Выбрать главу

– Oto i samochód – powiedział melancholijnie Paul. Energetyk był jedynym, który nie traktował przepustki w sposób szczególny. Nie przebrał się i zamierzał spędzić całe sześć godzin w barze przy kosmoporcie.

Pękaty mikrobus na kołach szybko podjechał do statku. Kierowca za lustrzaną szybą był niewidoczny, ale ze środka wyszła uśmiechnięta dziewczyna ze znaczkiem celnika na wyszywanej w narodowe wzory bluzce.

– Dzień dobry, podróżnicy! – zawołała. – Serdecznie witamy, drodzy goście!

Dziewczyna była ładna i sympatyczna. Nawet włączony w trybie oczekiwania pas pola siłowego wyglądał raczej na miły żart niż groźny atrybut celnika.

Alex pomachał ręką wsiadającej do autobusu załodze, mrugnął do celniczki i otrzymał w odpowiedzi co prawda regulaminowy, ale i tak bardzo miły uśmiech. Z cłem nie powinno być problemów, Nowa Ukraina słynęła z łagodnej i dobrodusznej straży granicznej. Jedyny konflikt, jaki Alex sobie przypominał, wiązał się z próbą specnawigatora Światosława Ło, który chciał wywieźć z planety boczek waniliowy. Okazało się, że tego specyficznego delikatesu absolutnie nie wolno wywozić, co było oczywiście nieskomplikowaną przynętą dla turystów. Zresztą Ło nie poniósł żadnej kary, nie zapłacił nawet grzywny…

Autobus już zniknął w oddali, za przysadzistymi budynkami kosmodromu. Alex nadal stał obok statku. Zapalił drugiego papierosa. Przypomniał sobie, że na Nowej Ukrainie rośnie niezły tytoń… trzeba będzie połączyć się z kimś z załogi i poprosić o kupno miejscowych papierosów.

W dnie statku pojawił się luk, wysunęła się platforma windy. Alex odwrócił się i krótkim skinieniem powitał Ka-trzeciego i Obce.

– Dzień dobry, dzień dobry, człowieku kapitanie! – zaśpiewały Czygu. Chyba już zupełnie doszły do siebie po zatruciu anyżem i nie przydawały incydentowi większego znaczenia.

– Postanowiliśmy polecieć nad morze – rzekł klon, mrugając do Aleksa niczym spiskowiec. – Wykąpać się.

– Wspaniały pomysł – przyznał Alex. – Przyjemnej wycieczki.

Czygu uśmiechały się radośnie, a Ka-trzeci dosłownie wychodził z siebie, śląc uśmiechy i kładąc na ramionach Obcych swoje mocne dłonie. Trochę jak troskliwy ojciec, a trochę jak stary lowelas… Ciekawe, jak oznakowano w jego psychice miłość do Obcych. Czyżby rzeczywiście przez pociąg seksualny? W końcu to najbardziej logiczna i naturalna droga…

Podjechał jeszcze jeden samochód – osobowa barrakuda, stara, ale sprawna. Celnikiem był tym razem przystojny młody chłopak.

Minutę później Alex został sam.

Szczerze mówiąc, najbardziej na świecie, prócz pilotażu oczywiście, lubił takie właśnie chwile.

Wiał wiatr – ciepły, przesycony zapachem traw. Grzało, choć nie zanadto, pomarańczowe słońce, na niebie śpiewały jakieś ptaki, albo na tyle głupie, że zamieszkały na kosmodromie, albo tak mądre, że umiały nie wpadać pod statki. Raczej to pierwsze…

Alex zaciągnął się papierosem i poczuł w ustach gorzki posmak. Wszystko dobre, byle w miarę. Szklanka wina, papieros, łyk obcego powietrza, kęs egzotycznej potrawy…

– Statek, wchodzę – powiedział głośno i winda zjechała do jego stóp.

* * *

Długo zwlekał, zanim założył neuroterminal.

Nie dlatego, że się bał. Specpilot umie się bać, to normalna i pożyteczna ludzka reakcja, lecz specpilot nie pozwala, by uczucia przeszkadzały mu w działaniu.

Nie miał pewności, czy robi słusznie. To było nowe i dlatego złe. Teraz musiał działać nie w oparciu o fakty czy choćby przeczucia, lecz na podstawie ledwie wyczuwalnych aluzji. Człowiek wspinający się na górę może pójść kamienistą ścieżką, niechby trudną i niebezpieczną, ale widoczną, może wspinać się po skale, gdzie każdy niewłaściwy ruch oznacza śmierć, ale może również wybrać okryte mgłą zbocze. I właśnie tam kamień, który wydawał się taki mocny, niespodziewanie wypada niczym spróchniały ząb, ciągnąc za sobą pechowego alpinistę.

