Gdy zsiadł z konia, Cairhienianie i Tairenianie zgromadzili się wokół niego, wszyscy chętni do pomocy, choć on żadnej pomocy nie potrzebował. Wyciągnął zza pasa nóż, ale Camaille wyjęła mu go z ręki i zgrabnie nacięła drzewce tak, że mógł je odłamać czysto, tuż nad raną. Ramieniem aż wstrząsnęło szarpnięcie bólu. Jej wyraźnie nie kłopotało, że będzie miała krew na palcach, po chwili sięgnęła do rękawa po koronkową chusteczkę, w odcieniu znacznie bledszej zieleni, niż zazwyczaj używali Cairhienianie, i otarła je, a potem obejrzała koniec drzewca sterczący z rany, żeby upewnić się, iż nie zostały żadne drzazgi.
Generał sztandaru też zeskoczyła z siodła i teraz przyglądała mu się, marszcząc czoło.
— Ze wstydem spuszczam oczy na widok twej rany, mój panie. Słyszałam, że ostatnio przestępczość znacznie wzrosła: podpalenia, niepotrzebne morderstwa podczas rabunków, zabójstwa dokonane bez żadnych wyobrażalnych przyczyn. Powinnam lepiej cię chronić.
— Proszę zacisnąć zęby, mój panie — powiedział Barmanes, zawiązując skórzany rzemień tuż ponad grotem strzały. — Jesteś gotów, mój panie?
Perrin zacisnął szczęki i pokiwał głową, a wtedy Barmanes szarpnięciem wyrwał zakrwawione drzewce. Perrin stłumił jęk.
— Nie musisz spuszczać oczu — oznajmił ochrypłym głosem. Cokolwiek to znaczyło. Wnioskując z tonu słów, na pewno nic dobrego. — Nikt od ciebie nie oczekiwał, że zawiniesz mnie w becik. Z pewnością ja tego nie oczekiwałem. — Przez tłumek otaczający go przecisnął się Neald i już unosił dłonie, ale Perrin oddalił go gestem. — Nie tutaj, człowieku. Ludzie zobaczą. — Przechodnie ostatecznie zorientowali się, że coś się stało i zaczęli gromadzić wokół, mamrocząc do siebie w podnieceniu. — On potrafi to Uzdrowić w taki sposób, że nie będzie śladu — wyjaśnił, na próbę zginając ramię. Aż zamrugał z bólu. To nie był dobry pomysł.
— Pozwolisz mu, żeby potraktował cię Mocą? — z niedowierzaniem zapytała Tylee.
— Żeby pozbyć się dziury w ramieniu i rozciętej piersi? Kiedy tylko znajdziemy się w miejscu, gdzie nie będzie się na nas gapić połowa miasteczka. Ty byś się nie zgodziła?
Zadrżała i znowu wykonała ten dziwny znak palcami. Wkrótce będzie ją musiał zapytać, o co właściwie chodzi.
Pojawił się Mishima, prowadził za sobą konia i patrzył ponuro.
— Dwóch mężczyzn spadło z dachu, mieli przy sobie łuki i kołczany — oznajmił cicho — ale to nie upadek ich zabił. Choć mocno uderzyli w bruk, krwi było zadziwiająco mało. Myślę że połknęli truciznę, kiedy zorientowali się, że zawiedli.
— To nie ma sensu — mruknął Perrin.
— Ludzie wolą się zabić, niż donieść o porażce... — ponuro wyjaśniła Tylee. — To oznacza, że masz potężnego wroga.
Potężnego wroga? Masema z pewnością ucieszyłby się, gdyby Perrin zginął, ale jego ręce nie sięgały tak daleko.
— Wszyscy moi wrogowie znajdują się daleko i nie mają pojęcia, gdzie jestem. — Ostatecznie Tylee i Mishima zgodzili się, że w tej sprawie Perrin ma najlepsze rozeznanie, mimo to z ich twarzy nie zniknął wyraz powątpiewania. Pozostawali tylko Przeklęci. Niektórzy już wcześniej próbowali pozbawić go życia. Inni wykorzystać. Nie wydawało mu się jednak rozsądne, żeby o nich wspominać. Ramię pulsowało. Rozcięcie na piersi również. — Spróbujmy znaleźć gospodę, gdzie będę mógł wynająć pokój. — Pięćdziesiąt jeden węzłów. Ile jeszcze? Światłości, ile jeszcze?
13
Oblężenie
— Odeprzeć ich! — krzyknęła Elayne. Płomienne Serce próbował tańczyć, zdenerwowany wąską, wysadzaną kocimi łbami uliczką, pełną innych koni i szykujących się kobiet; w końcu silną ręką opanowała karego wałacha. Birgitte cały czas upierała się, że dowódca powinien być na tyłach. Upierała się! Jakby Elayne była jakąś bezmózgą idiotką! — Odeprzeć ich, choćbyście sczeźli!
