– Pak, to już przesada. Liczba klonów w ludzkim społeczeństwie nie przekracza pięciu procent. Większość z nich to mieszkańcy niedawno skolonizowanych, peryferyjnych planet, gdzie klonowanie jest koniecznością.
– Cha, cha! – Generałow zaśmiał się niewesoło. – To oficjalne dane. W rzeczywistości klonów jest więcej. A wszyscy klono-entuzjaści, którzy widocznie nie mają nic przeciwko sklonowaniu samych siebie, tylko leją wodę na ich młyn! Kupa ludzi, których uważamy za normalnych, to w rzeczywistości klony, zmieniające swój wygląd zewnętrzny i zajmujące ciepłe posadki. A tam, gdzie przeniknie jeden klon, normalny człowiek nie ma wstępu! Bo tamten ciągnie tylko swoich klonów!
Paul odchrząknął i wtrącił niepewnie:
– Kapitanie, Pak ma pod pewnymi względami rację. Ja też uważam, że uznanie klonów za pełnoprawnych obywateli Imperium to błąd. U nas na uczelni był chłopak, Arystarch Iosilidi, dobry spec… z natury. Zaproponowano mu klonowanie, a on się zgodził. Za czternaście lat na uczelni pojawi się siedem jego klonów, wyobrażacie sobie? On ma bardzo mocne parametry, więc klony na pewno zostaną przyjęte. A to znaczy, że siedmiu zwykłych speców się nie dostanie. Rozumie pan? A jeśli każdy z tych siedmiu też się sklonuje? Za dwadzieścia osiem lat cały wydział energetyków zostanie wypełniony Arystarchami Ka Iosilidi!
– No właśnie! – Generałow szturchnął Paula w bok. – Chłopak rozumie, w czym rzecz. Doświadczył tego na własnej skórze!
– Ależ to głupota! – zerwała się Kim. – Mam dwie przyjaciółki klony! Jedna chce zostać inżynierem elektronikiem, jak jej matryca, a druga wcale nie! Ma być inżynierem konstruktorem w stoczni kosmicznej, budować statki!
– Jeśli specyfikacja dziewczynek nie jest zbyt surowa, to może się udać… – odezwał się Morrison bez większego przekonania i popatrzył z niepokojem na Aleksa. Tak, pora skończyć tę pogawędkę…
Dziękuję wszystkim za interesującą dyskusję. – Alex wstał. – Będziemy ją kontynuować przy najbliższej okazji. A teraz jedna ważna informacja. Wszyscy podpisaliśmy umowę. Wszyscy pracujemy dla kompanii, która nam sporo płaci.
– Obiecuje płacić – wtrącił Generałow. Raczej nie przypuszczał, żeby kompania zdecydowała się na otwarty konflikt ze związkiem zawodowym i oszukała załogę, po prostu chciał mieć ostatnie słowo. Alex już rozumiał, dlaczego ten wybitny nawigator nigdzie nie mógł zagrzać miejsca.
– Startujemy za trzydzieści sześć minut. – Alex patrzył teraz wyłącznie na Generałowa i nawigator niechętnie umilkł. – Proszę, żeby wszyscy za dwadzieścia minut byli na stanowiskach.
– Trasa? – wycedził przez zęby nawigator.
– Nie powinna ci sprawić trudności. Lecimy do Zodiaku, a potem na Eden. Szanowne Czygu chcą obejrzeć najpiękniejsze ludzkie planety.
Generałow sposępniał. Kim wyraźnie pobladła.
– Jakieś szczególne wymagania co do lotu? – zainteresował się Morrison. – Stopień grawitacji, dopuszczalne momenty inercji, rytm skoków?
– Żadnych. Czygu dobrze znoszą ludzkie środowisko. Są jeszcze jakieś pytania?
Pytań nie było.
– Wszyscy jesteście wolni.
Pierwszy wyszedł Generałow, mamrocząc coś pod nosem, potem Paul, wyraźnie speszony konfliktem i swoim w nim uczestnictwem. Morrison zerknął na Kim, ale mała nie ruszyła się z miejsca.
– Pójdę przetestować statek – powiedział drugi pilot i wyszedł.
– Co się stało, Kim? – Alex podszedł do dziewczyny.
– Ty…
– Kim, przepraszam. Wszystko ci wyjaśnię…
– Nie chcę lecieć na Eden! – krzyknęła Kim. O rozmowie Aleksa i Hanga chyba już nie pamiętała.
– Kim, tak trzeba. Jesteś specem. Jesteś członkiem załogi statku i masz obowiązek wypełnić kontrakt.
