Выбрать главу

„Światłości, nienawidzę wspomnień o umieraniu” — pomyślał, a myśl ta zmieniła się w rozżarzony węgielek w mózgu. Węgielek, który jarzył się coraz mocniej. Pamiętał śmierć tych wszystkich ludzi, nie tylko jedną, ale wszystkie. Pamiętał... jak... umiera.

— Zabaweczko, źle się czujesz? — Tuon podjechała bliżej i zajrzała mu w twarz. W jej wielkich oczach zalśniło zatroskanie. — Jesteś blady jak księżyc.

— Jestem rześki jak woda w strumieniu — mruknął. Znalazła się na tyle blisko, że mógłby ją pocałować, ale nawet nie drgnął. Nie był w stanie. Myślał tak intensywnie, że już nie starczało sił na nic innego. W jakiś sposób, jedna tylko Światłość wie jaki, Eelfinn zgromadzili te wspomnienia, a potem włożyli mu je do głowy, jak jednak zdobyć wspomnienia trupa? Trupa, który zmarł w świecie ludzi, jeśli już o to chodzi. Pewien był, że po tamtej stronie poskręcanego ter’angreala w kształcie drzwi spędził nie więcej niż dziesięć minut. I przyszła mu do głowy pewna myśl, która mu się nie spodobała, ani trochę. Może Eelfinn tworzyli jakąś więź z ludźmi, którzy ich odwiedzali, więź, która pozwalała im na stworzenie kopii wszystkich wspomnień tych ludzi do momentu, aż umierali. W niektórych cudzych wspomnieniach był siwy, w innych tylko kilka lat starszy niż teraz, obejmowały też wszystkie pośrednie etapy ludzkiego życia, ale nie było nic z dzieciństwa i dorastania. Jakie były szanse na to, że napakowali mu do głowy przypadkowe fragmenty i strzępy, rzeczy, które uznali za śmieci i których się pozbyli? Tak w ogóle, co robili ze wspomnieniami? Musieli mieć jakieś powody do ich gromadzenia, inne niż tylko późniejsze rozdawanie. Nie, w ten sposób próbował uniknąć ostatecznych konkluzji, do których rozumowanie wiodło. Żeby sczezł, przeklęte lisy były teraz wewnątrz jego głowy! Nie było innego wytłumaczenia. Tylko to miało sens.

— Cóż, wyglądasz, jakbyś miał zaraz zwymiotować — powiedziała z wyrazem niesmaku na twarzy, cofając brzytwę.

— Kto w widowisku ma zioła? Ja się trochę znam...

— Wszystko ze mną dobrze, mówiłem. — Rzeczywiście, wcale go nie mdliło. Mieć te lisy w głowie, to było stokroć gorsze od kości, jakkolwiek głośno grzechotały. Czy Eelfinn patrzyli jego oczyma? Światłości, co z tym można zrobić? Wątpił, by któraś Aes Sedai potrafiła go z tego Uzdrowić, poza tym i tak by żadnej nie zaufał, gdyż oznaczało to zdjęcie z szyi lisiego łba. Nic nie można było zrobić. Będzie musiał z tym żyć. Aż jęknął na tę myśl.

W końcu przykłusowała Selucia, obrzuciła każde z nich szybkim spojrzeniem, jakby zastanawiała się, co też robili przez ten czas sami. Z drugiej strony, ona też się nie spieszyła, dając im ten czas. To dobrze wróżyło.

— Następnym razem ty możesz pojechać na tym łagodnym stworzeniu, a ja wezmę twojego wałacha — poinformowała Mata. — Wysoka Lady, ludzie z wozów idą za nami z psami. Pieszo, ale dotrą tu wkrótce. Psy nie szczekają.

— To znaczy, że psy są szkolone — powiedziała Tuon, zbierając wodze. — Konno łatwo im uciekniemy.

— Nie ma potrzeby i nie ma sensu — zapewnił je Mat. Tego powinien się spodziewać. — Ci ludzie to Druciarze, Tuatha’ani, którzy dla nikogo nie stanowią zagrożenia. Nie są zdolni do przemocy, nawet gdy ich życie jest w niebezpieczeństwie. Nie przesadzam, tak jest. Ale z pewnością widzieli, że wy dwie próbowałyście mi uciekać... tak to pewnie wyglądało w ich oczach... i że ja was ścigam. Teraz, kiedy psy podchwyciły trop, Druciarze pójdą za nami przez całą drogę do widowiska, żeby się upewnić, czy nie porwałem was i czy nie chcę wam wyrządzić krzywdy. Pojedziemy im na spotkanie i w ten sposób zaoszczędzimy czasu i trudu. — Mówił tak, ale nie chodziło mu o czas Druciarzy. Luca z pewnością nie miałby nic przeciwko, gdyby tabor Druciarzy opóźnił jego pochód, ale Mat miał.

