Выбрать главу

W drodze powrotnej Sara wpadła na pewien pomysł. Zebrała włosy wysoko w koński ogon, nałożyła ciemne okulary i słomkowy kapelusz z szerokim rondem. Potem podbiegła schodami w górę, pokonała cały korytarz aż do następnych schodów i zatrzymała się, gdyż stąd miała dobry widok na pokój z numerem siódmym. Nie mogła budzić niczyjego zdziwienia, bo goście hotelowi często czekali na schodach na spóźniającego się partnera.

Na korytarzu panowała zupełna cisza, którą tylko czasem z lekka zakłócały ciche kroki pokojowych. Sara zdała sobie sprawę z bezcelowości oczekiwania, bo nie miała pojęcia, jak długo będzie zmuszona tak stać, aż ktoś się pojawi. W tej jednak chwili jedne z drzwi zostały otwarte z impetem, zaś z wnętrza pokoju do uszu Sary dobiegło kilka ostrych słów w języku szwedzkim. Na korytarz wyszedł mężczyzna w średnim wieku, tuż za nim małżonka, która nie przestawała mówić z gniewem: „…widziałam, jak zniknąłeś z tą młódką!”, a zaraz potem dorzuciła kilka podobnych niedyskrecji dotyczących niewątpliwie kulejącego małżeńskiego pożycia.

W tym momencie otworzyły się drzwi siódemki i wyjrzał z nich mężczyzna zwabiony rodzinną kłótnią. Sara ukryła się za filarem, podczas gdy mieszkaniec siódemki puszczał dymek z papierosa, obserwując oddalającą się parę. Sara przez ułamek sekundy zastanawiała się, co zrobić, ale po chwili przeszła spokojnie obok mężczyzny, kierując się w stronę recepcji.

Obcy nie zwracał na Sarę uwagi, odprowadzając wzrokiem kobietę, która wcale nie zamierzała kończyć gniewnej tyrady przeznaczonej dla męża. Podszywający się pod Hakona Tangena mężczyzna przygasił papierosa i zamknął za sobą drzwi.

Sara przyspieszyła i zdenerwowana dopadła autokaru, przy którym stał Alfred, gawędząc z przewodnikiem.

Próbowała dawać mu znaki, ale komisarz nie mógł tak nagle przerwać rozmowy. Patrzył na nią, unosząc w zdumieniu brwi na widok nowej fryzury, okularów i kapelusza.

Kiedy pojazd zapełnił się szwedzkimi wycieczkowiczami, przewodnik rzekł:

– Teraz możemy udać się do mojego biura. Tam nikt nam nie będzie przeszkadzał.

Sara szeptem zakomunikowała Eldenowi, kogo udało jej się zobaczyć.

– Nie rozpoznał cię? – zapytał, ale zanim odpowiedziała, dodał: – No nie, przecież ja też cię w pierwszej chwili nie poznałem. Znasz go może?

Na tym się skończyło, bo przewodnik zwrócił się właśnie do nich, informując o wielu praktycznych szczegółach ułatwiających pobyt.

– Możecie się przyłączyć do mojej grupy – oznajmił na koniec przyjaźnie – i uczestniczyć w wycieczkach. Wczoraj odbyliśmy przejażdżkę wokół Negombo, byliśmy na targu rybnym, obejrzeliśmy miasto i zakład farbowania tkanin.

– Nadrobimy zaległości na własną rękę – odparł Elden.

– Świetnie. Zawiadomienia o pozostałych wycieczkach są wywieszone w recepcji. Jeśli będziecie mieli ochotę, wpiszcie tylko swoje nazwiska na listę uczestników.

Oczy Alfreda rozjaśniły się i Sara w jednej chwili wiedziała, o czym pomyślał komisarz: w ten sposób łatwo mogliby sprawdzić, na jakie wyprawy zapisał się „Hakon Tangen”. Świetna okazja, aby przyjrzeć mu się bliżej.

Dopiero kiedy znaleźli się w recepcji, Alfred poprosił:

– Skocz do sali jadalnej i zobacz, czy naszego gościa nie ma przypadkiem na śniadaniu. Ja tymczasem tu będę miał na niego oko. Jeszcze mi go szybko opisz!

– Blondyn około trzydziestu pięciu lat, przystojny, o aryjskiej, chłodnej urodzie. Do złudzenia przypomina oficera SS z drugiej wojny światowej, tak, tak właśnie wygląda.

Pokiwał głową.

– Spotkałaś go wcześniej?

– Nie, z całą pewnością.

– Czy w mieszkaniu twojego wuja znajdowały się jakieś twoje zdjęcia i czy on mógł je widzieć? Zastanawiała się przez moment.

