Tak czy inaczej, planeta nie uniknęła losu pierwszych ziemskich kolonii. Była forpocztą – pośród bezkresnych dżungli zakładano osiedla, tworzono garnizony, budowano fabryki. Na początku ostrożnie, a potem, gdy miejscowa przyroda okazała się bezbronna wobec człowieka – coraz aktywniej. Strumień emigrantów z przeludnionej Ziemi, masowe klonowanie noworodków, ogromny przyrost zaludnienia, dziesięciokrotnie większy od normalnego – krótko mówiąc, zjawiska typowe dla pierwszych kolonii.
Ale kolonii nie udało się zrzucić z siebie jarzma giganta przemysłowego. Zbyt wiele było tu użytecznych kopalin, zbyt dobrze rozwinęła się infrastruktura… Planeta dławiła się odpadami, ale łapczywość i chciwość na razie przeważały. Zdaniem Aleksa powinno to potrwać jeszcze około trzydziestu lat.
Wyszedł z hotelu, unikając spojrzeń wścibskiego portiera, teraz na szczęście innego. Na uliczce obok Hiltona nudziło się w swoich samochodach kilku taksówkarzy.
– Do portu – powiedział Alex, siadając obok kierowcy.
– Kosmoportu? – sprecyzował kierowca natural, mniej więcej czterdziestoletni.
– A co, są jakieś inne?
– Jest port lotniczy… Na północy jest port rzeczny – zaczął wyliczać kierowca, wyjeżdżając z pobocza. – Samych kosmoportów mamy trzy.
– Chodzi mi o centralny kosmoport cywilny.
– Aha. – Kierowca włączył samochód do rzadkiego strumienia pojazdów, przebiegł palcami po sensorach trasomatyzatora i cofnął rękę z kierownicy. Było to trochę lekkomyślne – stary system automatycznego kierowcy nie budził zaufania – lecz Alex nie protestował.
Kilka minut jechali w milczeniu. Ku zaskoczeniu Aleksa samochód jechał równo, zachowując dystans i nie szarpiąc co chwila.
– Z daleka? – przerwał milczenie kierowca.
– Tak. Z Ziemi.
– Byłem tam! – oznajmił kierowca z dumą. – Fajna planeta, no i bądź co bądź praojczyzna… Ale u nas jest lepiej.
– W domu zawsze lepiej – odparł dyplomatycznie Alex. Znał mentalność kolonii. Albo kompleksy i czołobitność, albo zadęcie, duma i wybiórcza ślepota.
– Służyłem w wojsku – oznajmił kierowca. – Cztery lata. Skończyłem jako sierżant. Mieliśmy manewry na Ziemi. Trzy tygodnie.
– Naprawdę?
Aleksa kompletnie nie interesowały ani bohaterskie czyny kierowcy, ograniczające się zapewne do dwóch akcji pacyfikacyjnych, ani okoliczności jego pobytu na Ziemi.
Ale grzeczność kazała podtrzymywać rozmowę.
– Tak! Całe trzy tygodnie. Byliśmy w tej… jak jej tam… Ameryce.
– Północnej czy Południowej?
– A co, są dwie? – Kierowca roześmiał się szczerze, przyznając się do swojej niewiedzy. – Było zimno, więc chyba w Północnej. I jeszcze lataliśmy, żeby zapolować na te… pingwiny. Niedaleko, tylko łodzią przez zatoką i proszą bardzo! Tylko niech pan sobie nie myśli, wszystko legalnie, mieliśmy licencję!
– Nie lubię polowania.
– Niesłusznie. Wojna i polowanie to typowo męskie rozrywki. Ale wojna jest niebezpieczna.
Alex z trudem stłumił śmiech. Cóż za heroiczne i męskie podejście!
– Przy okazji… mogę prosić zapłatę od razu? – Kierowca jeszcze raz obrzucił pasażera spojrzeniem i widocznie zwątpił w jego wypłacalność. Śmieszne. Albo niech żąda pieniędzy od razu, albo wytrzyma do końca…
Alex wyjął kartę i aktywował ją. Zerknął na cyfry na liczniku samochodu: całkiem rozsądna cena.
– Dziękuję. – Kierowca nie wyglądał na speszonego. – A co pana tak interesuje w tym kosmoporcie?
– Jestem pilotem.
– To… tego… – Kierowca zaśmiał się niepewnie. – To biorą naturali na pilotów?
– Jestem specem. Nie mam praktycznie żadnych zmian zewnętrznych.
– A w ogóle dużo zmieniają?
– Sporo. Gdybyśmy teraz zderzyli się z jadącą z naprzeciwka ciężarówką – kierowca pospiesznie zerknął na drogę i nawet chwycił kierownicę – to ciebie rozmazałoby na placek. Zbyt silne przeciążenie. A ja bym przeżył i pewnie wyszedł z samochodu o własnych siłach.