Najtrudniejsza jest połowiczna wiedza, połowiczna prawda. Nie daje tej wolności, którą daje niewiedza, nie daje też punktu orientacyjnego, jak prawda. Za to klęską jest klęska w pełnym wymiarze.

Alex założył opaskę neuroterminalu.

Świat zgasł i zapłonął na nowo.

A w chwilę później silne pchnięcie rzuciło Aleksa na kolana.

* * *

– Nikt nie ma prawa stać w obliczu władcy!

Alex odwrócił się powoli – czuł przyciśnięte do szyi zimne stalowe ostrze. Trzymało go dwóch półnagich wojowników, którzy wyglądali tak, jakby zeszli z kartek podręcznika do historii… albo komiksu dla dzieci. Trzeci, nieco bardziej ubrany, trzymał przy gardle pilota obnażony miecz.

Farsa. Ale śmierć będzie bolesna nawet w świecie wirtualnym.

Znalazł się w ogromnej sali – kopuła z czerwono-złotych witraży, kolumny z białego marmuru, mozaikowa podłoga. Pośrodku sali stał tron – nieregularny głaz z czarnego kamienia z wyżłobionym szerokim siedziskiem. Edgar, ubrany w czarno-czerwone jedwabie, wydawał się częścią tronu, równie martwą i zimną. Tylko oczy błyskały spod okularów. Same okulary wydawały się bardzo na miejscu pośród innych średniowiecznych rekwizytów. Dwie młode dziewczyny, przytulone do nóg chłopaka, popatrzyły na pilota z przestrachem.

– Musimy porozmawiać – oznajmił Alex. Edgar się zastanawiał.

– Zabierz swoje fantomy – rzekł rozdrażniony Alex.

Miecz przy jego gardle drgnął, jakby przymierzał się do cięcia.

– Dodaj: Władco! – polecił Edgar. Jego głos przetoczył się echem pod kopułą.

– Władco. – Alex nie miał zamiaru wykłócać się o drobiazgi. Chłopak na tronie pstryknął palcami. Dziewczęta zsunęły się z tronu i uciekły. Strażnicy z wyraźną niechęcią puścili pilota, ale nie wychodzili.

– Precz – powiedział sucho Edgar.

Rozcierając nadgarstki, Alex wstał i podszedł do tronu.

– Co to za maskarada?

– To bardzo dobre, samouczące się programy – oznajmił Edgar z nutką pretensji. – Tworzyłem tę rzeczywistość pięć lat. Trzeba gdzieś mieszkać… A teraz będę musiał wyjaśniać doradcom, co za czarownik zjawił się w zamku Władcy.

Alex przysiadł u podnóża tronu i wzruszył ramionami.

– Co z ciebie za Władca, skoro musisz się komuś tłumaczyć? Zresztą to twoja gra. Możesz z tego zejść?

– Mogę – powiedział ponuro Edgar. Wstał, zszedł niezręcznie po kamiennych stopniach, usiadł obok pilota. – Wszyscy poszli na przepustkę?

– Tak. Domyślasz się, dlaczego zostałem na statku?

– Chciałeś ze mną pogadać?

– Właśnie.

Chłopak sposępniał i teraz on wzruszył ramionami.

– Dobra. Masz ochotę na wino albo lody? A może zawołać hurysy?

– Powiedziałem „pogadać”, a nie „zabawić się”. Jesteś dobrym konstruktorem genetycznym?

– Najlepszym we wszechświecie.

Alex uśmiechnął się.

– Załóżmy. Co możesz mi powiedzieć o Kim?

– Nadal cię to interesuje?

– Oczywiście. Dziewczyna cierpi, Edgarze.

– Cierpi – przyznał chłopak. – Zakochała się w tobie. Byłeś z nią w czasie metamorfozy, rozumiesz? Przeniesienie jako takie nie jest cechą charakterystyczną speców, ale Kim to szczególny przypadek. Jej profil psychologiczny wymaga miłości, a ty stałeś się pierwszym obiektem.

– To rozumiem. Czy ona ma część genów gejszy?

– Niewielką.

– Poco? Edgar milczał.

– Chcę zostać twoim przyjacielem. – Alex położył rękę na ramieniu chłopca. – Chcę pomóc ci w zdobyciu nowego ciała. Chcę też pomóc Kim. Ale potrzebuję do tego odrobiny twojej pomocy. Po co specbojownikowi dodano zdolności gejszy?