Выбрать главу

Alex prowadził rozmowę przez kanał otwarty dla załogi; usłyszał, jak Janet chichocze złośliwie.

– Dobrze. Proszę uprzedzić swoje podopieczne – poprosił Alex. – A… jak ich samopoczucie?

– Już wszystko w porządku – odparł spokojnie klon. – Sej-So wyjaśniła mi całe zajście. W skład drinka wchodziła nalewka anyżowa z Hellady-2. Zaszło przykre nieporozumienie: okazało się, że naturalne alkaloidy anyżu powodują u Czygu silne upojenie i skłonność do mistyfikacji połączonej z niepowstrzymanym pociągiem do mówienia rzeczy nieprzyjemnych dla rozmówców. Czygu bardzo przepraszają… i proszą, żeby w przyszłości nie proponować im napojów zawierających anyżek.

Alex nie wiedział, czy Ka-trzeci wierzy w przypadkowość zajścia, czy woli nie rozdmuchiwać całej sprawy. Zdaje się, że mimo wszystko był gotów uwierzyć w przypadek.

– Skłonność do mistyfikacji – wymruczała Janet. – Tak, tak…

– Prawy pokład bojowy, proszę o ciszę – oznajmił sucho Alex. Janet zamilkła. Nie była urażona, raczej usatysfakcjonowana tym, co usłyszała.

Zaczęli zejście do planety.

Nowa Ukraina miała cztery kosmodromy. Jeden mieścił się nieopodal stolicy o nazwie Mazepa, dwa na bezkresnych zielonych stepach, na których pasły się stada zmutowanych „świń” – ogromnych wieprzopodobnych stworów, porośniętych metrową warstwą aromatyzowanej, bogatej w witaminy słoniny. Alex miał okazję spróbować różnych gatunków miejscowej wieprzowiny, będącej dziełem genetyków, oraz surowej słoniny o smaku i konsystencji wędzonej. Jadł również słodką słoninę czekoladową, sprzedawaną w słoiczkach. Nie stał się szczególnym miłośnikiem miejscowej kuchni, ale też nie kwestionował wirtuozerii genetyków.

Czwarty kosmodrom Nowej Ukrainy, gdzie mieli wylądować, mieścił się niedaleko jedynego morza planety. Kolonia nie cierpiała na brak wody, ale z powodu kaprysu natury na Nowej Ukrainie nie występowały ani duże jeziora, ani tym bardziej morza i oceany. Morze było sztucznym tworem, powstałym w wyniku długiego i upartego terraformowania planety. Ten akwen na Nowej Ukrainie nie był szczególnie potrzebny, przeciwnie, tak duży zbiornik wodny zmieniał na gorsze klimat pobliskich rejonów, ale… Każda kolonia chciała mieć wszystko to, co powinna mieć normalna planeta. Morza, góry, lasy, bagna… Alex widział już sztuczny łańcuch górski na Serengeti, ogromny i toporny, więc dążenie mieszkańców Nowej Ukrainy do posiadania własnego morza bynajmniej go nie dziwiło.

Statek schodził do lądowania nad morzem. Rozerwał pas chmur – oznakę nadchodzącego sztormu – niespiesznie sunący ku brzegowi, przeleciał nad martwymi szarymi kleksami zatrutej siarkowodorem wody – terraformowanie jeszcze nie dobiegło końca. W pobliżu brzegu woda zmieniła kolor – morze stało się czyste, zielonobłękitne, a niebo przejrzyste i jasne. Statek szedł sto metrów nad wodą, wytracając prędkość do minimum i przechodząc na czyste, choć energochłonne silniki plazmowe.

– Kapitanie, czy będą jakieś przepustki? – spytał rzeczowo Generałow. Nie miał nic do roboty i strasznie się nudził.

– Tak. Sześć godzin dla wszystkich chętnych. Dyżur na statku… – zawahał się. – Dyżur będę miał ja.

Wściekły biały wicher – świadomość Kim – wyrzucił w jego stronę igłę światła.

– Alex! – Dziewczyna była wściekła, ale zachowała minimum przyzwoitości, wybierając do tej rozmowy zamknięty kanał. – Myślałam, że razem pospacerujemy po planecie!

– Kim… – Alex przekazał sterowanie Hangowi, który przyjął z zachwytem ten niespodziewany prezent, i skupił się na rozmowie. – Jako kapitan mam obowiązek zapewnić załodze odpoczynek. Na pierwszej przepustce na pokładzie tradycyjnie pozostaje kapitan.

– Nienawidzę tych waszych tradycji! To ja też nigdzie nie pójdę!

– Proszę bardzo, możesz zostać – zgodził się Alex.

