Выбрать главу

Odpowiedzi na te pytania można uzyskać jedynie na drodze eksperymentu.

Alex popatrzył na zbliżającą się barrakudę i schował probówkę do kieszeni. Uwolniony od ładunku robot popłynął niespiesznie nad polem startowym.

Ka-trzeci wyszedł z samochodu pierwszy, podał rękę Czygu. Obie Obce wyglądały na niezwykle zadowolone… Zresztą u nich chyba był to stan normalny.

– Stał pan przez cały czas na lądowisku, kapitanie? – zawołał wesoło Ka-trzeci.

– Odebrałem pocztę. – Alex wolał sam wytłumaczyć pojawienie się robota pocztowego. – Postanowiłem się nieco rozerwać.

Mrugnął do klona, dając mu do zrozumienia, że ma na myśli nielegalny narkotyk lub jakiś wyszukany stymulator seksualny. Ka-trzeci odmrugnął.

– Szkoda, że nie pojechał pan z nami, kapitanie. Bardzo zabawne morze.

– Wiem. Byłem tu już kiedyś.

– Tak miło, tak miło, kapitanie! – oznajmiły zgodnie Czygu. Trzymały się za ręce i co chwila na siebie zerkały. – Wielka, wielka szkoda, że pana z nami nie było!

– Ja również niewymownie żałuję – skłonił się Alex. Przepuścił Czygu, które w towarzystwie klona udały się do wnętrza statku i zapalił. Obcy tytoń na ziemi Nowej Ukrainy wydawał się jeszcze gorszy… Jakby odrzucało go nawet samo powietrze.

Trzynaście minut później nadjechał mikrobus z załogą.

Nietrudno było się zorientować, jak kto spędził czas na przepustce – do kogo szczęście się uśmiechnęło, a kto nie zrealizował swoich planów. Generałow z ponurą miną bez słowa wszedł na statek, Paul wysiadł z autobusu z niewzruszoną twarzą wilka kosmicznego, który widział już setki planet. Raźno zasalutował Aleksowi i również szybko wszedł na pokład.

– Twoje papierosy, kapitanie – powiedziała Janet i podała Aleksowi karton. – Podobno niezłe.

Uśmiechnęła się. Wyglądała na zadowoloną z życia.

– Co z Pakiem? – zapytał Alex.

– Nic takiego – Janet uśmiechnęła się złośliwie. – Znalazł przyjaciela w barze, wyobraził sobie nie wiadomo co… i teraz cierpi. Twierdzi, że to była miłość jego życia.

– Czy można się zakochać w ciągu pięciu godzin? – Alex uniósł brwi.

– Ech, kapitanie, kapitanie… – Kobieta żartobliwie cmoknęła go w policzek. – Wszystko można, wierz mi. Ale nie martw się o Paka, on po prostu lubi się męczyć, lubi cierpieć… jest taki rodzaj ludzi.

– Nie rozumiem… – pokręcił głową Alex. – Gotów jestem uznać korzyści płynące z miłości, której zostałem pozbawiony. Ale zakochiwać się należy przy obopólnym zaangażowaniu, po uprzednim ustaleniu, czy partner zgadza się na długoterminowe odczuwanie wzajemności. W przeciwnym razie odczuwa się emocje negatywne zamiast pozytywnych… Janet!

Murzynka zatkała usta ręką, ale i tak nie zdołała stłumić śmiechu.

– Alex… Przepraszam… O rety, na Chrystusa Rozgniewanego… Oczywiście masz rację… Teoretycznie.

Pilot się nie odezwał.

Nieco speszona Janet weszła na statek. Kim, która czekała cierpliwie na koniec rozmowy, podeszła do Aleksa.

– To dla ciebie.

Paczka owinięta brązowym papierem była niewielka, ale ciężka. Alex rozwijał z poczuciem, że to święto – niespodziewany prezent zaskoczył go i ucieszył.

Jak łatwo się domyślić, paczka zawierała przedmiot dumy Nowej Ukrainy – kawałek świeżej słoniny.

– Odcinają ją ze świń wprost na pastwisku – wyjaśniła Kim, ciągle pod wrażeniem tego, co zobaczyła. – Ale świnki nic nie czują, na drugi dzień skóra się goi i świnia znowu ma tłuszczyk. O, spróbuj, już wędzona. Gdy warstwa słoniny osiąga grubość pół metra, świnki zaczynają wydzielać specjalne substancje… Super, nie?

Alex wyjął z kieszeni nóż, odciął kawałeczek, zjadł i skinął głową.

