarantowała Polsce suwerenność, zrywała z rosyjską kuratelą, musiała zatem wywołać gniewną reakcję rosyjskiej protektorki, której pozostawało już tylko znalezienie pretekstu do zbrojnej interwencji. Pomogli jej w tym targowiczanie, z marszałkiem konfederacji Stanisławem Szczęsnym Potockim na czele. Wojna polsko-rosyjska w obronie Konstytucji 3 maja, która wybuchła w 1792 roku, ze względu na dysproporcję sił musiała się zakończyć tak, jak się zakończyła: drugim rozbiorem Polski - szczególnie że Rosja i Prusy miały na to wielką ochotę.
Czy zredukowana do drugorzędnego państwa Rzeczpospolita mogła uniknąć likwidacji? Mogła. Jednak pod warunkiem rezygnacji ze zbrojnego powstania w obronie konstytucji. Zresztą nie wszyscy polscy patrioci byli jego entuzjastami. Niektórzy zniechęcali do walki zbrojnej, upatrując możliwości uratowania Polski bez podejmowania heroicznych wyzwań przerastających możliwości Polaków. Co prawda, wówczas Polska nie miałaby pięknej kościuszkowskiej historii, zostałaby też pozbawiona racławickiego mitu. Jednak mówiąc krótko: rezygnacja z powstania 1794 roku bądź też odłożenie go na bardziej sprzyjający czas (czyli lepszą koniunkturę międzynarodową) oznaczało zachowanie integralności Rzeczypospolitej, szczególnie że wspomniana koniunktura była tuż za rogiem. Mianowicie oba państwa niemieckie, Prusy, a zwłaszcza Austria, coraz bardziej angażowały się w ciężki bój z rewolucyjną, a już wkrótce napoleońską Francją. Również w dwa-trzy lata po 1794 roku wojska carskie, dowodzone przez odpowiedzialnego za rzeź Pragi i zdobywcę powstańczej Warszawy, feldmarszałka Aleksandra Suworowa, rozpoczęły marsz w kierunku Francji. Problem francuski stopniowo zdominował politykę Austrii, Prus i Rosji, a tym samym sprawa polska musiałaby znaleźć się na drugim planie.
Z pewnością czas wojen z Napoleonem Bonaparte nie sprzyjał jakimkolwiek wrogim zamiarom potencjalnych zaborców wobec Polski, tym bardziej nie byłoby takich wrogich zamiarów, gdyby Polska pozostawała w granicach z 1771 roku. Ponadto 16 listopada 1796 roku zmarła Katarzyna II. Jej sukcesor, car Paweł I, nie był władcą ani nadmiernie wojowniczym, ani nadmiernie przebiegłym; nie odziedziczył „wielkości" swojej matki. Nie był też wrogi wobec polskich aspiracji wolnościowych. Co prawda, nie możemy zapominać o niechęci rosyjskiej elity władzy do Rzeczypospolitej, niemniej jednak to relacje Rosji z Francją były dla owej elity najważniejsze. W sumie dzięki tym wszystkim okolicznościom Rzeczypospolita mogłaby spokojnie przetrwać do czasów napoleońskich.
W tej sytuacji nie tylko możemy, ale musimy rozważyć perspektywę relacji polsko-francuskich w epoce Napoleona. W jakimś stopniu zależałyby one od potencjału Rzeczypospolitej, bez względu na to, czy Polska doczekałaby wojowniczego Korsykanina silna, w granicach z 1771 roku, czy też słaba, w granicach z 1793 roku. Gdyby zachowała status i granice z 1771 roku to wówczas, mogłaby myśleć o walce z wojskami francuskimi. Ale czy miałaby szanse na pokonanie Napoleona? Gdyby pozostała wobec niego sama, bez sojuszników, to jej szanse na zwycięstwo byłyby równe zeru. 100-tysięczna czy nawet 200-tysięczna armia polska nie miałaby większych szans w zbrojnej konfrontacji z armią Napoleona. Mocniejsi z nią przegrywali. Zapewne Polska podzieliłaby los Prus lub Austrii. Zapewne zachowałaby dotychczasowe terytorium, ale utraciłaby suwerenność, stając się częścią francuskiej Europy. Natomiast gdyby Rzeczpospolita pozostała w granicach okrojonych po drugim rozbiorze, to zapewne bez użycia broni uległaby presji francuskiej, przyłączając się „dobrowolnie" do napoleońskiej Europy. Nie zapominajmy, że tylko Wielka Brytania, jako jedyny kraj europejski, przez cały okres wojen napoleońskich zachowała suwerenność. Nawet Rosja po pokoju w Tylży w 1807 roku nie była w pełni samodzielnym państwem.