Oczywiście na jej wołanie nie zwrócił uwagi nikt z setek ludzi na szerokiej drodze straży, biegnącej po szczycie murów obronnych miasta. Mury były z pożyłkowanego bielą szarego kamienia i wysokie na pięćdziesiąt stóp. Nadzwyczaj wątpliwe, by ją słyszeli. Mieli tylko własne krzyki, przekleństwa i wrzaski, szczęk stali ponad szeroką ulicą, która biegła wzdłuż murów obronnych oraz południowe słońce zawieszone na rzadkim o tej porze roku, bezchmurnym niebie, które oświetlało mężczyzn w pocie czoła zabijających się nawzajem: mieczem, włócznią czy halabardą. Bój toczył się na przestrzeni jakichś dwustu kroków, ogarniając trzy z wysokich, okrągłych wież, nad którymi łopotał Biały Lew Andoru i zagrażając dwu następnym, choć — dzięki Światłości! — zagrożenie nie było jeszcze bardzo poważne. Ludzie kłuli, siekli i dźgali, nikt nie oddawał pola i nie okazywał miłosierdzia, przynajmniej na ile mogła dojrzeć. Kusznicy w czerwonych kaftanach ze szczytów wież odbierali swą daninę śmierci, ale raz wystrzelona kusza potrzebowała mozolnego naciągu. Poza tym, tak czy siak, było ich zbyt mało, aby przesądzić o losach starcia. W końcu tylko kusznicy byli z gwardii. Oprócz nich walczyli wyłącznie najemnicy. Oraz Birgitte.
Przy tak niewielkiej odległości więź zobowiązań poprowadziła wzrok Elayne prosto do jej Strażnika — misternie spleciony złoty warkocz kołysał się, gdy mobilizowała swoich żołnierzy, łukiem wskazując, gdzie potrzebne jest wsparcie. Miała na sobie krótki, czerwony kaftan z białym kołnierzem oraz szerokie spodnie barwy nieba, wsunięte w cholewy butów, i jako jedyna na murach była bez jakiejkolwiek zbroi. Nalegała, aby Elayne przywdziała proste szarości, miało ją to bronić przed przyciąganiem uwagi wroga, jak też przed próbą porwania lub zamachu — niektórzy spośród żołnierzy wroga na murach mieli przytroczone na plecach kusze oraz łuki, a dla niezaangażowanych w bezpośredni bój strzał na odległość pięćdziesięciu kroków stanowił dziecinną igraszkę — ale znamionujące rangę cztery złote węzły na ramieniu Birgitte z pewnością czyniły z niej cel dla każdego z ludzi Arymilli, pod warunkiem że miał oczy. Przynajmniej nie rzucała się w wir najgorętszego boju. Przynajmniej...
Elayne poczuła, jak oddech zamiera jej w piersiach, ponieważ żylasty żołnierz w napierśniku i stożkowym hełmie właśnie zaatakował mieczem Birgitte. W jednej chwili okazało się wszak, że złotowłosa spokojnie uniknęła pchnięcia — z uczuć tętniących w więzi należałoby wnosić, że to tylko emocjonująca przygoda, nic więcej! — a potem na odlew uderzyła tamtego łukiem w skroń, zrzucając z parapetu. Miał jeszcze czas krzyknąć, a potem z głuchym łomotem uderzył o kamienie bruku. Spoczął wśród mnogości ciał zaścielających ulicę. Birgitte mówiła, że ludzie nie pójdą za nikim, kogo nie uznają za zdolnego dzielić niebezpieczeństwa i trudy, jakim sami stawiali czoła, gdyby jednak teraz dała się zabić przez typowo męską brawurę...
Elayne nie zdawała sobie sprawy, że wbija obcasy w boki Płomiennego Serca, póki Caseille nie schwyciła uzdy.
— Nie jestem idiotką, poruczniku gwardii — oznajmiła chłodno. — Nie mam zamiaru się zbliżać, póki nie będzie to... bezpieczne.
Arafellianka cofnęła gwałtownie dłoń, a jej oblicze zdało się zupełnie martwe za kratami lśniącego, stożkowego hełmu. Elayne zrobiło się przykro za ten wybuch, Caseille po prostu wypełniała swoje obowiązki. Ale równocześnie wciąż targała nią lodowata furia. Nie będzie przepraszać. I nagle, w obliczu tak małostkowych myśli, zalał ją wstyd. Krew i krwawe popioły, bywały chwile, gdy miała ochotę zabić Randa za to, że teraz musiała nosić w łonie jego dzieci. Ostatnio miała coraz większe kłopoty z panowaniem nad targającymi nią emocjami, które na dodatek potrafiły się zmieniać z chwili na chwilę. A one się zmieniały...