– Nie sądzę, wuj nie był szczególnie rodzinny. Ale ten tu jest zupełnie do wuja niepodobny, ani na jotę.

– A więc musiał wkleić swoje zdjęcie do skradzionego wcześniej paszportu.

– To jest możliwe?

– Trudność leży w podrobieniu tłoczonego stempla. Dla zawodowców to żadna sztuka.

Sara pośpieszyła do sali jadalnej i zajrzała do środka, udając zdumienie, że mąż nie dotarł tu przed nią. Następnie wróciła do Alfreda.

– Niestety, nie ma go na śniadaniu.

' – W takim razie poczekamy tutaj. I tak będzie musiał przejść koło nas, schodząc na posiłek. Najpierw zajęli się oglądaniem pamiątek w hotelowym kiosku, potem zasiedli na kanapie i chwilę rozmawiali, wreszcie podeszli do drzwi wyjściowych i obserwowali plażę. Czas mijał, ale „Tangen” się nie pojawiał.

Stojący przy schodach chłopiec hotelowy uśmiechnął się do nich. •••. – Czy państwo na kogoś czekają?

– Taak… Na naszego rodaka, blondyn, średnio uprzejmy – odrzekła Sara, której zaświtał pewien pomysł.

Elden spojrzał na nią z wściekłością, dziewczyna jednak się tym nie przejęła. Wiedziała, że postępuje właściwie.

– Czy chodzi o pana Tangena?

– Tak, właśnie.

Teraz i Elden nadstawił ucha. Chłopiec bezradnie rozłożył ramiona.

– Wyszedł, kiedy państwo rozmawialiście z przewodnikiem.

– Jaka szkoda! Nie wie pan przypadkiem, dokąd się uda?

– Nie mam pojęcia, ale mogę zapytać taksówkarza, jak się pojawi.

– Nie, dziękujemy. Dalej już poradzimy sobie sami. I proszę nie wspominać panu Tangenowi, że o niego pytaliśmy. W zasadzie się nie znamy, chcieliśmy tylko zobaczyć, jak wygląda. Tyle słyszeliśmy o nim od znajomych, ale nie chcemy go niepokoić bez powodu.

– Rozumiem. Tu, w tym miejscu, zwykle stoi taksówka, którą najmuje – wskazał uprzejmie.

– Bardzo dziękujemy za pomoc. Alfredzie, przejdziemy się?

Kiedy szli już nagrzaną drogą w kierunku postoju, Alfred zauważył:

– Mówisz świetnie po angielsku.

– Angielski należał do moich ulubionych przedmiotów w szkole – odpowiedziała, zdejmując okulary i kapelusz i rozpuszczając włosy. Zauważyła też, że komisarz ukradkiem się jej przygląda, ale kiedy przyłapała go na tym, szybko odwrócił wzrok.

– Czy jesteś na mnie zły? – zapytała. – Odniosłam wrażenie, że Tangen się nam wymknął.

– Tym razem miałaś rację. Zapamiętaj jednak, że w pracy policji nie może być mowy o kobiecej intuicji ani o dobrym nosie lub czymś podobnym.

– Dobrze, zapamiętam – odparła z uśmiechem.

ROZDZIAŁ IV

Po drodze natknęli się na miejscowe dzieci, które żebrały, posługując się pojedynczymi szwedzkimi słowami. Sara i Elden bez większych trudności przemknęli się przez tłumek maluchów, gdyż, mocno już opaleni, nie wyglądali na łatwowiernych turystów.

Sara spostrzegła sklepik z pamiątkami i zapragnęła do niego zajrzeć. W środku sprzedawca nie odstępował ich ani na chwilę. Oglądali małe słoniki – maskotki, przeróżne maski, wzorzyste tkaniny i miniatury katamaranów. Sara kupiła kilka kolorowych widokówek, a także śliczną, białą muszlę dla Lassego. Wydała pięć rupii, co nie przekraczało ceny gazety i nie nadwerężyło jej skromnego budżetu. Potem wyszli na spieczoną słońcem ulicę.

W drodze powrotnej wybrali spacer plażą. Zdjęli buty i z rozkoszą chłodzili stopy w wodzie. Sara podskakiwała co chwila, uciekając przed większymi falami, i pokrzykiwała przy tym radośnie jak dziecko, Elden natomiast, zachowując charakterystyczną dla siebie powagę, dostojnie kroczył obok.

Mógłby się wreszcie odprężyć, pomyślała zatroskana Sara. Co się z nim dzieje?

– Spójrz tylko na te psy! Boże, ależ one wychudzone! – i wykrzyknęła, wskazując na bezdomne stworzenia, plączące się w pobliżu.