Selucia spojrzała na niego z urazą i jej palce zamigały, Tuon tylko się roześmiała.

— Zabaweczka chce być dzisiaj dowódcą. Pozwólmy mu wydawać rozkazy i zobaczymy, dokąd nas to zaprowadzi. — Cholernie uprzejma.

Pojechali stępa w kierunku, skąd przyjechali — tym razem objeżdżając powalone drzewa, choć od czasu do czasu Tuon zbierała wodze, jakby miała ochotę na tor przeszkód, a potem częstowała Mata psotnym uśmiechem — i nie minęło dużo czasu, gdy zobaczyli Druciarzy, biegnących wśród drzew śladem swoich wielkich mastifów niczym szkółka motyli; pięćdziesięcioro mężczyzn i kobiet w jaskrawych barwach, często zestawionych w gryzące się kombinacje. Jeden z mężczyzn miał na sobie kaftan w czerwone i niebieskie pasy, do tego żółte, workowate spodnie wsadzone w wysokie do kolan buty, drugi fioletowy kaftan do czerwonych spodni, bywało też gorzej. Niektóre kobiety miały suknie w paski mieniące się tyloma kolorami, ile tylko istniało, a nawet takimi, dla których Mat nie znajdował nazwy, inne zaś spódnice i bluzki w rozmaitych odcieniach kolorystycznych i równie gryzące się co męskie kaftany oraz spodnie. Kilka wdziało też szale, chyba wyłącznie po to, by dodać kolejne barwy do opętańczej mieszaniny. Wyjąwszy siwowłosego mężczyznę, który prowadził tabor, pozostali wydawali się nawet nie w średnim wieku. Siwowłosy musiał być Poszukiwaczem, przewodnikiem karawany. Mat zsiadł z konia, Tuon i Selucia po chwili wahania poszły za jego przykładem.

Na ten widok Druciarze też się zatrzymali, odwołali psy. Wielkie zwierzęta przywarowały, wywiesiły ozory, a ich właściciele podeszli bliżej. Żaden nie miał w ręku nic więcej prócz kijka, a mimo iż Mat z pozoru również był nieuzbrojony, popatrywali na niego podejrzliwie. Mężczyźni skupili się przed nim, kobiety podeszły do Tuon i Selucii. Nie było żadnego niebezpieczeństwa, ale jakimś sposobem Tuon i Selucia zostały łatwo odeń odseparowane i kobiety Druciarzy mogły wypytać je w spokoju. Nagle przyszło mu do głowy, że Tuon może oskarżyć go o molestowanie i na dodatek uznać, że tym samym nie łamie reguł gry. Odjadą z Selucią w spokoju, podczas gdy on będzie się przepychał z tłoczącymi wokół Druciarzami, zanim dotrze do Oczka. Nic więcej mu nie zrobią, ale jeśli nie ucieknie się do przemocy, mogą go tak trzymać przez godziny, być może dostatecznie długo, by obie kobiety uciekły”.

Siwowłosy ukłonił się mu, przykładając dłonie do piersi.

— Pokój z tobą i twymi bliskimi, mój panie. Przeprosiny za to, że się wtrąciliśmy, ale uznaliśmy, iż psy wystraszyły konie dam.

Mat odkłonił się na tę samą modłę.

— Na zawsze pokój z tobą, Poszukiwaczu, i z całym twoim Ludem. Konie dam nie przestraszyły się. Damy... bywają czasami popędliwe. — Co mówiły kobiety? Próbował podsłuchiwać, ale ich głosy docierały doń jako przytłumione mamrotanie.

— Wiesz co nieco na temat Ludu, mój panie? — Poszukiwacz wydawał się zaskoczony i nic dziwnego. Tuatha’anowie trzymali się z daleka od ludzi, odwiedzali tylko niezbyt duże wioski. Rzadko miewali do czynienia z jedwabnymi kaftanami.

— Tylko trochę — odparł Mat. Tylko trochę. Miał wiele wspomnień ze spotkań z Druciarzami, ale sam nigdy z żadnym nie rozmawiał. O czym mówią te przeklęte kobiety? — Odpowiesz mi na pytanie? Ostatnimi czasy widywałem sporo waszych karawan, więcej, niż można by się spodziewać, wszystkie zmierzały do Ebou Dar. Jest po temu jakiś powód?

Tamten zawahał się, spojrzał w stronę kobiet. Wciąż mamrotały w oddali i nie mógł się nie zastanawiać, czemu ich rozmowa trwa tak długo. Mimo wszystko, trzeba tylko chwili, żeby powiedzieć: „Tak, potrzebujemy pomocy” albo: „Nie, nie potrzebujemy”.