Выбрать главу

Początkowo chciała zaczekać, aż Tervail wróci — oporządzenie dwóch koni trochę potrwa — ale teraz, gdy już nadszedł czas, jej zapasy cierpliwości były najwyraźniej na wyczerpaniu. Zarzuciła płaszcz na ramię i zdmuchnęła lampę, temu ostatniemu towarzyszyła aura nieodwołalności. Dopiero na zewnątrz zmusiła się, żeby przystanąć, miast powędrować przed siebie po nieporządnie zbitym z desek chodniku. A spacer w miejscu też z pewnością przyciągnie spojrzenia, któraś z sióstr może uznać, że Beonin boi się być sama. Po prawdzie, to trochę się bała. Istnieją wszelkie powody do obaw, gdy niepostrzeżenie może uderzyć niewidzialny mężczyzna. Z drugiej strony nie zależało jej na towarzystwie. Otuliła się więc płaszczem i naciągnęła kaptur na głowę, dając do zrozumienia, że zależy jej na prywatności.

Bury kot, chudy i z postrzępionymi uszami, zaczął się ocierać o jej kostki. W obozie było mnóstwo kotów, zawsze ciągnęły do Aes Sedai, przy których zachowywały się niczym łagodne domowe zwierzątka, niezależnie jak dzikie były wcześniej. Po kilku chwilach drapania za uszami kot poszedł sobie dumny jak król, szukając kogoś, kto się nim dalej zajmie. Kandydatek nie zabraknie.

Przed chwilą wokół widać było tylko obszarpanych robotników i woźniców, teraz cały obóz zaczynał już tętnić życiem. Grupki Nowicjuszek w bieli, tak zwane „rodziny”, spieszyły chodnikiem na lekcje, odbywające się w namiotach dostatecznie dużych, żeby je wszystkie pomieścić, lub nawet na wolnym powietrzu. Przechodząc obok niej, przerywały swą dziecięcą paplaninę i kłaniały się z zachowaniem wszelkich form. Ten widok nigdy nie przestał jej zadziwiać. I gniewać. Sporo tych „dzieci” było już w średnim wieku lub starszych — parę miało włosy przyprószone siwizną, kilka było nawet babciami! — a tak łatwo poddawały się starożytnej dyscyplinie, jak pierwsze lepsze dziewczęta przybywające do Wieży. I tyle ich było. Po ulicach toczyła się z pozoru niekończąca rzeka. Ile Wieża straciła na swojej strategii obejmującej tylko dziewczęta urodzone z iskrą talentu oraz te, które własne, na ślepo czynione próby doprowadziły do przenoszenia, podczas gdy reszta miała sama znaleźć drogę do Tar Valon? Ile straciła, twierdząc, że żadna dziewczyna powyżej osiemnastego roku życia nie potrafi poddać się dyscyplinie? Ona sama nigdy nie próbowała niczego zmieniać — życiem Aes Sedai rządziły prawo i obyczaj, Biała Wieża zbudowana została na tej skale — i pewne zmiany, jak choćby rodziny tych nowicjuszek, wydawały się zbyt radykalne, ale wciąż nawracało to samo pytanie: ile Wieża straciła? Na chodnikach widać było również siostry, w parach lub trójkach, zazwyczaj w towarzystwie Strażników. Strumień nowicjuszek opływał je ze wszystkich stron zmarszczkami ukłonów i spojrzeń kierowanych pod adresem sióstr, które udawały, że niczego nie dostrzegają. Tylko nielicznych Aes Sedai nie otaczała poświata Mocy. Beonin miała ochotę syknąć z irytacji. Nowicjuszki wiedziały, że Anaiya i Kairen nie żyją — nikomu nie przyszło do głowy, żeby postawić pogrzebowe stosy gdzieś na uboczu — ale wiedza o tym, jak zeszły z tego świata, z pewnością by je przeraziła. Nawet najmłodsze stażem, wpisane do księgi nowicjuszek w Murandy, nosiły już biel dostatecznie długo, by się orientować, że siostry chodzące wszędzie w poświacie saidara nie są widokiem normalnym. W końcu zaczną się bać i jaki z tego pożytek? Zabójca z pewnością nie uderzy w chwili, gdy wokół są dziesiątki sióstr.

