— Matrim Cauthon jest moim mężem — oznajmiła Wysoka Lady czystym, wyraźnym głosem. Wszyscy zamarli. — Matrim Cauthon jest moim mężem.
Karede poczuł się, jakby go Hartha kopnął znowu. Nie, nie Hartha. Aldazar. Co to za szaleństwo? Cauthon wyglądał jak człowiek przyglądający się strzale lecącej mu prosto w twarz, wiedząc, że nie zdąży się uchylić.
— Przeklęty Matrim Cauthon jest moim mężem. Ty posługujesz się takimi słowami, nieprawdaż?
To musiały być majaczenia w gorączce.
Minęła chyba minuta, zanim Mat był w stanie się odezwa Choćby sczezł, zajęło pewnie godzinę, aż się mógł poruszyć, Kiedy wreszcie to zrobił, zerwał z głowy kapelusz, podszedł do Tuon i schwycił Brzytwę za uzdę. Tuon spojrzała na niego z góry, chłodna niczym królowa na przeklętym tronie. Wszystkie te bitwy do akompaniamentu przeklętych kości toczących się w głowie, wszystkie potyczki i rajdy... A teraz kości zatrzymały się, gdy wyrzekła parę słów. Cóż, przynajmniej wiedział, że to, co się wydarzyło, było, cholera, przeznaczone przeklętemu Matowi Cauthonowi.
— Dlaczego? To znaczy wiedziałem, że wcześniej czy później to powiesz, ale dlaczego teraz? Lubię cię, może nawet bardziej niż lubię i podobało mi się, jak cię całowałem — wydawało mu się, że Karede chrząknął. — Ale ty nie zachowywałaś się jak zakochana kobieta. Przez połowę czasu jesteś jak kula lodu, przez drugą połowę nieustannie mi dokuczasz.
— Miłość? — w słowach Tuon słuchać było zaskoczenie, — Być może z czasem się pokochamy, Matrim, ale zawsze wiedziałam, że wyjdę za mąż w służbie Imperium. Co masz na myśli, mówiąc, że wiedziałeś, iż wypowiem te słowa?
— Mów mi Mat. — Matrimem nazywała go tylko matka i to zazwyczaj, gdy pakował się w kłopoty, oraz siostry, gdy opowiadały o nim historie, przez które kłopoty miał mieć.
— Masz na imię Matrim. Co chciałeś powiedzieć?
Westchnął. Ta kobieta nigdy dużo nie chciała. Tylko żeby wszystko szło po jej myśli. Jak wszystkie inne kobiety, jakie w życiu znał.
— Przeszedłem przez ter’angreal do jakiegoś innego miejsca, może innego świata. Ludzie, których tam spotkałem, tak naprawdę nie byli ludźmi... wyglądali jak węże... ale oni potrafią odpowiedzieć każdemu na trzy pytania, a ich odpowiedzi zawsze są prawdziwe. Jedna z moich brzmiała, że ożenię się z Córką Dziewięciu Księżyców. Ale ty też nie odpowiedziałaś na moje pytanie. Dlaczego teraz?
Tuon nachyliła się w siodle, na jej ustach igrał nieznaczny uśmiech. I pięścią uderzyła go mocno w głowę!
— Twoje przesądy są już dostatecznie niedobre, ale kłamstw tolerować nie będę. To kłamstwo jest zabawne, prawda, ale mimo wszystko jest kłamstwem!
— Na Światłość, to prawda — protestował, nasadzając na głowę kapelusz. — Możesz się sama przekonać, jeśli się potrafisz zmusić, by porozmawiać z Aes Sedai. One opowiedzą ci o Aelfinn i Eelfinn.
— To może być prawda — wtrąciła Edesina, jakby próbowała okazać się pomocna. — Do Aelfinn można dotrzeć przez ter’angreal znajdujący się w Kamieniu Łzy, z tego, co wiem, i rzekomo mają udzielać wyłącznie prawdziwych odpowiedzi.
Mat popatrzył na nią ze złością. Faktycznie, cholernie pomocna z tymi jej: „z tego, co wiem” i „rzekomo”. Tuon nie odrywała odeń wzroku, jakby Edesina wcale się nie odezwała.
— Odpowiedziałem na twoje pytanie, Tuon, teraz ty odpowiedz na moje.
