— Nie sądzę, aby to miał być koniec — ochryple powiedziała Arymilla. Jej słowa brzmiały, jakby przede wszystkim chciała przekonać samą siebie. — Jarid wciąż jest w polu ze znacznymi siłami. Nie tylko Jarid. Powiedz jej, Elenia.
— Jarid postara się ocalić, co będzie mógł z Sarand przed katastrofą którą na nas ściągnęłaś — warknęła Elenia. Potem zaczęły krzyczeć na siebie, ale Elayne nie słuchała. Zastanawiała się, jak im się spodoba konieczność dzielenia łoża z Naean.
Następny odeskortowany został do niej Lir Baryn, kilka chwil później dotarła przed nią Karind Anshar. On smukły jak klinga miecza i równie mocny z pozoru, miał na twarzy wyraz raczej namysłu niż buntu czy rozpaczy. Na zielonym kaftanie haftowanym na wysokim kołnierzu w srebrny Skrzydlaty Młot Domu Baryn pozostały jeszcze odciski napierśnika, którego już na sobie nie miał, ciemne włosy były pozlepiane potem. Pot lśnił też na twarzy. Nie spocił się tak, przyglądając się walce innych. Karind ubrana była równie wspaniale, jak pozostałe kobiety, w błyszczące niebieskie jedwabie przetykane gęsto srebrną nitką w posrebrzonych siwizną włosach miała perły. Na kwadratowej twarzy zastygł wyraz rezygnacji, który pogłębił się, gdy usłyszała słowa Elayne o okupie. Na ile się orientowała, żadne z tych dwojga nie zapożyczyło się tak bardzo jak tamte trzy, mimo to okup z pewnością będzie dla nich dotkliwy.
A potem dwaj Gwardziści pojawili się z odzianą w proste błękity kobietą niewiele od Elayne starszą i jakby znajomą Jedyną jej biżuterią była emaliowana broszka z czerwoną gwiazdą i srebrnym mieczem na lśniącym, czarnym tle. Dlaczego przyprowadzono do niej Sylvase Caeren? Śliczna kobieta z czujnymi niebieskimi oczami, które teraz utkwiła w Elayne, była dziedziczką lorda Nasina, a nie Głową Domu Caeren.
— Caeren opowiada się po stronie Trakand — zabrzmiały szokująco słowa Sylvase, gdy tylko ściągnęła wodze. W więzi odbiło się echem zaskoczenie Elayne. Arymilla gapiła się na Sylvase, jakby uznała ją za szaloną. — Mój dziad padł rażony apopleksją Arymilla — spokojnie wyjaśniła młoda kobieta. — A moi kuzyni jeden przez drugiego spieszyli, by uznać mnie Głową Domu. Ogłoszę to publicznie, jeśli sobie życzysz, Elayne.
— Może tak byłoby najlepiej — powoli powiedziała Elayne. Publiczne ogłoszenie uczyni rzecz nieodwołalną. Nie po raz pierwszy Dom zmieniał strony, nawet bez okazji, jaką była śmierć jego Głowy, ale z pewnością był to najlepszy raz. — Trakand gorąco wita Caeren, Sylvase. — Lepiej również nie okazywać nadmiernego dystansu. Niewiele wiedziała o Sylvase Caeren.
Sylvase pokiwała głową akceptując przyjętą formułę. A więc dysponowała co najmniej odrobiną inteligencji. Wiedziała, że nie może liczyć na całkowite zaufanie, póki nie dowiedzie swojej lojalności, oficjalnie proklamując poparcie.
— Czy na dowód twojego zaufania mogłabym pełnić kuratelę nad Arymillą Naean i Elenią? Oczywiście w Pałacu Królewskim czy gdziekolwiek zechcesz. Wierzę, że mój nowy sekretarz, pan Lounalt, zdoła je przekonać do opowiedzenia się po twojej stronie.
Z jakiegoś powodu Naean krzyknęła głośno i byłaby spadła z siodła, gdyby jeden z Gwardzistów nie złapał jej za ramię, Arymilla i Elenia wyglądały, jakby je zemdliło.
— Nie wydaje mi się — odrzekła Elayne. Żadna rozmowa z jakimś sekretarzem nie przyniosłaby takich wyników Wychodziło na to, że Sylvase sama miała dość twarde serce, — Naean i Elenia publicznie ogłosiły poparcie dla Arymilli, Gdyby je odwołały, oznaczałoby to ich koniec. — Naprawdę byłby to dla nich koniec. Zaprzysiężone im pomniejsze Domy zaczęłyby się wycofywać, póki ich Dom zupełnie nie straciłby na znaczeniu. One same jako Głowy Domów mogłyby nie pożyć długo po ogłoszeniu poparcia dla Trakand. Jeśli zaś chodzi o Arymillę... Elayne nigdy by się nie zgodziła na zmianę stron przez tamtą. Nie chce poparcia tej kobiety, nawet gdyby jej zaoferowała!
Coś ponurego zamigotało w oczach Sylvase, gdy popatrzyła na trzy kobiety.
— Mogłyby pod wpływem odpowiedniej perswazji. — Och, tak, strasznie twarde serce. — Ale będzie, jak sobie życzysz, Elayne. Niemniej, uważaj na nie. Zdradę mają we krwi.
