Выбрать главу

— Jeżeli tak to wygląda, kiedy jest się w ciąży — powiedziała Aviendha, poprawiając ciemny szal na ramionach — to raczej wolę nie mieć dzieci. — Siodło o wysokich łękach, nałożone na grzbiet jej bułanki, zmuszało do wysokiego podciągania workowatych spódnic, stanowiących typowy strój kobiet Aielów, i obnażania nóg w pończochach aż po kolana; mimo to nie znać było po niej wstydu. Kiedy klacz stała nieruchomo, można by nawet uznać, że Aviendha w siodle czuje się swobodnie. Z drugiej strony Mageen, jak brzmiało imię jej klaczy, a co w Dawnej Mowie znaczyło „stokrotka”, była łagodnym, spokojnym zwierzęciem, wręcz rozsądnym. Na szczęście Aviendha zbyt mało wiedziała o koniach, żeby się w tym zorientować.

Odgłos stłumionego śmiechu za plecami kazał Elayne się odwrócić. Kobiety z jej straży przybocznej — wszystkie dwadzieścia jeden, którym tego ranka przypadła służba, wliczając Caseille, w wypolerowanych hełmach i napierśnikach — miały twarze zupełnie nieruchome, po prawdzie, to zbyt nieruchome; bez wątpienia w środku aż się skręcały ze śmiechu, natomiast stojące za nimi cztery Kuzynki przykrywały dłońmi usta i nachylały się ku sobie. Alise, w normalnych okolicznościach kobieta o miłej, urzekającej twarzy, ozdobionej muśnięciami siwizny na skroniach, zobaczyła, że Elayne patrzy — cóż, w istocie mierzy je wzrokiem — i ostentacyjnie przewróciła oczami, co wywołało u pozostałych kolejny napad głośnej wesołości. Caiden, pulchna i śliczna Domani, śmiała się tak bardzo, że musiała oprzeć się na Kumiko, choć krępa, siwiejąca Kuzynka też miała kłopoty z utrzymaniem się na nogach. Elayne poczuła napływ irytacji. Nie chodziło o śmiech — dobrze, może trochę — z pewnością też nie chodziło o Kuzynki. Przynajmniej nie do końca. One były bezcenne.

Bój na murach nie był skutkiem ani pierwszej, ani drugiej czy nawet trzeciej ofensywy, jaką Arymilla przeprowadziła w ciągu ostatnich tygodni. W rzeczy samej, częstotliwość ataków rosła, co kilka dni następował potrójny lub poczwórny szturm. Tamta doskonale wiedziała, że Elayne brakuje żołnierzy do obrony sześciu lig murów. Żeby sczezła, Elayne sama wiedziała, że wyszkolonych żołnierzy nie starcza nawet do strzeżenia tych wszystkich mil murów i wież. Niewyszkoleni tylko by przeszkadzali. Arymilli pozostawało zgromadzić siłę wystarczającą dla zdobycia bramy. Wówczas przeniosłaby bitwę na ulice miasta, gdzie Elayne musiałaby ulec liczebnej przewadze. Może ludność miasta chwyciłaby za broń w jej imię, ale nie było to pewne, poza tym, gdyby czeladnicy, stajenni i sklepikarze musieli walczyć ze zbrojnymi najemnikami, krwi polałoby się znacznie więcej. I którakolwiek zasiadłby wówczas na Tronie Lwa — a zapewne nie byłaby to Elayne Trakand — miałaby na rękach krew Caemlyn. Tak więc prócz załogi bram i wież, resztę sił wycofała do Wewnętrznego Miasta, blisko Królewskiego Pałacu, a na jego najwyższych iglicach rozmieściła czujki ze szkłami powiększającymi. Kiedy tylko któraś zasygnalizowała formowanie się ataku, połączone w krąg Kuzynki otwierały bramy, by przerzucić żołnierzy na miejsce. Rzecz jasna, nie brały udziału w samej bitwie. Nie pozwoliłaby im używać Mocy w charakterze broni, nawet gdyby się tego domagały.

