— Gildia była całym moim życiem, odkąd przestałam być dziewczynką. — Potarła jeden patyczek o bok szkatułki i rozjarzył się płomieniem! Zapachniało siarką. — Teraz moim życiem są smoki. Smoki i zemsta na Seanchanach. — Pochyliła się i przytknęła płonący koniec do ciemnego lontu, który znikał za płócienną ścianą. Gdy tylko udało jej się go rozpalić, potrząsała patyczkiem, aż płomień zgasł, potem upuściła na ziemię. Wśród trzaskającego posykiwania płomień pomknął po loncie. — Sądzę, że ci wierzę. — Wyciągnęła wolną dłoń. — Kiedy odjedziesz, pojadę z tobą. A ty pomożesz mi zrobić mnóstwo smoków.
Kiedy ściskał jej dłoń, przez moment pewien był, że kości zatrzymały się... ale ułamek sekundy później potoczyły się znowu. Pewnie igraszki wyobraźni. Choć umowa z Aludrą może pomóc Legionowi, a pewnie też Matowi Cauthonowi, utrzymać się przy życiu, trudno widzieć w niej epokowe wydarzenie. Nikt za niego tych bitew nie stoczy, a niezależnie jak dokładnie wszystko było zaplanowane, jak dobrze wyszkoleni ludzie, szczęście też grało swą rolę, szczęście i pech, nawet w jego przypadku. Smoki tego nie zmienią. Czy wcześniej kości toczyły się z aż tak głośnym turkotem? Raczej nie, ale skąd miał wiedzieć? Nigdy wcześniej nie zwalniały, żeby się potem zupełnie nie zatrzymać. Wszystko to igraszki wyobraźni, nic innego.
Wewnątrz wydzielonego obszaru rozległo się głuche łupnięcie i nad płócienną zasłoną uniósł się gryzący dym. Chwilę później w ciemnościach nad Runnieńskim Brodem rozkwitł nocny kwiat, wielkim kłączem czerwonych i zielonych barw... Potem rozkwitał jeszcze nieraz w jego snach, zarówno tej nocy, jak podczas wielu, które miały nadejść, rozkwitał wśród szarżującej kawalerii i lasów pik, zmieniał ciało w miazgę, rozrywał kamień. Później, w swoich snach próbował ująć w dłonie barwny kwiat, ograniczyć siłę jego wybuchu, ale on i tak spadał niekończącym się strumieniem ognia na setki bitewnych pól. W swoich snach opłakiwał śmierć i zniszczenie. I czasami wydawało mu się, że w grzechocie toczących się kości słyszy śmiech. Nie swój własny, lecz śmiech Czarnego.
Następnego ranka, kiedy słońce ledwie sięgnęło promieniami ku bezchmurnemu niebu, siedział na stopniach zielonego wozu, delikatnie strugając drzewce łuku ostrym nożem — trzeba było zachować wielką ostrożność, najwyższą delikatność, ponieważ niebaczny ruch ostrza mógł zniszczyć całą pracę — kiedy zza jego pleców wyszła Egeanin z Domonem. Dziwne, ale ubrali się szczególnie starannie, włożyli chyba najlepsze swoje rzeczy. Nie tylko on kupował materiały w Juradorze, ale nawet niekuszone złotem Mata szwaczki długo mozoliły się z szyciem dla Domona i Egeanin. Błękitnooka Seanchanka miała na sobie jasnozieloną suknię, pokrytą wzdłuż rękawów i wokół wysokiego karczka gęstym haftem białych i żółtych drobnych kwiatów. Kwiecista szarfa utrzymywała na głowie czarną perukę. Domon sprawiał nadzwyczaj dziwne wrażenie z krótko przystrzyżonymi włosami i tą illiańską brodą, która pozostawiała odsłoniętą górną wargę, wyszczotkował znoszony, brązowy kaftan tak, że sprawiał wrażenie prawie schludnego. Bez słowa, w pośpiechu przecisnęli się obok Mata, a ten szybko o nich zapomniał, aż pojawili się godzinę później i poinformowali, że byli w wiosce i Matka Darvale dała im ślub.
Z wrażenia zagapił się na nich jak głupi. Surowa twarz Egeanin i jej ostre wejrzenie dawały dobre pojęcie na temat jej charakteru. Co podkusiło Domona, że się z nią ożenił? Równie dobrze wybranką mogła zostać dzika niedźwiedzica. W końcu zdał sobie sprawę, że Illianin zaczyna nań źle spoglądać, pospiesznie powstał więc i ukłonił się w miarę przyzwoicie znad drzewca łuku.
— Gratulacje, panie Domon. Gratulacje, pani Domon. Niech Światłość was oboje oświeca. — Co jeszcze mógł powiedzieć?
Domonowi wciąż jednak źle patrzyło z oczu, jakby słyszał myśli Mata, a Egeanin parsknęła.
— Mam na imię Leilwin Bez Łodzi, Cauthon — powiedziała rozwlekłym akcentem. — To jest imię, które mi nadano, i imię, z którym umrę. I jest to dobre imię, ponieważ dzięki niemu podjęłam wreszcie decyzję, którą powinnam podjąć całe tygodnie temu. — Zmarszczyła brwi i spojrzała z ukosa na Domona. — Rozumiesz, dlaczego nie mogłam przyjąć twojego nazwiska, prawda, Bayle?
