Czy reperkusje byłyby wyłącznie polskie? Znów przypuszczenie: zapewne nie. Polska „Solidarność" dodała zachęty ruchom opozycyjnym w innych krajach komunistycznych, na Węgrzech i w Czechosłowacji, w NRD, a nawet w Związku Radzieckim, szczególnie w jego zachodnich prowincjach. To jednak był tylko jeden z aspektów wydarzeń. Bodaj ważniejsze, że „Solidarność" zmusiła do głębszej refleksji przywódców radzieckich.
To oni zdecydowali, że przez pewien czas trzeba tolerować tak obcy systemowi komunistycznemu, czy jak to nazywano, kontrrewolucyjny ruch. 10 grudnia 1981 roku Jurij Andropow, szef radzieckiego KGB, a po kilku latach szef całego państwa radzieckiego, mówił na posiedzeniu radzieckiego kierownictwa: „A jeśli na Związek Radziecki rzucą się kraje kapitalistyczne, a oni już mają odpowiednie uzgodnienia o różnego rodzaju sankcjach ekonomicznych i politycznych, to dla nas będzie to bardzo ciężkie." Uważany słusznie za skrajnego konserwatystę Michaił Susłow dodawał: „Prowadzimy szerokie działania na rzecz pokoju i teraz nie wolno nam zmieniać swojego stanowiska. Światowa opinia publiczna nie zrozumie nas."
Od kiedy to w Moskwie przejmowano się sankcjami ekonomicznymi i politycznymi? Od kiedy przejmowano się światową opinią publiczną? „Solidarność" postawiła radzieckich przywódców pod ścianą, nie pozwalając na jakiekolwiek pozytywne wyjście, każąc wybierać lepsze ze złych. W istniejącej wówczas sytuacji, przy pogłębiającym się kryzysie gospodarczym, w Moskwie obawiano się konsekwencji bezpośredniej interwencji w Polsce.
Wprowadzenie stanu wojennego przez reżym Jaruzelskiego uznano właśnie za takie lepsze ze złych rozwiązanie, choć rychło zdano sobie sprawę z tego, że „normalizacja", pozbawiona tak ostrych represji jak w Czechosłowacji po 1968 roku, nie mówiąc już o Węgrzech po 1956 roku, nie doprowadzi do pełnej pacyfikacji w Polsce.
W tym właśnie radzieckim kierownictwie znalazł się jako jego członek Michaił Gorbaczow, wobec partyjnych matuzalemów niemal młodzik, w 1980 roku niespełna pięćdziesięcioletni. Nie wyróżniał się w miesiącach istnienia legalnej „Solidarności", podczas dyskusji w tym kierownictwie, szczególną aktywnością ani zbytnim liberalizmem. Zapewne pobierał jednak wówczas naukę: jeżeli znów przyjdzie w bloku radzieckim do ostrych konfliktów, a przyjść musi, i skoro nie jesteśmy w stanie zła wyrwać z korzeniami, skoro nie możemy stosować metod Stalina, Związek Radziecki znajdzie się znów, a może jeszcze bardziej, pod ścianą.
Nie odpowiemy sobie jednoznacznie na pytanie, czy bez „Solidarności" Gorbaczow doszedłby do władzy. Zapewne był to tylko jeden z drogowskazów dla radzieckiego gremium kierowniczego, ale po śmierci Breżniewa broniło się ono jeszcze przed odmłodzeniem i reformami, powołując na czoło państwa i partii dwóch kolejnych schorowanych starców, Jurija Andropowa i Konstantina Czernienkę. Zapewne bardziej niż „Solidarność" zaważyły na awansie Gorbaczowa i na jego decyzji o podjęciu pierestrojki skutki kryzysu gospodarczego. Paraliżował on polityczne i militarne aspiracje Związku Radzieckiego do współprzewodzenia światu, obok Stanów Zjednoczonych. Polska„Solidarność"oraz przebieg wydarzeń po jej delegalizacji były jednak również jednym ze skutków kryzysu gospodarczego, choć przyczyny jej powstania sięgały daleko poza gospodarkę.
Gdyby jednak „Solidarności" nie było, czy Polska przodowałaby w reakcji na pierestrojkę krajów zdominowanych przez Związek Radziecki? Czy jakikolwiek inny z tych krajów wywołałby ten sam proces łańcuchowy, który prowadził do likwidacji systemu komunistycznego, najpierw w nich samych, a później w radzieckiej metropolii? Czy Gorbaczow miałby szansę, o którą się starał? Chciał przecież reform systemu bez jego likwidacji, swoistego, choć prowadzonego bez Tian-an-menu wariantu chińskiego. Czy to ciąg wydarzeń zapoczątkowanych w 1980 roku przez „Solidarność" uniemożliwił owe zamysły, zastępując je pokojową rewolucją?