– Wesoły z ciebie facet… – Kierowca nie odrywał już rąk od kierownicy. – Ale ubranie masz… nietypowe.
– Tak się złożyło. Ale to nic, przebiorę się.
– I ten twój tatuaż… O, popatrz, jaki mi w woju zrobili!
Alex spojrzał na dłoń kierowcy. Każdy palec ozdabiała sylwetka nagiej dziewczyny. Na małym palcu prezentowała się kokieteryjna nimfetka, na serdecznym – korpulentna Murzynka, na środkowym – długonoga blond modelka, na wskazującym – wijąca się wokół słupa striptizerka, na kciuku – kucająca w dziwnej pozie Azjatka. Na samej dłoni spoczywał dzielny wojak w pancerzu siłowym i nie wiadomo dlaczego w paradnym berecie. Nawet plecy wojaka wyrażały zadumę i nasycenie.
– Nieźle – przyznał Alex.
– Trzeba będzie usunąć – westchnął kierowca. – Pewnie, że to pamiątka, ale córka rośnie i jakoś tak… nieładnie. Spojrzy tacie na rękę, a tam nie palce, tylko cały harem…
– Zwykła żołnierska rzecz – powiedział Alex. – Nie palce, tylko cały harem.
Kierowca rzucił mu czujne spojrzenie, ale twarz pilota pozostała nieprzenikniona.
– Żartujesz sobie? – zapytał w końcu.
– Ależ skąd. Usuń tylko dziewczyny, a żołnierza zostaw. W ten sposób pozostanie pamiątka.
Twarz kierowcy się rozjaśniła.
– Słowo daję, świetny pomysł! A to dopiero! Dlaczego ja na to nie wpadłem?
– Zdarza się.
Samochód przejeżdżał teraz przez okolice szpitala, obok rzadkich słupów pociągu jednoszynowego. Ruch nadal był zdumiewająco niewielki.
– Do przewozu ładunków jest podziemna trasa – odgadł kierowca zdumienie Aleksa. – No i te… kapsuły pasażerskie też tamtędy jeżdżą. Że też się ludziom chce pchać pod ziemię…
Widocznie to była jego bolączka – podziemny transport, który odebrał mu część intratnych kursów. Przez kilka minut kierowca opowiadał Aleksowi historię budowy trasy podziemnej. Z jego słów wynikało, że jest ona potrzebna jedynie skorumpowanym urzędnikom merostwa.
Alex zamknął oczy. Niepotrzebnie dał się wciągnąć w tę rozmowę. Trzeba było zapłacić i się zdrzemnąć. Pół godziny snu to całkiem sporo.
– Też masz sympatyczny tatuaż – skomplementował Biesa kierowca. – Niby nic takiego, a mordka diabełka jak żywa. Wszystko na niej widać: i zmęczenie, i nudę, i… bo ja wiem, pobłażliwość? Jakby olewał to wszystko.
– To niedobrze – mruknął Alex. – Nie zamawiałem takiego.
– Coś ty, świetnie wyszło! – Kierowca już odzyskał dobry humor. – Az ciebie też fajny chłopak, chociaż spec. Tylko nie myśl sobie… ja tam traktuję was zupełnie normalnie. Ale przecież zdarza się wam… czuć pogardę do naturali, prawda?
– Zdarza.
– Nawet chciałem zamówić córce specyfikację, jak się dowiedziałem, że żona w ciąży. Niedrogo wychodzi, rząd pomaga, można wziąć kredyt na dziesięć lat. No i wiesz co?
– Co?
– Nie mogłem się z kobitą dogadać. Bo wiesz, co ja myślałem? Że najlepiej by było, żeby córka została dobrym technikiem. Duże zapotrzebowanie, pensje wysokie, a koszt nieduży. U nas w wojsku na bazie była taka najemna dziewczyna, spechydraulik. Żebyś ty widział, jak ona palcami odkręcała zardzewiałe śrubki! Przecieki na słuch wykrywała z dwudziestu metrów! A jak rury asenizacyjne przedmuchiwała! A przy tym wszystkim mówię ci, ślicznotka. No i zaproponowałem swojej starej. A ta w bek! Nie chcę, powiada, żeby córka całe życie spędziła w studzienkach i piwnicach! A co życie ma z tym wspólnego? Jedna sprawa życie, a druga praca. No to, pytam, czego ty chcesz? Niech będzie modelką, mówi… Sam powiedz, czy nie głupota?
– Głupota.
– Takie specyfikacje nie są popierane przez państwo i tyle kosztują, że… I co to za robota, kręcić tyłkiem na podium? A poza tym dzisiaj w modzie baby chude jak szczapy, a jutro może się wszyscy będą za pulchnymi oglądać. Bądź tu człowieku mądry i zgadnij!