— Baryn opowiada się po stronie Trakand — znienacka oznajmił Lir. — Ja również ogłoszę publicznie swą decyzję, Elayne.
— Anshar opowiada się za Trakand — rzekła Karind zdecydowanym głosem. — Dziś jeszcze wyślę proklamację.
— Zdrajcy! — krzyknęła Arymilla. — Dacie za to głowy! — Sięgnęła do paska, gdzie wisiała pochwa sztyletu, wysadzana klejnotami i pusta, jakby chciała rzecz osobiście załatwić od razu. Elenia roześmiała się, ale śmiechem pozbawionym wesołości. Brzmiał prawie jak płacz.
Elayne wzięła głęboki oddech. Oto dziewięć z dziesięciu potrzebnych Domów. Ale nie miała większych złudzeń. Jakiekolwiek pobudki przyświecały Sylvase, Lir i Karind próbowali uratować, co się da, odcinając od przegranej sprawy i przystając do tej, która nagle zaczynała wyglądać dobrze. Będą oczekiwali preferencyjnego traktowania za to, że opowiedzieli się po jej stronie, zanim zasiadła na tronie, a równocześnie chcieliby, żeby zapomniała, iż kiedykolwiek popierali Arymillę. Nie mogli liczyć ani na to, ani na tamto. Z drugiej strony, nie mogła z miejsca odrzucić ich propozycji.
— Trakand kłania się Baryn. — Ale bez odrobiny ciepła. Nigdy. — Trakand kłania się Anshar. Kapitanie Guybon, proszę jak najszybciej odprowadzić więźniarki do miasta. Zbrojni Caeren, Baryn i Anshar odzyskają broń i zbroje, gdy tylko ogłoszone zostaną proklamacje poparcia, ale sztandary można im zwrócić od razu. — Charlz zasalutował, zawrócił gniadosza i już wykrzykiwał odpowiednie rozkazy.
Kiedy popchnęła siwą w kierunku Dyelin, która na czele Catalyn i trzech młodych głupców w pozłacanych zbrojach wyjeżdżała właśnie z bocznej uliczki, Lir i Karind zajęli miejsce za nią i Birgitte. Nie czuła niepokoju, mając ich za plecami — trudno czuć obawy w obecności stu Gwardzistek. Póki proklamacje nie ujrzą światła dziennego, pozostaną pod czujną obserwacją. Sylvase również. Myśli Elayne już wybiegały naprzód.
— Zachowujesz się strasznie wstrzemięźliwie — półgłosem powiedziała Birgitte. — Właśnie odniosłaś wielkie zwycięstwo.
— A za kilka godzin — odrzekła — dowiem się, czy i kiedy będę musiała odnieść następne.
34
Czarka kaf
W odpowiedzi na salut wartownika Furyk Karede przycisnął urękawicznioną dłoń do serca, a potem zignorował fakt, że tamten splunął za nim. Miał nadzieję, że towarzyszący mu jeźdźcy — osiemdziesięciu ludzi i dwudziestu jeden Ogirów — również zignorują zniewagę. Jeśli mają odrobiną zdrowego rozsądku, będą uważać. Przybył tu po informacje, a zabijanie mogłoby utrudnić ich zdobycie. Od kiedy jego ordynans, Ajimbura, wbił nóż w pierś pewnego chorążego za rzekomą obrazę swego pana — w istocie obraza była jak najbardziej rzeczywista, mimo to Ajimbura powinien panować nad sobą, jak miał w zwyczaju — wjeżdżając do jakiegoś obozu, zazwyczaj zostawiał małych, żylastych członków plemion ze wzgórz w lesie razem z sul’dam, damane i Strażą dla opieki nad jucznymi końmi. Ścigając wiatr, przebył długą drogę z Ebou Dar — cztery tygodnie pościgu za plotkami — póki nie dotarł do tego właśnie obozu w środkowo-wschodniej Altarze.
Schludne szeregi jasnych namiotów i uwiązanych koni znajdowały się na leśnej polanie, dostatecznie dużej, by mógł wylądować na niej raken, niemniej wokół nie było śladu po awiatorach rakenów, żadnych oddziałów naziemnych z wozami ani stajennych rakenów. Uświadomił sobie właśnie, że od jakiegoś czasu nie widział nawet jednego rakena na niebie. Być może wszystkie zostały wysłane na zachód. Dlaczego? Nie wiedział ani go to nie obchodziło. Wysoka Lady była tą, której służył, i całym jego światem. Pod słońcem wczesnego poranka wysoki, cienki słup wiadomości rzucał długi cień — więc mimo wszystko gdzieś w okolicy powinny być jakieś rakeny. Oceniał, że w obozie przebywa z tysiąc ludzi, nie licząc woźniców, kucharzy i temu podobnych. Ciekawe, ale wszyscy żołnierze w zasięgu wzroku mieli na sobie tradycyjne zbroje z domu, nie zaś solidne napierśniki i hełmy z kratami przyłbic. Powszechna praktyka polegała na tym, by — gdzie to możliwe — wcielać do oddziałów ludzi zamieszkujących ten brzeg oceanu. Ciekawe było też, że wszyscy mieli na sobie zbroje. Mało który dowódca przez cały czas kazał ludziom nosić zbroje, chyba że przewidywał rychłą walkę. Wnosząc z plotek, jakie usłyszał po drodze, tu mogło się na to zanosić.