Выбрать главу

— Chcę tę dziewczynę, Mesaana. Bez niej pozostają mi tylko raczej kiepskie narzędzia.

Mesaana spokojnie upiła łyk wina, dopiero potem odpowiedziała:

— Z tego co mówisz, w ogóle nie jest ci potrzebna. Od początku był to mój plan, Aran’gar. Gotowa jestem go zmodyfikować zależnie od okoliczności, ale jest mój. I ja zdecyduję, kiedy i gdzie dziewczyna zostanie uwolniona.

— Nie, Mesaana. Ja zdecyduję, kiedy, gdzie i czy w ogóle będzie wolna — oznajmił Moridin, wkraczając pod kamiennym łukiem do pomieszczenia. A więc to on umieścił tu swoje oczy i uszy. Tym razem ubrany był w jednolitą czerń, ciemniejszą jeszcze niż barwa sukni Semirhage. Jak zwykle w ślad za nim szły Moghedien i Cyndane, obie ubrane w czerwień i czerń, które na żadnej nie leżały dobrze. Na czym polegała jego władza nad nimi? Moghedien, na przykład, nigdy z własnej woli nikomu się nie podporządkowała. Jeśli zaś chodzi o tę piękną, piersiastą, jasnowłosą laleczkę, Cyndane... Aran’gar próbowała ją wysondować, na wypadek gdyby przypadkiem udało się czegoś dowiedzieć, a dziewczyna zupełnie na zimno zagroziła, że wyrwie jej serce, jeśli jeszcze raz ją tknie. Słowa nie bardzo przystające komuś, kto rzekomo łatwo ulega innym. — Sammael się znowu pojawił — dodał, wędrując przez komnatę ku stołowi. Był potężnie zbudowany i chyba dzięki temu zdobny fotel z wysokim oparciem, na którym usiadł, nabrał nagle charakteru jakby tronu. Moghedien i Cyndane usiadły po jego obu stronach, ale co ciekawe, zaczekały, aż usiądzie pierwszy. Zomaran w śnieżnej bieli natychmiast podbiegli z winem i jemu zaproponowali pierwszemu. Cokolwiek się tu działo, wyczuwali to bezbłędnie.

— Nie bardzo mi się to wydaje prawdopodobne — powiedziała Graendal, kiedy wszyscy ruszyli zająć miejsca. Jej ubiór był obecnie ciemnoszary i zasłaniał dokładnie wszystko. — Nie wierzę, że żyje. — Żadne się nie spieszyło. Moridin był Nae’blis, ale nikt prócz Moghedien i Cyndane nie zamierzał okazać tego najdrobniejszym bodaj służalczym gestem. Z pewnością Aran’gar nie zamierzała.

Zajęła fotel na ukos od Moridina, stąd mogła w miarę niepostrzeżenie go obserwować. Jako też Moghedien i Cyndane. Moghedien siedziała tak nieruchomo, że gdyby nie jaskrawa suknia, pewnie wtopiłaby się w oparcie fotela. Cyndane była niczym królowa, a jej oblicze chłodne jak wyrzeźbione z lodu. Próba zamachu na Nae’blis zapewne okazałaby się katastrofą, niemniej ewentualnym kluczem mogły być te dwie. Gdyby tylko domyśliła się, jak przekręcić ten klucz. Graendal usiadła obok niej, a jej fotel jakimś sposobem znalazł się bliżej. Aran’gar mogła położyć dłoń na ręce tamtej, postanowiła się jednak powstrzymać i poprzestała na leniwym uśmiechu. Lepiej się nie rozpraszać.

— Nie wierzę, że tak długo potrafił się ukrywać — wtrącił Demandred, rozpierając się w krześle między Semirhage i Mesaaną. Założył nogę na nogę, jakby czuł się zupełnie swobodnie. Wątpliwy pokaz. Była pewna, że jest jednym z niepogodzonych. — Sammael nie potrafi normalnie funkcjonować, jeśli wszystkie oczy nie są zwrócone na niego.

— Mimo to Sammael, albo ktoś podszywający się pod niego, wydał rozkazy Myrddraalom, a one posłuchały. Rozkazy musiały więc pochodzić od jednego z Wybranych. — Moridin rozejrzał się po zebranych, jakby w ten sposób mógł odkryć, kto je wydał. Czarne saa tańczyły w jego błękitnych oczach nieustannym wirem. Teraz już nie żałowała, że prawo do korzystania z Prawdziwej Mocy zarezerwowane zostało wyłącznie dla niego. Cena była zdecydowanie zbyt wysoka. Ishamael w swoim czasie był na poły szalony, teraz jako Moridin z pewnością nie miewał się lepiej. Jak długo jeszcze trzeba będzie czekać, zanim da się go usunąć?

— Zamierzasz nam powiedzieć, jakie to były rozkazy? — głos Semirhage był chłodny, ona zaś spokojnie piła wino, przyglądając się Moridinowi znad krawędzi pucharu. Wprawdzie siedziała w krześle wyprostowana niczym struna, ale to było dla niej normalne. Ona również wydawała się czuć całkiem swobodnie, choć przecież było to niemożliwe w takich okolicznościach. Moridin zacisnął szczęki.

— Nie wiem — niechętnie powiedział na koniec. Nie lubił tych słów. — Ale zgodnie z nimi setka Myrddraali i tysiące trolloków znalazły się w Drogach.