Dziewczyna sapała chwilę rozzłoszczona, a potem burknęła:

– Zmieniłam zdanie.

– Nie gniewaj się. – Alex próbował włożyć w swoje słowa jak najwięcej ciepła. – Obiecuję ci, że wybierzemy się razem na spacer na Zodiaku. To znacznie ładniejsza planeta.

– Słowo? – spytała szybko Kim.

– Przyrzekam.

Kim umilkła, zadowolona. Alex wrócił do sterowania, nie odbierając go jednak Hangowi, po prostu asekurując drugiego pilota. Nie było ku temu szczególnych powodów, statek już lądował. W dole rozciągały się zielone pola soczystej lucerny z pasącymi się na niej gigantycznymi świniami. Alex włączył powiększenie i przyjrzał się niewzruszonym zwierzętom. Na lądujący statek świnie nie zareagowały, widocznie przywykły. Tylko chłopiec, pewnie pastuch, objeżdżający stado na żwawym młodziutkim prosiaczku, zadarł głowę i pomachał statkowi ręką, w której ściskał termalny bat. Alex uśmiechnął się i pożałował, że nie może odpowiedzieć wesołemu pastuszkowi.

– Lądowanie – zameldował Hang.

„Lustro” sunęło tuż nad ziemią, przeleciało nad polem wyłożonym sześciokątnymi betonowymi płytami.

– Stoimy na słupie…

Statek wyhamował nad wyznaczonym przez dyspozytora miejscem.

– Zetknięcie…

Z korpusu wysunęły się podpory i dotknęły płyt kosmoportu.

– Dziękuję panu, Morrison – powiedział ceremonialnie Alex.

– Jestem panu wdzięczny, kapitanie – odparł Hang. – Przenosimy statek w tryb postojowy?

– Tak. Proszę wykonać.

Alex wysunął się z migoczącej tęczy, z ciepłych, czułych objęć statku. Poczuł, jak statek wyciąga się w jego stronę, chcąc przedłużyć chwilę kontaktu.

– Wrócę… wrócę… wrócę…

Przepustka na lądzie!

Co może być bardziej radosnego dla załogi kosmicznego statku?

Nieważne, ile czasu trwał lot – kilka godzin czy kilka tygodni. Nieważne, na jakiej planecie wylądował statek – w wonnych dolinach Ebenu, na rozległych stepach ukraińskich czy też obok kopułowych osiedli planet – kopalń.

To bez znaczenia – lądowanie jest zawsze tak samo upragnioną chwilą.

Aromatyczne powietrze nowego świata, nieznajome twarze, śmieszne i dziwne zwyczaje, egzotyczne dania, wesołe miejscowe hetery, ciekawe i niechby nawet niepotrzebne pamiątki – wszystko to czeka na załogę, schodzącą na przepustkę na ląd. Statek to dom, to radość z ukochanej pracy, najdroższy kawałek wszechświata, ale kto nie lubi chodzić z wizytą? Oto dlaczego kosmonauci tak sobie cenią nawet najkrótsze godziny przepustek…

Alex stał pod brzuchem statku i uśmiechał się, patrząc na swoją załogę. Jego podopieczni, koledzy, towarzysze, jego dzieci… Czekali na transport naziemny – ten kosmodrom nie był aż tak duży jak kosmoport na Rtęciowym Dnie i nie miał rozwiniętej sieci komunikacji podziemnej.

Generałow przeglądał się w lustrze, ślinił kredkę, by podkreślić gęste brwi. Wyraźnie liczył na jakąś romantyczną przygodę. Tym samym zajmowała się stojąca obok niego Janet. Może również na coś liczyła, a może po prostu kierowało nią kobiece pragnienie, by wyglądać możliwie najbardziej pociągająco.

Kim stała obok Morrisona. Drugi pilot, rześki mimo długiej jednoosobowej wachty, objął dziewczynę za ramiona. Alex miał pewność, że facet nic nie wskóra, ale mimo wszystko życzył koledze powodzenia.

– Jednak do muzeum? – zapytał Alex na wszelki wypadek. – Ja wybrałbym morze…

– Przyłącz się, to pojedziemy nad morze – zaproponowała natychmiast Kim. Uśmiechnęła się, stukając noskiem pantofla w poczerniałą od sadzy betonową płytę. Hang popatrzył niespokojnie na kapitana.

– Nie mogę rzekł Alex z niemal prawdziwym żalem. – No cóż, miłego wypoczynku.

Prawdę mówiąc, nie widział nic ciekawego w zwiedzaniu muzeum hodowli, jednej z głównych atrakcji Nowej Ukrainy. Ale wyglądało na to, że Kim pasjonowała się inżynierią genetyczną we wszystkich jej przejawach.