— Nie, kochanie — grzecznie odrzekł Domon, kładąc potężną dłoń na jej ramieniu — ale wezmę cię z takim imieniem, jakie życzysz sobie nosić, dopóki będziesz chciała być moją żoną. Mówiłem ci. — Uśmiechnęła się i dłonią przykryła jego dłoń, co z kolei wywołało uśmiech na jego twarzy. Światłości, zachowywali się koszmarnie. Jeżeli małżeństwo sprawia, że mężczyzna zaczyna się uśmiechać tak słodko i lepko... Cóż, Mata Cauthona to nie dotyczyło. Mat Cauthon może i był właściwie już poślubiony, ale nigdy nie zrobi z siebie takiego idioty.
I w taki sposób skończył w namiocie tureckim w zielone paski, niezbyt zresztą wielkim, który należał do pary szczupłych braci Domani, połykaczy ognia i mieczy. Nawet Thom przyznawał, że Balat i Abar byli dobrzy, lubili ich też inni artyści, dlatego znalezienie im miejsca do spania było łatwe, niemniej namiot kosztował go tyle co wóz! Wszyscy wiedzieli, że może sobie pozwolić na szastanie złotem, i ci dwaj, kiedy próbował się targować, po prostu wzdychali nad swoim przytulnym domkiem. Cóż, panna młoda i pan młody potrzebowali prywatności, a on chętnie im ją ofiarowywał, jeśli dzięki temu mógł uniknąć przyglądania się, jak z maślanymi oczyma kleją się do siebie. Poza tym męczyło go już to spanie na podłodze. W namiocie będzie miał przynajmniej własne polowe łóżko na każdą noc — choć wąskie i twarde, to naprawdę lepsze niż deski — a ponieważ miał mieszkać sam, miejsca było więcej niż w wozie, nawet po wniesieniu wszystkich rzeczy i spakowaniu ich w dwu wielkich kufrach. Miał też własną umywalnię, dość stabilne krzesło z drabinkowym oparciem, mocny stołek, stół z blatem, na którym mieścił się talerz i kubek, wreszcie parę przyzwoitych, mosiężnych lamp. Skrzynię ze złotem zostawił w zielonym wozie. Tylko ślepy głupiec próbowałby obrabować Domona. Tylko szaleniec próbowałby coś ukraść Egeanin. Leilwin, jeśli się upiera, choć wciąż był przekonany, że w końcu pójdzie po rozum do głowy. Po pierwszej nocy, którą spędził w swoim namiocie obok wozu Aes Sedai, podczas której prawie cały czas ziębił go medalion, kazał rozbić go przed wejściem do wozu Tuon, poniekąd metodą faktów dokonanych — Czerwonoręcy wznieśli go, zanim ktoś inny zgłosił prawo do wolnej przestrzeni.
— Mianowałeś się teraz moim strażnikiem? — zapytała dość chłodno Tuon, gdy po raz pierwszy zobaczyła namiot.
— Nie — odparł. — Po prostu mam nadzieję, że w ten sposób będę cię mógł częściej widywać. — Była to najczystsza w Światłości prawda, przynajmniej po części, gdyż chęć znalezienia się jak najdalej od Aes Sedai też odgrywała rolę, niemniej ta kobieta pogroziła Selucii palcem, a potem obie dostały ataku niepowstrzymanego chichotu. Dopiero po jakimś czasie doszły do siebie i zniknęły za spłowiałymi purpurowymi drzwiami wozu z godnością właściwą królewskim procesjom. Kobiety!
Nieczęsto miewał namiot wyłącznie dla siebie. Po śmierci Naleseana przyjął Lopina na służącego i przysadzisty Tairenianin o kwadratowej twarzy i brodzie spływającej prawie na pierś, coraz to zaglądał, by pochylić łysiejącą głowę i zapytać, czy „mój pan” nie ma ochoty na wino, herbatę lub talerz kandyzowanych fig, które zdobył gdzieś jakimś sobie tylko znanym sposobem. Lopin był nadzwyczaj dumny z umiejętności wyszperania delikatesów tam, gdzie warunki z pozoru były zdecydowanie ascetyczne. Innymi razy zabierał się do przeglądania skrzyń z ubraniami, sprawdzając, co wymaga zacerowania, czyszczenia, prasowania. I zawsze okazywało się, że jest coś takiego, choć zdaniem Mata wszystko było w najlepszym porządku. Towarzyszył mu często Nerim, Cairhienianin, chudy, siwy i melancholijny służący Talmanesa, głównie pewnie dlatego, że się nudził. Mat nie potrafił pojąć, jak może nudzić się ktoś, kto nie ma nic do roboty. Nerim raczył go niekończącymi się biadoleniami na temat tego, jak kiepsko musi się dziać osamotnionemu Talmanesowi, ponurymi spekulacjami, że zapewne już przyjął na jego miejsce kogoś innego — ostatecznie gotów był walczyć z Lopinem o swój udział w czyszczeniu i naprawie odzieży. Chciał nawet uzyskać formalne pozwolenie na regularne pastowanie butów Mata!