Jej wzrok przyciągnęła grupa pięciu sióstr, które powoli jechały na wschód, wokół nich nie zobaczyła nawet śladu migotania saidara. Za każdą z sióstr ciągnął niewielki orszak, obejmujący sekretarkę, służącą, służącego na wypadek, gdyby trzeba było podnosić jakieś ciężary oraz jednego lub więcej Strażników. Wszystkie Aes Sedai miały kaptury naciągnięte na głowy, ale łatwo można było je rozpoznać. Varilin, też z Szarych Ajah, to będzie ta wysoka jak mężczyzna, Takima, Brązowa, to ta drobniutka. Płaszcz Saroiyi pysznił się mnóstwem białych haftów — musiała pewnie traktować go saidarem, że tak połyskiwał czystością — natomiast fakt, że w ślad za Faiselle jechało dwóch Strażników, identyfikował ją równie nieomylnie jak jaskrawozielony płaszcz. Konsekwentnie, ostatnią siostrą odzianą w szarości musiała być Magla z Żółtych Ajah. Kogo zastaną na miejscu, w Darein? W obecnej sytuacji na pewno nie będą to negocjatorki z Wieży. Pojechały w ogóle pewnie tylko dlatego, że uznały, iż mimo wszystko nic ich nie zwalnia od wcześniejszych ustaleń. Ludzie często obstawali przy utrwalonych zachowaniach, mimo że przyświecający im cel dawno zniknął. Dziwił tylko fakt, że to stwierdzenie można było zastosować do Aes Sedai.

— Nie widać, żeby łączyło je poczucie wspólnej misji, prawda, Beonin? Wyglądają, jakby po prostu jechały w tym samym kierunku.

I tyle, jeśli chodzi o symboliczne znaczenie naciągniętego kaptura jako deklaracji potrzeby prywatności. Na szczęście doskonale kontrolowała, mimowolne u większości ludzi, gesty zdradzające prawdziwy stan uczuć, jak choćby westchnienia. Dwie siostry, które przystanęły obok, były słusznego wzrostu, o delikatnej budowie ciała, ciemnowłose, piwnookie — ale na tym podobieństwo się kończyło. Wąska twarz Ashmanaille obdarzona wystającym nosem rzadko zdradzała jakiekolwiek emocje. Jej jedwabna suknia ze srebrnymi rozcięciami wyglądała, jakby przed momentem wyszła spod ręki szwaczki, podbity futrem płaszcz z kapturem obszyty był srebrnym haftem. Natomiast ciemne wełny Phaedrine były mocno pogniecione, a nawet poplamione w kilku miejscach, a wełniany płaszcz zupełnie pozbawiony ozdób zdecydowanie potrzebował cerowania; ona sama zbyt często marszczyła brwi, choćby w tej chwili. Gdyby nie to, mogłaby być nawet ładna. Dziwna para przyjaciółek — zazwyczaj dość niechlujna Brązowa i Szara, która co najmniej tyleż czasu poświęcała ubiorom, co wszystkim innym zajęciom.

Beonin spojrzała w ślad za odjeżdżającymi Zasiadającymi. Faktycznie, wyglądały na raczej przypadkowe towarzyszki podróży niż na delegację zjednoczoną wspólnym celem. Tylko nerwowości dzisiejszego poranka należało przypisywać, że nie zwróciła na to uwagi.

— Może... — powiedziała, odwracając się ku niepożądanemu towarzystwu — wciąż dumają nad konsekwencjami zeszłej nocy, tak, Ashmanaille? — Pożądane czy niepożądane, należało przestrzegać form grzeczności.

— Przynajmniej Amyrlin żyje — odpowiedziała jej Szara siostra — i z tego co mi powiedziano, wnioskuję, że pozostanie przy życiu i... pozostanie w dobrym zdrowiu. I ona, i Leane. — Nawet cuda, jakich Nynaeve dokazała, Uzdrawiając Siuan i Leane, nie zdjęły językowego tabu z ujarzmienia.

— Żywa i uwięziona to, jak przypuszczam, lepiej niż ścięta. Ale niewiele lepiej. — Kiedy Morvrin obudziła ją, aby przekazać wieści, nie bardzo potrafiła dzielić podniecenie Brązowej. Czy też to, co u Morvrin za podniecenie uchodziło. Czyli nieznaczny uśmiech. Poza tym wieści w niczym nie wpłynęły na zmianę planów Beonin. Liczyły się tylko fakty. Egwene została pojmana i tyle. — Nie zgadzasz się ze mną, Phaedrine?

— Oczywiście — zaczepnie odparła Brązowa. Ale Phaedrine zawsze taka była, zawsze tak pogrążona w czymś, co akurat przykuło jej uwagę, że niepomna, jak się należy zachowywać. I najwyraźniej jeszcze nie skończyła. — Ale nie dlatego cię szukałyśmy. Ashmanaille twierdzi, że wyznajesz się na morderstwach. — Nagły podmuch wiatru szarpnął materią ich płaszczy. Beonin i Ashmanaille zgrabnie sobie poradziły, Phaedrine zupełnie nie zwróciła uwagi, że poły jej okrycia powiewają swobodnie. Nie spuszczała wzroku z twarzy Beonin.