Jak dotąd strategia się sprawdzała, choć czasami niewiele brakowało. Dolne Caemlyn, położone poza murami obronnymi, stanowiło labirynt domów, sklepów, gospód i magazynów, które pozwalały niezauważenie podejść blisko. Trzykrotnie jej żołnierze zmuszeni zostali do walki wewnątrz murów, żeby odzyskać którąś z wież. Zawsze kończyło się to krwawo. Najchętniej spaliłaby do gołej ziemi Dolne Caemlyn, żeby tylko pozbawić napastników dogodnej kryjówki, ale ogień z łatwością mógłby przeskoczyć mury i roznieść pożar po całym mieście, niezależnie od wiosennych deszczów. Nawet w obecnych warunkach każda noc przynosiła wewnątrz murów po kilka podpaleń, których gaszenie i tak nastręczało dość trudności. Poza tym, mimo oblężenia ludzie wciąż mieszkali w tych domach, a ona nie chciała przetrwać w ich pamięci jako ta, która zniszczyła im domostwa i dobytek. Nie, denerwowało ją, że wcześniej nie wpadła na taki sposób wykorzystania umiejętności Rodziny. Gdyby była mądrzejsza, nie miałaby na karku Ludu Morza i nie przehandlowałaby mili kwadratowej Andoru. Światłości, mila kwadratowa! Jej matka nie oddała nigdy nawet cala. Żeby sczezła, przez to oblężenie nie miała czasu na właściwe odprawianie żałoby po matce. Ani po Lini, jej starej piastunce. Rahvin zamordował jej matkę, a Lini zapewne poległa w jej obronie. Mimo iż siwa jak gołąbek i drobniutka, Lini nie przestraszyłaby się nawet jednego z Przeklętych. Wspomnienie piastunki przywiodło na myśl jej słowa wypowiedziane niegdyś szeleszczącym głosem: „Nie da się włożyć miodu z powrotem do plastra”. Co się stało, to się nie odstanie, a ona musi z tym żyć.

— Już po wszystkim — zauważyła Caseille. — Rozglądają się za drabinami. — Była to prawda. Żołnierze Elayne nacierali na całej długości muru, a wojownicy Arymilli cofali się, skracając przez blanki do miejsc, gdzie stały ich drabiny. Ludzie wciąż ginęli na drodze straży, ale było już po bitwie.

Elayne samą siebie zaskoczyła, znienacka wbijając obcasy w boki Płomiennego Serca. Tym razem nikt nie zdążył jej złapać. Ścigana krzykami pogalopowała po ulicy, dotarła do stóp najbliższej wieży i tam zeskoczyła z siodła, zanim jeszcze wałach zdążył się na dobre zatrzymać. Pchnęła ciężkie drzwi, zebrała rozcięte spódnice i pobiegła w górę po skręcających przeciwnie do ruchu wskazówek zegara spiralnych schodach; po drodze mijała spore wnęki, z których ścigały ją zdumione spojrzenia zbrojnych. Wieże zostały zaprojektowane tak, by łatwiej było się bronić przed napastnikami, którzy opanowali mury i prowadzili atak na miasto. W końcu dotarła do wielkiego pomieszczenia, z którego wychodziły w przeciwną stronę skręcone schody. Dwudziestu ludzi w niedopasowanych hełmach i napierśnikach odpoczywało po walce. Oparci o ścianę grali w kości, rozmawiali i śmiali się, jakby za podwójnymi okutymi żelazem drzwiami nie spoczywali polegli. Cokolwiek jednak robili, na jej widok przerwali swe czynności i zagapili się na nią.

— Hm, moja pani, odradzałbym to — powiedział ochrypły głos, gdy wsparła dłonie na żelaznej sztabie blokującej drzwi. Zignorowała radę, uniosła sztabę na zawiasie i pchnęła drzwi. Czyjaś ręka schwyciła jej suknię, ale się wyrwała.

Na murach nie było już ani jednego człowieka Arymilli. Przynajmniej żaden nie trzymał się na nogach. Dziesiątki ludzi leżały na zalanej krwią drodze straży, jedni zupełnie nieruchomo, inni jęcząc. Wśród nich mogli być żołnierze wroga, niemniej szczęk broni ścichł już zupełnie. Najemnicy opatrywali rannych albo po prostu siedzieli na piętach, łapiąc oddech.

— Strąćcie ich i wciągnijcie te cholerne drabiny! — krzyczała Birgitte. Wypuściła strzałę w kierunku ciżby próbującej uciekać po klepisku uliczek Dolnego Caemlyn, nasadziła następną na cięciwę, wystrzeliła znowu. — Jak będą chcieli znowu zaatakować, niech sobie zbudują nowe! — Najemnicy przechylili się przez blanki, ale była ich tylko garstka. — Wiedziałam, że nie powinnam ci dziś pozwolić brać udziału w walce — ciągnęła spokojniejszym głosem, cały czas równo szyjąc strzałami. Z wież również nieustannie sypały się bełty, ale trafiały coraz rzadziej, ponieważ większość uciekających zdążyła się już skryć po krytymi dachówką stropami magazynów.