– To przecież…
– …parafianie Kościoła Chrystusa Rozgniewanego, który zmienił nazwę po tym, jak został zabroniony. W rzeczywistości oznacza to identyczne postrzeganie świata, co u mieszkańców Ebenu. Gdy Morrison miał dziewiętnaście lat, praca psychologów dała pewne efekty. Hang zerwał z kościołem Chrystusa Frasobliwego, lecz piętno tamtych lat pozostało. Został niejednokrotnie przyłapany na obraźliwycłi wypowiedziach wobec Obcych, kilka razy publicznie wzywał do „nastukania żukom” – ostatnie zdanie Holmes powiedział głosem Morrisona i Alex aż się wzdrygnął.
– Nigdy bym nie pomyślał…
– A więc motyw ma każdy. W dodatku te ich motywy są widoczne gołym okiem. A jeśli zacznie się kopać głębiej…
A jakie motywy mam ja? – zapytał Alex z rezygnacją.
– Żadnych. – Holmes się uśmiechnął. – Absolutnie żadnych. Nie czuje pan wrogości do nikogo, jest pan wyjątkowo tolerancyjny wobec Obcych, jak również zadowolony ze statku, załogi i samego siebie.
Alex uśmiechnął się krzywo. Rzeczywiście… szczególnie z samego siebie…
– Chwała Bogu – powiedział. – To znaczy, że jestem poza podejrzeniami.
– Co też pan mówi, Aleksie! – W głosie Holmesa dało się słyszeć współczucie, którego detektyw nie mógł przecież odczuwać. – Właśnie dlatego jest pan najbardziej podejrzany!
– Rozumiem – rzekł Alex, przetrawiając tę wiadomość. – Skoro jestem głównym podejrzanym, po co mówi mi pan o swoich domysłach?
– To właśnie firmowy styl pracy Petera Falka – rozłożył ręce Holmes – dający fenomenalne efekty. Jak pan zapewne rozumie, przestępca nie ma dokąd uciec. Proszę włączyć obraz zewnętrzny, kapitanie.
– Statek, obraz przestrzeni zewnętrznej – powiedział znużony Alex.
Pojawił się ekran.
Tuż obok „Lustra”, w odległości pięciu kilometrów i stu dwunastu metrów, jak wynikało z pobieżnej oceny Aleksa, wisiał w przestrzeni niszczyciel klasy Lucyfer. Luki dział były zamknięte, lecz pilota wcale to nie uspokoiło.
Bez względu na to, jaką ochroną dysponowało „Lustro”, lucyfer mógłby go spalić w ciągu sekundy.
– Jeśli po upływie dwóch dni nie opuszczę waszego statku, zostanie on zniszczony. Jeśli „Lustro” uruchomi silniki albo otworzy działa bojowe, lucyfer natychmiast odpowie ogniem.
– Dlaczego akurat dwa dni? – zapytał Alex.
– Ruszyła flota Czygu. Przewiduje się, że ich atak na ziemskie kolonie nastąpi za czterdzieści osiem godzin, plus minus trzy godziny.
Alex poczuł pustkę w środku. Jakby to jemu, a nie biednej Zej-So wycięto wnętrzności, narządy płciowe i rozmazano krew po ścianach kajuty.
Świat zaczynał się walić. Cały ludzki świat – jeśli nawet Czygu ustępowały ludziom pod względem mocy bojowej, to niewiele. Już niedługo planety staną w ogniu, już niedługo kosmos wypełni się strumieniami laserów i drapieżnymi stadami rakiet, już niedługo każdy człowiek i każda Czygu będą przeklinać tych, którzy rozpętali wojnę. I nie dowiedzą się, że prawdziwym winowajcą jest on, specpilot Alex Romanow, który wziął do załogi kogoś zdolnego do zamordowania Obcego z zimną krwią.
I bez względu na to, kto zwycięży w tej krwawej rzezi, świat nigdy nie będzie już taki jak dawniej. Ocalałych zaatakują pozostałe rasy. Tak było niegdyś z Taji, tak będzie teraz z ludźmi… albo z Czygu.
– Jak może pan mówić o tym z takim spokojem? – wykrzyknął Alex. – Nie rozumie pan, że to koniec wszystkiego?
– Niech zginie świat, byle sprawiedliwości stało się zadość – zacytował detektyw. Alex odwrócił się i popatrzył na niego ciężkim wzrokiem. – Żartuję, Alex. Oczywiście, że chcę żyć. I pragnę szczęśliwego życia dla wszystkich uczciwych obywateli Imperium.
– W takim razie co robi tutaj ten statek? – warknął Alex. – Miejsce lucyfera jest w ugrupowaniu bojowym! A nas… nas należałoby rozstrzelać wszystkich od razu albo popędzić do armii. Ogłoszono już mobilizację?