— Wiesz, że damane potrafią przepowiadać los? — Obrzuciła go twardym spojrzeniem, jakby oczekiwała, że zarzuci jej zabobonność, lecz on tylko skłonił się krótko. Niektóre Aes Sedai przepowiadały przyszłość. Dlaczego nie damane? — Poprosiłam Lidyę, żeby mi przepowiedziała moją przed lądowaniem w Ebou Dar. Oto co powiedziała: „Strzeż się lisa, który płoszy kruki, ponieważ ożeni się z tobą i uwiezie cię ze sobą. Strzeż się człowieka, który pamięta twarz Jastrzębiego Skrzydła, ponieważ ożeni się z tobą i uwolni cię. Strzeż się człowieka czerwonej ręki, ponieważ jego poślubisz i żadnego innego”. Najpierw w oko wpadł mi twój pierścień. — Mimowolnie przesunął kciukiem po wydłużonym oku pierścienia, a ona uśmiechnęła się. Nieznacznie, ale się uśmiechnęła. — Lis płoszący dwa kruki podrywające się do lotu i dziewięć półksiężyców. Sugestywne, nie powiesz? A ty wypełniłeś drugą część przepowiedni, więc wiem już, że to ty. — W gardle Seluci zrodził się jakiś dziwny odgłos, a Tuon pogroziła jej palcem, Pulchna kobieta poddała się, poprawiła chustę na głowie, ale spojrzeniu, jakim obrzuciła Mata, powinien towarzyszyć sztylet w dłoni.
Zaśmiał się bez wesołości. Krew i krwawe popioły. Pierścień był próbną odbitką z jubilerskiej formy, kupioną tylko dlatego, że pasowała na jego palec; oddałby wspomnienia widoku oblicza Artura Jastrzębie Skrzydło razem ze wszystkimi innymi wspomnieniami, gdyby tylko mógł się pozbyć z głowy przeklętych węży; a mimo to dzięki tym wszystkim rzeczom zdobył żonę. Legion Czerwonej Ręki nigdy by się nie narodził, gdyby nie wspomnienia tych wszystkich bitew.
— Wychodzi na to, że fakt, iż jestem ta’veren, działa w równym stopniu na mnie, co na wszystkich dookoła. — Przez chwilę sądził, że znowu go uderzy. Uśmiechnął się najpiękniej, jak umiał. — Ostatni pocałunek, zanim odjedziesz?
— Nie jestem teraz w nastroju — odrzekła chłodno. Surowy sędzia powrócił. Wszyscy więźniowie zostaną natychmiast powieszeni. — Może później. Jak chcesz, jedź ze mną do Ebou Dar. Czeka na ciebie zaszczytna pozycja w Imperium.
Pokręcił przecząco głową, nawet przez moment się nie zastanawiając. Na Leilwin ani na Domona nic nie czekało, podobnie jak na Aes Sedai czy Legion.
— Następnym razem, kiedy spotkam Seanchan, będzie to na jakimś polu bitwy, Tuon. — Choćby sczezł, tak będzie. Jego życie toczyło się w ten sposób, niezależnie, co począł. — Nie jesteś moim wrogiem, ale twoje Imperium jest.
— Ty też nie jesteś moim wrogiem, mężu — odparła chłodno. — Ale żyję po to, żeby służyć Imperium.
— Cóż, myślę, że lepiej będzie, jak się już spakujesz... — Urwał, słysząc odgłos kopyt. Ktoś nadjeżdżał cwałem.
Po chwili Vanin ściągnął wodze smukłego siwka obok wierzchowca Tuon, zmierzył wzrokiem Karedego i Straż Skazańców, splunął przez szczelinę w zębach i wsparł się na wysokim łęku siodła.
— W miasteczku pięć mil na zachód jest jakieś dziesięć tysięcy żołnierzy — grubas poinformował Mata. — Tylko jeden to Seanchanin, na ile się zorientowałem. Reszta to Altaranie, Tarabonianie, Amadicianie. Wszyscy konno. Sprawa polega na tym, że rozpytują o ludzi w takich zbrojach. — Skinął głową w kierunku Karede. — I plotka głosi, że ten, który zabije dziewczynę opisywaną mniej więcej jak Wysoka Lady, ma obiecane sto tysięcy złotych koron. Wszystkim ślina cieknie z ust.
— Mogę się prześlizgnąć — powiedział Karede. Jego szczera twarz wyglądała nieomal ojcowsko. Głos brzmiał śpiewem obnażonej klingi.
— A jak się nie uda? — zapytał cicho Mat. — To nie przypadek, że są tak blisko. Zwęszyli twój trop. Jeszcze jeden ślad może im wystarczyć, aby zabili Tuon. — Twarz Karedego pociemniała.
— Zamierzasz dotrzymać słowa? — Obnażony miecz, który wkrótce zostanie użyty. Co gorsza, Tuon patrzyła, mierząc Mata wzrokiem jak prawdziwy surowy sędzia. Choćby sczezł, jeśli ona umrze, wraz z nią umrze coś w jego wnętrzu. Ażeby do tego nie dopuścić, musiał zrobić coś, czego nienawidził bardziej niż pracy. Ongiś wydawało mu się, że bitwy, jakkolwiek ich nie znosił, są mimo wszystko lepsze od pracy. Blisko dziewięciuset poległych na przestrzeni kilku dni sprawiło, że zmienił zdanie.