Выбрать главу

– Kim, cała ta historia jest okropna. Uważam za swój obowiązek udzielenie pomocy chłopcu, którego ktoś potraktował w tak podły sposób.

Dziewczynka skinęła głową, uspokojona.

– Idź do niego – powtórzył Alex. – Jeśli nie chce ci się jeszcze spać.

– Wytrzymam – powiedziała szybko Kim. – Mogę nie spać przez tydzień.

– Wiem. Ja również, ale nie widzę takiej potrzeby.

Nie zwracając już uwagi na Kim, zrzucił szlafrok i wyciągnął się pod kołdrą. Zobaczył, jak mała szybko nakłada opaskę neuroterminalu.

Co on ma zrobić, do licha ciężkiego?

W co się znowu wpakował?

Kilka pozbawionych związku luźnych podejrzeń, których nie sposób sprawdzić. Poszlaki, mówiąc językiem prawników. I natrętne wrażenie oszustwa…

Kim drgnęła, jej ciało wyciągnęło się i zastygło w śmiesznej pozycji – prawa noga zawisła w powietrzu, nie dotykając podłogi.

Dziewczyno, w coś ty się wpakowała?

Edgar miał rację, Alex jest spętany. Niewidocznymi, biochemicznymi pętami, zmuszającymi go do chronienia tych, którzy znaleźli się obok niego. Nie umie kochać, ale czy widać to po jego zachowaniu? Piloci to idealni kapitanowie, ich władza opiera się nie na sile i autorytecie, lecz na miłości załogi. On sam cieszy się z tego, że umieszczono w nim ludzką moralność, okupioną tysiącem lat cierpienia. To okowy i jednocześnie prezent. Nie musi pracować nad sobą, żeby stać się lepszy, wszystko zostało mu dane zawczasu.

Nie może zdradzić Kim.

Nie może sobie pozwolić na rozwiązanie niejasnych podejrzeń w najprostszy i najbardziej naturalny sposób – wyrywając z gniazda żelowy kryształ i wręczając go oficerom bezpieczeństwa na Gammie Draconis.

Pozostaje mu tylko czekać… i mieć nadzieję, że podejrzenia są bezpodstawne, zbiegi okoliczności – przypadkowe, a wewnątrz kryształu rzeczywiście mieszka przestraszony nastolatek, który marzy o tym, by zdobyć ludzkie ciało.

Alex zamknął oczy i zasnął. Będzie spał dokładnie dwie godziny. Mniej niż to jest zalecane, ale wystarczająco dużo dla zmodyfikowanego systemu nerwowego.

* * *

Gamma Draconis nie posiadała planet nadających się do życia. Jedna obracała się bardzo blisko gwiazdy niczym zwęglony kamień, druga – nienarodzone słońce, zimny obłok gazu – patrolowała granice systemu. Ale kanał przestrzenny był bardzo dogodny: dwadzieścia osiem wyjść prowadziło do zamieszkanych planet, przede wszystkim ludzkich, kilka do terytoriów obcych ras. Z tego właśnie powodu Imperium zbudowało u ujścia kanału ogromną stację transportową, umieściło tu kilka starych liniowców i zaczęło zbierać śmietankę z nowego węzła transportowego. Brak planet był w tym wypadku plusem – metropolia mogła znacznie lepiej kontrolować stację niż kolonię planetarną, nie trzeba było dzielić się dochodami z miejscowymi prezydentami, królami, hetmanami, paszami czy chanami.

„Lustro” nie potrzebowało tankowania ani odpoczynku. Statek wynurzył się z punktu wyjścia, zakreślił gigantyczny łuk wokół cyklopowego cylindra stacji i stanął w kolejce do wejścia. Magiczne zwierciadło kanału płynęło pośród gwiazd, obojętne wobec zanurzających się i wynurzających statków.

Wachta była teraz niepełna. Pojawił się energetyk i wyszedł znudzony, pozostawiając generator w trybie minimalnym. Na chwilę zajrzał Generałow, z hojnością fakira rozwinął kilka tras fi też wyszedł – do wejścia do kanału pozostawała godzina. Janet w ogóle się nie pojawiała, Kim nudziła się na stanowisku bojowym, zabawiając się wyliczeniami ewentualnych ataków. Na wszelki wypadek Alex zablokował porty działek.

I tylko Morrison otwarcie rozkoszował się lotem. Każdym najmniejszym manewrem, każdym niewidocznym dla laika sukcesem: kto bardziej elegancko wykorzysta pole grawitacyjne kanału, kto staranniej ustawi się w kolejce, kto ładniej zasalutuje kolegom nieuchwytnym ruchem statku.