– Super. Bardzo smaczne. Aromat zielonych jabłek, prawda?

Kim skinęła głową. Morrison, który stał za jej plecami, skrzywił się:

– Aromat… Za to na pastwiskach aromat, uchowaj Boże! Taki słoninowy mamut leci przez step, wyżera wszystko do czysta i, za przeproszeniem, bez przerwy paskudzi!

– To naturalny proces – odparowała Kim.

– Zgadzam się, ale bynajmniej nie aromatyczny. Dlaczego nie hodują mięsa i słoniny w pojemnikach, jak na każdej przyzwoitej planecie?

– Nic nie rozumiesz! – zaperzyła się Kim. – To zupełnie inny smak! Poza tym świnie są pożyteczne dla ekologii planety. I tanie w utrzymaniu! Na duże stado w zupełności wystarczy trzech specpastuchów, i żadnych wydatków więcej!

Podobnie jak Hang, Alex nie uważał rozwiązań hodowlanych Nowej Ukrainy za pasjonujący temat.

– Kim… – ujął dziewczynę za ramię. – Do startu pozostało trzydzieści dziewięć minut. Myślę, że każdy chce wziąć prysznic, przebrać się…

– No proszę, zupełnie cię to nie interesuje – powiedziała urażona.

– Ależ interesuje. Ale byłem już w muzeum hodowli…

– A zaprowadzili was do głównego laboratorium genetycznego?

– Zaprowadzili.

– A nas nie, przeprowadzano tam jakiś eksperyment…

Weszli na statek.

Rozdział 5

Heraldyka.

Zdaniem Aleksa jedna z najdziwniejszych kolonii ludzkości.

Ujście hiperkanału znajdowało się około tysiąca kilometrów od planety i wirowało wokół niej niczym najzwyklejszy satelita. Znajdowała się tu tylko jedna, za to potężna stacja bojowa – ochronę kanału zapewniały stanowiska stacjonarne umieszczone na planecie. Rozrzucono je po całej powierzchni: na gorących, pozbawionych wody pustyniach, na niedostępnych grzbietach gór i nawet na pływających pontonach na oceanie. Zapewne ich budowa kosztowała więcej niż budowa cytadeli kosmicznych, ale z punktu widzenia mieszkańców Heraldyki innego wyjścia nie było. Gdy kanał przesuwał się nad planetą, kontrola nad nim przechodziła z jednego stanowiska bojowego do drugiego.

Heraldyka była planetą arystokracji. Zebrali się tu potomkowie starożytnych ziemskich rodów, takich jak angielska rodzina królewska czy arabscy szejkowie, znalazła się również młodsza arystokracja: dynastie „nowych Rosjan”, które wzbogaciły się pod koniec XX i na początku XXI wieku na lewej sprzedaży ziemi, zasobów i ludności swojego kraju. Mieszkało tu również kilka arystokratycznych rodzin z innych kolonii, podobno nawet była gdzieś enklawa Brownie, pochodzących od panującego niegdyś gniazda.

„Lustro” nie zamierzało lądować na planecie.

Czekali na swoją kolej wejścia do kanału – Alex był pewien, że wszyscy patrzyli na wirującą pod nimi planetę. Systemy optyczne statku były wystarczająco potężne, żeby dostarczyć obserwatorowi mnóstwo szczegółów i wrażeń.

Alex wybrał do obserwacji niewielkie miasteczko w górskiej dolinie. Niewysokie, czteropiętrowe domki pokrywała ceramiczna dachówka, ulice tonęły w zieleni, na każdym rogu tryskały fontanny. Obok miasteczka stał zamek – pilot nie zdziwiłby się, gdyby mu powiedziano, że tę budowlę przewieziono tu z Ziemi. Był tu również kosmodrom, ale tak mały i zapuszczony, że sprawa wydawała się oczywista: arystokraci zarzucili myśl o kosmosie.

Za to nadal lubili polowania.

Wzdłuż rwącego strumienia górskiego biegł jakiś człowiek. Optyka, nawet wzmocniona przez komputer, nie pozwoliła Aleksowi dojrzeć jego twarzy – przeszkadzały chmury nad doliną. Za tym człowiekiem niewiadomej płci mknęło trzech jeźdźców w kolorowych, rozwianych strojach, nieomylnie zdradzających władców – wszyscy „mali królowie” uwielbiali przepych. Zwierzęta, których dosiadali, mogły być wszystkim, tylko nie końmi… chyba że na skutek kaprysu genetyków otrzymały wspaniałe poroże.