Выбрать главу

– Hang, nie przejmuj się, to jednostkowy wypadek. Wszystko w porządku. Ja… ja tylko na chwilę.

Obraz Morrisona lekko przygasł, rozmowa została przerwana. Alex był sam na sam ze statkiem.

Tęcza, ciepła, cudowna tęcza, która przenika ciemność. Dusza statku.

Alex pochylił się do niej łapczywie, już czując, jak opada napięcie, jak ziejąca przepaść, rozrywająca jego duszę, zrasta się i znika.

– Dotknij mnie!

– Bądź mną!

– Pokochaj mnie!

Tęcza zapłonęła wokół niego.

Przyjęła go z oddaniem, czule i mocno, zacisnęła w niewidocznych objęciach…

To było jak na wirtualnym instruktażu w pierwszej czy drugiej klasie. Czarująca wirtualna dziewczyna – instruktor. Radosny głos: „A teraz zapoznamy się z najprostszą, przedstawioną już w Biblii metodą seksualnej autostymulacji… Chłopcy, ci z was, którzy już ją znają, nie przeszkadzajcie, posiedźcie chwilę spokojnie”…

To było jak na szkolnych imprezach przy grze w butelkę, gdy dzieciaki tworzyły pary i izolowały się w różnych kątach, w nadziei, że znajdą różnicę pomiędzy seksem realnym a wirtualnym.

To było podczas orgii po ukończeniu uczelni, orgii z doświadczonymi specgejszami, znającymi każdą strefę erogenną ludzkiego ciała, umiejącymi oddać się radośnie i zapamiętale.

To było wszystko – i nic. Fałszywka. Złudzenie. Surogat miłości. Cyniczna podróbka. Tabletka regeneracyjna w ręku głodującego – dająca siły, ale niezagłuszająca głodu. Nadmuchiwana kobieta – lalka w muzeum kultury seksualnej. Partnerka rekomendowana do poczęcia dzieci, starannie odgrywająca rolę wyuczoną w dzieciństwie.

To było wszystkim – tylko nie miłością.

Alex krzyknął, wyrywając się z kolorowej tęczy, ze słodkiego dotyku elektronicznych złudzeń. System drgnął, wypuszczając go do realnego świata. Alex szarpał się na fotelu, bo zapomniał rozpiąć zamocowania; coś bezgłośnie krzyczał, patrząc na obojętne światło ekranów i spokojną twarz Morrisona.

Okradli go!

Dawno temu, jeszcze przed urodzeniem. Na życzenie rodziców, którzy dali dziecku bezpieczną, intratną specyfikację pilota. Pozbawili go… jeszcze nie wiedział czego, wiedział tylko, że nie może dłużej bez tego żyć.

Zdradzili go.

Był takim samym sługą jak nieszczęśni wasale arystokratów z Heraldyki. Tyle że nie gwałcono go tak jawnie…

W imię czego żył?

W imię zimnego dotyku tęczowego światła?

Prawa do sterowania dziesiątkami ton metalu?

Prawa do oddania życia za Imperium?

Alex płakał, dygocząc w zamocowaniach fotela. Dawno nie płakał… bardzo dawno. I chyba jeszcze nigdy nie płakał z powodu emocji. Płakał z bólu, z powodu dyskomfortu fizycznego, z powodu niewykonania zadania… Ale żeby płakać z powodu nie uchwytnego, nieuświadomionego, niepotrzebnego uczucia?

Trzydzieści cztery lata był szczęśliwym żebrakiem. Jadł rzucane mu ochłapy, cieszył się podarowanymi łachmanami, uczci wie odrabiał swój społeczny obowiązek.

Teraz nadszedł czas zapłaty.

Masterpilot, spec, kapitan statku Alex Romanow płakał jak skrzywdzone dziecko. Płakał patrząc, jak uśmiecha się jego drugi pilot, który nie pragnie nie wiadomo czego.

* * *

Zodiak lśnił niczym ozdoba choinkowa. Jego niesamowita, wygięta w ósemkę orbita biegła w tym okresie obok oślepiająco białej gwiazdy, zalewającej planetę oceanem światła. Żadna ziemska roślinność nie wytrzymałaby nawet godziny pod tym palącym żarem.

Ale życie jest twarde.

Cała powierzchnia planety, zwrócona w stronę białego słońca, przemieniła się w lustrzany dywan. Lilie – gigantyczne latające rośliny, zamieszkujące górne warstwy atmosfery – płynęły w powietrzu jak wielopoziomowy dywan, wchłaniając strumienie promieniowania. A w dole pod nimi, w chłodnym półmroku żyła swoim zwykłym życiem flora i fauna Zodiaku… No i oczywiście ludzie, goście tej dziwnej planety.