Teraz, gdy Alex już czuł się kapitanem, patrzył na Morrisona nieco inaczej. Nie z pogardą, skądże! Może z lekką pobłażliwością. Tak posiwiały ojciec może spoglądać na syna, który osiągał wspaniałe sukcesy w college’u.

– Kapitanie?

– Słucham, Hang.

– Kto dokona wejścia do kanału?

– Niech pan to zrobi, Morrison.

– Dziękuję.

Chwila ciszy, potem Hang zapytał:

– Jak to jest być kapitanem?

– Wspaniale, Morrison. Nigdy nie dowodził pan statkiem?

– Tylko w szkole. Ale to była stara czapla, bez żadnego członka załogi. Tylko ja oraz instruktor.

– Ja miałem podobnie. Widocznie na wszystkich planetach używa się czapli jako symulatorów.

– U nas, na Serengeti, mieliśmy jeszcze flamingi.

– Nieźle – powiedział szczerze Alex.

Porozmawiali jeszcze godzinkę. Statki przylatywały i odlatywały. Wysunął się z kanału krążownik Taji, majestatyczny, przypominający ociosaną z grubsza asteroidę z powierzchnią rozświetloną krwiście czerwonym płomieniem. Krążownik patrolował okolice i na terytorium Imperium towarzyszył mu liniowy niszczyciel. Gigantyczny krążownik wielkiej niegdyś cywilizacji płynął wśród gwiazd, jakby nie zauważał małego konwojenta… zdolnego zniszczyć go jedną salwą. Wszystko jest marnością pośród gwiazd. Wszystko, prócz ambicji. Umierająca na skutek swoich dziwacznych wewnętrznych problemów, utrzymująca ostatnie kilkanaście planet cywilizacja Taji nadal patrolowała starożytne granice swojego królestwa. Jakby nie rozumiała, że groźne niegdyś statki nie wytrzymają żadnego poważnego starcia, że samo istnienie królestwa Taji to jedynie gest miłosierdzia ze strony podwładnych mu niegdyś ras…

Alex przekazał do związku zawodowego pilotów dokładny raport o niedawnym incydencie, przesłał kopię do administracji imperialnej i rządu Rtęciowego Dna. Generałow rzeczywiście przygotował wspaniały raport, wypisując, punkt po punkcie, wszystkie możliwe konsekwencje zderzenia statków, wspominając o szokującej beztrosce stacji obronnych kanału i napomykając o możliwości świadomej dywersji. Alex dodał jedynie w rubryce „nieoficjalna opinia”, że korzeni wydarzenia należy, być może, szukać w walce konkurencyjnej firm turystycznych.

Ściągnęli ze stacji pakiet świeżych wiadomości. Nie znaleźli nic specjalnie interesującego, jedynie w oficjalnej kronice pokazano pełną przepychu ceremonię obchodów siódmego dnia narodzin imperatora. Zmęczone, sennie mrugające dziecko siedziało na tronie, z którego jego przodkowie niegdyś faktycznie rządzili Imperium, i przyjmowało gratulacje niezliczonych ambasadorów… a czasem pomocników ambasadorów planet kolonialnych i obcych ras. Tylko Czygu, kierowani kaprysem, przysłali na formalną ceremonię pełnomocnych i wysoko postawionych delegatów.

Wszystko jest marnością pośród gwiazd. Wszystko, prócz tradycji.

A potem przyszła ich kolej na hiperskok i Morrison elegancką pętlą Ionesco wprowadził statek do ujścia kanału. Ich trasa biegła do Nowej Ukrainy.

– Morrison, niech pan odpocznie – zasugerował Alex.

– To rozkaz? – uściślił szybko drugi pilot.

Szara mgła kanału wokół statku. To był krótki skok, dwie godziny czterdzieści trzy minuty, zresztą teraz już nawet mniej…

– Nie jest pan zmęczony? – zapytał po prostu Alex.

Morrison roześmiał się.

– Kapitanie, przesiedziałem na planecie dwa tygodnie! Wyobraża pan sobie? Żadnej roboty! A do tego wszystkiego byłem bez forsy i nie mogłem nawet wynająć flaera.

– Dobrze, Hang. Pomyślnego pilotażu.

– Dziękuję – odpowiedział z uczuciem pilot. – Alex… nie zapomnę panu tego.

Alex wyszedł z sieci sterowania. Odpiął się od fotela, rzucił krótkie spojrzenie na ekrany i wyszedł z mostka.

Pierwsze, co go zaintrygowało, to śmiech.

Chichot dobiegał z mesy. Wesoły, wielogłosy. Alex od razu poznał śmiech Kim, cienkie głosiki Czygu… i głęboki głos Janet!