Nie odpowiemy więc, co stałoby się, gdyby „Solidarności" nie było. Możemy jedynie przypuszczać, że możliwe byłyby różne inne drogi przemian. Być może istniałby po dziś dzień Związek Radziecki. Być może zostałby utrzymany podział Europy i dominacja radziecka we wschodniej części kontynentu. Być może panujący system nadal byłby nazywany komunizmem i partie komunistyczne sprawowałyby władzę, choć w dziedzinie gospodarki owe kraje komunistyczne wpełzałyby w kapitalizm. Te przypuszczenia mają oczywiście także ograniczoną wartość. Europa, nawet we wschodniej swej części, ma znacznie silniejsze niż Daleki Wschód tradycje aktywności społecznej.
Czy mogła powstać zupełnie inna „Solidarność"? Oczywiście! I w tym przypadku z dwóch różnych względów. Po pierwsze, organizatorzy niezależnych związków zawodowych mogli się zawahać, czy nadawać im charakter jednolitej struktury, ze znacznym stopniem scentralizowania. Tak jest, scentralizowania, gdyż wbrew swoim oficjalnym enuncjacjom „Solidarność" znajdowała się pod jednolitym kierownictwem, ze szczególną przywódczą rolą Lecha Wałęsy i wpływem towarzyszącego mu grona doradczego.
Decyzje, które przyjęto we wrześniu 1980 roku, z jednej strony zapewniały odporność „Solidarności" na ataki i infiltrację. Gdyby powstała „Solidarność" całkowicie zdecentralizowana, rozbijane lub korumpowane byłyby jej kolejne regiony czy odłamy, aż wreszcie przestałaby odgrywać jakąkolwiek rolę. Z drugiej strony, przyjęte decyzje były jednak ryzykowne, bo prędzej czy później musiały prowadzić do frontalnego starcia dwóch struktur, komunistycznej i solidarnościowej. Takiego starcia, do którego doszło w grudniu 1981 roku.
Druga możliwość odmiennego ukształtowania się „Solidarności" wynikała z jej wewnętrznych problemów. Od początku była ona infiltrowana. Działali w niej ludzie skierowani przez partię czy służbę bezpieczeństwa, starali się swą aktywnością uzyskać dostęp do instancji „Solidarności". Przez pewien czas blisko sukcesu była grupa, która przejęła kierownictwo jednego z najważniejszych regionów, Jastrzębia. Skupiła ona pod swoją kontrolą związki z górnośląskich kopalni węglowych, ale też niektórych zakładów przemysłowych. Nie zadowalając się tym, usiłowała dotrzeć do wielkich przedsiębiorstw w innych częściach Polski.
Kierownictwo Jastrzębia stało się realnym konkurentem gdańskiego kierownictwa. Zdawało się, że może ono rozbić „Solidarność" lub przechwycić w niej ster. Taki rozwój wydarzeń prowadziłby zapewne do stopniowej rezygnacji „Solidarności" lub jej ważnej części z rzeczywistej samodzielności, podporządkowania się partii w zamian za ustępstwa, obiecywane lub nawet na krótko oferowane. Wreszcie po miesiącach wszystko wróciłoby do komunistycznej normy, a jastrzębska „Solidarność", przy triumfalnych fanfarach o zjednoczeniu ruchu związkowego, połączyłaby się ze związkami oficjalnymi. Ostatecznie jednak wygrał Gdańsk, także dlatego, że w samym regionie Jastrzębia dopatrzono się nieczystej gry i usunięto z kierownictwa tych, którzy ją prowadzili. Czy tak się stać musiało? Na pewno nie, gdyż nie zawsze uczciwi ludzie są dostatecznie spostrzegawczy i sprawni, by zażegnać niebezpieczeństwa.
Jakie byłyby konsekwencje obu wariantów takiej innej „Solidarności"? Zapewne najgorsze z możliwych. Ugruntowałyby w Polakach pogląd 0 niemożności zmian, ale też wzbudziłyby niewiarę we wszelkie formy niezależnego organizowania się. Albo pozostałoby im wycofanie się i zajęcie wyłącznie sprawami prywatnymi, życiem rodzinnym i szukaniem możliwości lepszego zarobkowania. Krytyk może powiedzieć: Ależ to nastąpiło po wprowadzeniu stanu wojennego. Rzeczywiście, pojawiła się wówczas 1 taka tendencja, ale ani nie była powszechna ani wyłączna. Pozostała tęsknota za „Solidarnością" jako uosobieniem wolności. Albo ci niepogodzeni z klęską i sposobem dojścia do niej szukaliby rozwiązań skrajnych, anarchicznych czy nawet terrorystycznych. To również pojawiło się w stanie wojennym, ale tylko z rzadka.