– Oczywiście. Czygu wysłały do Imperatora oficjalne powiadomienie o rozpoczęciu działań wojennych.
– Co tu ma do roboty ten smarkacz na tronie? – żachnął się Alex. – Powinien bawić się w piaskownicy, a nie podejmować ważkie decyzje!
Sherlock Holmes sposępniał i powiedział z wyrzutem:
– Alex, nie powinien pan wyrażać się w ten sposób o osobie panującego Imperatora. Z czasem weźmie on pełnię władzy w swoje ręce i wtedy imperium wzniesie się na nowe wyżyny…
– Jakie wyżyny, o czym pan mówi! W tej wojnie zginą obie cywilizacje! Czygu tego nie rozumieją?
– O ile wiem, rozumieją – skinął głową detektyw. – Żadna inna rasa nie pozwoliłaby na konflikt w skali globalnej, ale tutaj wchodzą w grę najgłębsze mechanizmy danego społeczeństwa… Ka-trzeci wyjaśniłby to lepiej ode mnie.
– Niech pan jednak spróbuje.
– Jak pan zapewne wie, kapitanie, większość Czygu nie jest rozumna. Jeśli mężczyźni… hm… jeśli trutnie, mimo przynależnej im roli społecznej, byli jednak kochani, szanowani i mieli wpływ na rozwój sztuki, to umownie bezpłciowe robotnice zdobyły świadomość dopiero w ciągu ostatnich dwóch stuleci. Ludzka segregacja na bogatych i biednych albo na speców i naturali jest niczym w porównaniu z przepaścią pomiędzy szanowanymi samicami, z których każda ma dwuczłonowe imię, oraz ponumerowanymi robotnicami. Ponieważ jednak tępe zwierzęta nie są w stanie podczas pracy posługiwać się techniką, rządzące samice musiały pozwolić na rozwój umysłu robotnicy, jednocześnie umieszczając w nim najwyższe oddanie i miłość do siebie. To gwarantuje społeczności Czygu brak konfliktów.
Alex przypomniał sobie Heraldykę i zrobiło mu się niedobrze.
– Niestety – ciągnął Holmes – spokojne i dobroduszne robotnice dowiedziały się o morderstwie Zej-So. To właśnie one przebywają na stacjach łączności, to one stanowią większość załóg statków Czygu. Tak powstała fala narodowego gniewu, święta wojna ze strony dziewięćdziesięciu procent społeczeństwa, przy czym mniej więcej siedemnaście procent związane jest za zmarłą Zej-So genetycznie! To jej bracia… a może siostry? Krótko mówiąc, krewni. Żeńskie osobniki Czygu mogą nie chcieć wojny, niewykluczone, że chętnie zgodziłyby się na wyciszenie całej sprawy, przyjęcie przeprosin czy rekompensatę materialną, ale…
– Nie zrozumieją ich właśni niewolnicy.
– Pracownicy.
– Niewolnicy. Bardzo ładnie pan to wszystko wyjaśnił, Holmesie.
Alex nawet nie zauważył, kiedy zerwał się z fotela. Stał teraz twarzą w twarz z Holmesem i patrzył w jego mądre zmęczone oczy, w których mieścił się cały smutek ludzkości. Od wielkiego detektywa płynął zapach brandy i tytoniu.
– Nie mamy wyjścia, Holmesie.
– Zawsze jest jakieś wyjście, Alex. Zawsze. Jeśli w ciągu tych dwóch dni… do rozpoczęcia szeroko zakrojonych działań wojennych, bo drobne starcia już trwają… znajdę zabójcę i wydam go sprawiedliwości… Czygu się powstrzymają. Chcą ukarać albo samego zabójcę, albo całą ludzkość. I dlatego pytam pana, master pilocie, specu Aleksie Romanow… Czy to pan zabił Zej-So?
– Nie, Holmesie – pokręcił głową Alex. – Nie zabiłem jej i nie mam bladego pojęcia, kto i dlaczego to zrobił. Ale jestem gotów.
– Na co?
– Jestem gotów przyznać się do zabójstwa.
Holmes wsunął do ust dawno wygasłą fajkę i z zaciekawieniem zapytał:
– Dlaczego?
– Żeby uratować świat. W końcu to właśnie ja przyjąłem zabójcę do załogi. Bez względu na to, kim był. Nie poczułem, że popełniam błąd.
Holmes pokręcił głową.
– Nie, Alex. To niemożliwe.
– Dlaczego?
– Niech zginie świat, byle sprawiedliwości stało się zadość.
– Niechże pan da spokój…