– – Alex, czy ty nie rozumiesz? Nie mogę się pokazać na Edenie! Nie wolno mi! – W oczach dziewczynki błysnęły łzy. Alex ostrożnie położył dłoń na jej ramieniu.
– Kim, lecimy teraz na Zodiak, to wspaniała planeta. Najpiękniejsza planeta ludzkiego sektora… Chociaż twoi rodacy są innego zdania. Czy masz coś przeciwko Zodiakowi?
– Nie… – Kim pochyliła się i przytuliła do piersi Aleksa. Mała, przestraszona dziewczynka… To, że mogła wybić całą załogę, nie miało w tej chwili znaczenia. – Alex, przyjacielu, ja nie chcę lecieć na Eden!
– Kim, w tej chwili mam już dwa problemy. Janet, która nienawidzi Obcych, i Generałowa, który, jak się okazuje, nienawidzi klonów. Jeśli teraz pojawi się trzeci problem… – nie dokończył.
Dziewczynka milczała, przytulona do niego, kryjąc mokrą od łez twarz.
– Kim, lecimy na Zodiak. Słyszysz? Będziemy mieli czas wszystko omówić. Znajdziemy jakieś wyjście. Na przykład zostaniesz na Zodiaku. Weźmiesz urlop… albo zwolnienie z powodu choroby.
– Specbojownicy nie chorują – burknęła Kim. – No, prawie.
– Poprosimy Janet… Ona przecież zrozumie twoją sytuacją.
– Pewnie tak… – Dziewczyna trochę się uspokoiła. – Ale na Eden nie wrócę! Wolę od razu skoczyć w próżnię!
– Kim, razem coś wymyślimy. A na razie podtrzymaj mnie, dobrze? Potrzebuję twojej pomocy, przyjaciółko specu.
Gdy Kim podniosła głowę, w oczach miała triumf.
– A powiesz znowu Hangowi, że może się do mnie zalecać?
– Przecież wiedziałem, że go odrzucisz. – Alex prawie nie kłamał.
– Uważaj, bo jeszcze się zgodzę. Przystojny facet… – wymruczała Kim.
Alex zaśmiał się z przymusem.
– Naprawdę? A ja myślałem, że bardziej spodoba ci się nasz energetyk.
Kim prychnęła.
– Prosiaczek z różowymi policzkami. Smarkacz. No dobrze, nie jest brzydki, ale straszny z niego dzieciak. Już Generałow jest bardziej interesujący, ale ja go nie zainteresuję… Dobrze, pójdę do kajuty. Porozrzucałam swoje rzeczy, a pewnie trzeba by wszystko zamocować.
– Należałoby. Na wszelki wypadek.
– Ale na Eden nie polecę – powiedziała dobitnie, wychodząc.
Alex usiadł. Miał ochotę się napić, ale za dwadzieścia siedem minut będzie prowadził statek. Zresztą stół już był posprzątany.
Nigdy nie myślał, że praca kapitana polega na takich właśnie rozmowach. Co to za głupia tradycja, żeby piloci byli kapitanami?
Tutaj potrzebny jest psycholog. A może to tylko on ma takiego pecha i dziwaczną załogę, a na innych statkach takie problemy się nie pojawiają?
Alex podwinął rękaw i spojrzał na Biesa.
Diablik trzymał się za głowę i krzywił, jakby mu łeb pękał.
Alex zrozumiał, że dręczy się nie tyle niedawną rozmową, co koniecznością porozmawiania z Janet. Z kobietą, która prawie została jego przyjacielem, a teraz wpadła w najstraszniejszą dla każdego speca pułapkę: konflikt pomiędzy obowiązkiem a umieszczonym w podświadomości programem zachowania.
– Nie ma czasu – westchnął Alex i poszedł do przedziału medycznego.
Drzwi nie były zamknięte. Janet siedziała w fotelu medyka i obejmowała głowę rękami tak samo jak tatuaż na ręce Aleksa. Gdy pilot wszedł, Murzynka popatrzyła na niego i półgłosem powiedziała:
– Przedział medyczny gotowy do startu i przyjęcia pasażerów.
Alex usiadł przed nią na podłodze. Wyciągnął rękę i pokazał palcem Biesa – nie opuścił rękawa.
– Widzisz?
Janet skinęła głową.
– Wiesz, co to takiego?
– Skaner emocjonalny… widziałam już takie – powiedziała słabym głosem Janet. Miała strapioną minę. – Co z panem, kapitanie?