— To faktycznie wygląda na pomysł Sammaela — powiedział z namysłem Demandred, kręcąc pucharem i obserwując wirującą powierzchnię wina. — Niewykluczone więc, że się mylę. — Jak na niego dość niezwykła samokrytyka. Choć może w istocie próba ukrycia, że to on podszył się pod Sammaela. Aran’gar chętnie by się dowiedziała, kto zaczął grać w jej grę. Albo czy Sammael rzeczywiście żyje.

Moridin mruknął z przekąsem:

— Przekażcie rozkazy podległym Sprzymierzeńcom Ciemności. Każdy raport o zaobserwowaniu trolloków lub Myrdraali poza Ugorem ma natychmiast trafić w moje ręce. Czas Powrotu zbliża się wielkimi krokami. Odtąd zakazuję wam podejmowania jakichkolwiek awanturniczych działań na własną rękę. — Przyjrzał się każdemu z nich po kolei, z wyjątkiem Moghedien i Cyndane. Aran’gar spojrzała mu w oczy z uśmiechem jeszcze bardziej omdlewającym, niźli widywała na twarzy Graendal. Mesaana odwróciła wzrok. — Jak się na własnej skórze przekonałaś — zwrócił się do tej ostatniej, a jej twarz pobladła, o ile to możliwe, jeszcze bardziej. Długo piła z pucharu, słychać było szczękanie zębów o krawędź kryształu. Semirhage i Demandred unikali spoglądania na nią.

Aran’gar i Graendal wymieniły spojrzenia. Mesaana poniosła karę za to, że nie pojawiła się w Shadar Logoth, coś się stało, ale co? Niegdyś tak poważne zaniedbanie oznaczałoby śmierć. Obecnie byli zbyt nieliczni. W oczach Cyndane i Moghedien błyszczało podobne zaciekawienie... a więc one też nie wiedziały.

— Znaki są dla nas równie jasne jak dla ciebie, Moridin — powiedział Demandred zirytowanym głosem. — Czas się zbliża. Musimy znaleźć resztę pieczęci z więzienia Wielkiego Władcy. Kazałem szukać wszędzie, ale bez powodzenia.

— Ach, tak. Pieczęcie. Zaiste, trzeba je znaleźć. — Uśmiech Moridina był omalże beztroski. — Tylko trzy zostały, wszystkie ma al’Thor, chociaż wątpię, by zabierał je ze sobą. Są już zbyt kruche. Z pewnością gdzieś je ukrył. Wyślij swoich ludzi do miejsc, gdzie bywał. Sam je znajdź.

— Najprostszym sposobem byłoby porwanie Lewsa Therina. — W przeciwieństwie do wyglądu sugerującego żelazną dziewicę Cyndane mówiła głosem chrapliwym i namiętnym, głosem kogoś, kto spędza życie na poduszkach i w skąpym odzieniu. W wielkich błękitnych oczach zalśnił palący żar. — Mogę nakłonić go do wyznania, gdzie ukrył pieczęcie.

— Nie! — warknął Moridin, patrząc na nią twardym wzrokiem. — Zabijesz go i powiesz, że przypadkowo. Czas i sposób śmierci al’Thora wybiorę sam. Ja i nikt inny. — Przyłożył wolną dłoń do piersi, a Cyndane z jakiegoś powodu skrzywiła się wyraźnie. Moghedien zadrżała. — I nikt inny — powtórzył twardym głosem. — Nikt inny — echem odpowiedziała Cyndane. Kiedy opuścił dłoń, powoli wypuściła powietrze i sięgnęła po puchar z winem. Krople potu lśniły jej na czole. Aran’gar za to dużo dowiedziała się z tej wymiany zdań. Wychodziło na to, że kiedy pozbędzie się Moridina, dostanie na smyczy dziewczynę i Moghedien. Naprawdę znakomicie. Moridin usiadł prosto, objął wzrokiem zgromadzonych. — To dotyczy was wszystkich. Al’Thor jest mój. Żadne z was nie wyrządzi mu krzywdy! — Cyndane schowała twarz w pucharze, z pozoru nie interesowało jej nic innego, jak tylko wino, ale nienawiść gorzejąca w oczach świadczyła o czymś innym. Graendal utrzymywała, że to nie jest Lanfear, że jest znacznie słabsza w posługiwaniu się Jedyną Mocą, z pewnością wszak al’Thor był dla niej ważny, poza tym nazywała go imieniem, którym posługiwała się Lanfear. — Jeżeli macie ochotę kogoś zabić — ciągnął dalej — zabijcie tych dwóch! — Nagle w środku kręgu pojawiły się podobizny dwóch młodzieńców w prostych, wiejskich ubraniach; obracały się, aby każdy mógł dobrze obejrzeć twarze. Jeden był wysoki i barczysty, na dodatek z żółtymi oczyma, drugi był znacznie szczuplejszy i miał na twarzy zawadiacki uśmiech. Ponieważ sylwetki były tworami Tel’aran’rhiod, poruszały się sztywno, a wyraz ich twarzy nie zmieniał na jotę. — Perrin Aybara i Mat Cauthon to ta’veren, łatwo więc ich znaleźć. Znajdźcie i zabijcie.