Na żadnej planecie galaktyki nie traktowano roślin endemicznych z taką troskliwością jak na Zodiaku. Technologia rzecz jasna pozwalała na zbudowanie tarczy orbitalnej, osłaniającej planetę przez te dwa miesiące w roku, gdy przechodziła ona obok białej gwiazdy. Ale ludzie, którzy zamieszkali na tej planecie, woleli polegać na naturalnej osłonie, istniejącej od tysięcy lat.

Alex stał w mesie, przed zajmującym całą ścianę ekranem i oglądał kadry transmitowane z powierzchni planety. Chmury, a nad nimi bladozielona powierzchnia lilii, dryfujących za słońcem. Aktywny cykl życiowy lilii trwał nieco ponad dwa miesiące, przez pozostały czas rośliny zaścielały powierzchnię oceanu, przemieniając go w zieloną, falującą równinę. Na liliach żyło kilka gatunków roślin i zwierząt – symbionty doskonale zaadaptowały się do tego cyklu. Dwa słoneczne miesiące spędzały albo w oceanach, czekając na powrót lilii, albo w mięsistej warstwie latających roślin, pełnej wodorowych kawern, albo po prostu po drugiej stronie liści.

– Rozdarcie! – oznajmił spiker raźnym głosem. – Szanowni goście planety! Za chwilę pokażemy państwu, co należy zrobić, gdy pojawi się rozdarcie…

I rzeczywiście coś, może poryw wiatru, rozsunęło lilie w różne strony i w zielono-białej powierzchni zapłonęło oślepiające światło. Jakby ciężka ognista klinga rozpruła żywą tarczę i spadła na powierzchnię planety. Kamera opadła niżej, dając zbliżenie lasu, który trafił pod cios. Nad drzewami wisiał obłok pary – to z liści parowała woda. Potem kamera pokazała rodzinę – mężczyznę, kobietę i dzieci – która wybrała się na piknik na skraju lasu.

– Nawet jeśli sądzicie, że strefa rażenia nie przebiega tuż obok was – powiedział wesoło spiker – zachowujcie ostrożność. Ukryjcie się!

Mężczyzna i kobieta popatrzyli na niebo i weszli do namiotu z lustrzanej folii.

– Użyjcie indywidualnych środków ochrony…

Dzieci, spokojnie robiące babki z piasku, wyjęły z kieszeni zgniecione płaszcze z połyskliwego materiału. Narzuciły je na ramiona, włożyły na głowy kaptury – i bawiły się dalej.

– Jeśli z jakiegoś powodu nie możecie użyć osobistego środka ochronnego – ciągnął uprzejmie spiker – przyjmijcie następującą pozycję…

Z płynącej nieopodal rzeczki wyskoczyła dziewczynka w samych tylko majteczkach. Popatrzyła w górę i szybko się położyła, chowając głowę i podkładając pod siebie ręce.

– Pomoc nadejdzie! – uspokajał spiker. Rzeczywiście, mama dziewczynki już biegła, wymachując lustrzaną narzutką.

– A jeśli nawet nie zdąży…

Wszystko utonęło w oślepiającym lśnieniu.

– Nie martwcie się, „pocałunek słońca” nie trwa dłużej niż dziesięć, dwanaście sekund. W większości przypadków grożą wam jedynie powierzchowne oparzenia.

Rzeczywiście, świetlista fala sunęła dalej, a mama podniosła płaczącą dziewczynkę, z jednakową starannością dając jej klapsa i smarując ciało jakąś maścią. Następnie obie ruszyły do namiotu. Dziewczynka trochę popłakała i znowu poszła do wody.

– Kara fizyczna, zastosowana wobec dziewczynki, w żadnym wypadku nie jest propagowana przez Ministerstwo Zdrowia Zodiaku i nie jest obowiązkową procedurą po trafieniu pod „pocałunek słońca” – wyjaśnił szybko spiker. – Serdecznie witamy na naszej gościnnej planecie!

Film informacyjno-reklamowy dobiegł końca. Alex uśmiechnął się pod nosem, przypominając sobie oficjalną statystykę – co roku w sezonie białego słońca na Zodiaku ginęło od dwudziestu do trzydziestu osób, przede wszystkim turyści. Miejscowi mieszkańcy bardziej uważali, poza tym wszyscy, nawet naturale, byli zaadaptowani do „pocałunków słońca”. Mała dziewczynka z filmu nabawiła się jedynie nieszkodliwych oparzeń, a Alex, zdrowy i silny facet, w tej samej sytuacji wyłby z bólu, pokryty pęcherzami od stóp do głów.