— O zaręczynowych podarunkach. Wśród Krwi, kiedy konkurent stara się o kogoś wyższego odeń pozycją, tradycyjnie obdarowuje go czymś rzadkim lub egzotycznym. Najlepiej jest, jeśli uda się utrafić z podarunkiem w upodobania obdarowanego, a wszyscy wiedzą, że Wysoka Lady uwielbia konie. Dobrze też, że w ten sposób pośrednio uznałeś swoją niższą pozycję. Oczywiście wszystko i tak nie zda się na nic. Nie mam pojęcia, dlaczego ona wciąż jedzie z nami, od kiedy przestałeś jej pilnować, ale nie możesz oczekiwać, że naprawdę wypowie te słowa. Kiedy wyjdzie za mąż, zrobi to w interesie Imperium, a nie dlatego, że jakiś utracjusz podaruje jej konia lub wywoła na ustach uśmiech.
Mat zazgrzytał zębami, tłumiąc cisnące się na usta przekleństwo. Co niby pośrednio uznał? Nic dziwnego, że przeklęty komplet kości się zatrzymał. Miał takie same szanse, że Tuon o tym zapomni, jak na śnieg w środku lata. Tego był pewien.
Jeżeli z rozmów z Leilwin Bez, do diabła, Łodzi wracał cokolwiek przybity, to w kość dawały mu dopiero Aes Sedai. Wiadomo zresztą, że Aes Sedai za niczym bardziej nie przepadały. Zrezygnowany, w końcu pozwolił im szwendać się po wszystkich przydrożnych wioskach i miasteczkach, zadawać pytania, robić nie wiadomo co. Oprócz rezygnacji nic nie pozostawało, ponieważ nie miał jak ich zatrzymać. Twierdziły, że zachowują ostrożność — przynajmniej Teslyn i Edesina; Joline warknęła, że przejmując się, wychodzi na głupca — niemniej nawet ostrożna Aes Sedai nie była byle kim, niezależnie czy ktoś rozpoznał w niej siostrę, czy nie. Ponieważ brakowało im pieniędzy na jedwabie, w Juradorze kupiły bele miękkiej wełny, a potem okazało się, że dla Aes Sedai szwaczki starają się równie bardzo co dla złota Mata, w końcu paradowały odziane jak bogaci kupcy, a nosiły się niczym czystej krwi szlachta. Nikt, kto miał okazję przyjrzeć się im przez chwilę, nie miał najmniejszych wątpliwości, że oto osoby nawykłe, by świat naginał się do ich woli. Trzy tego rodzaju kobiety, podróżujące na dodatek z wędrownym przedstawieniem, po prostu musiały wywołać mnóstwo plotek. Dobrze choć, że Joline nosiła pierścień w sakwie przy pasku, a pozostałym Seanchanie je odebrali. Gdyby Mat zobaczył pierścień na palcu Joline, prawdopodobnie by się rozpłakał.
Byłe sul’dam przestały mu donosić o poczynaniach sióstr. Joline miała już Bethamin całkowicie w garści — wysoka, smagłoskóra kobieta biegała, gdy Joline mówiła „biegnij”, i skakała, gdy Joline mówiła „skacz”. Wprawdzie Edesina też udzielała jej lekcji, lecz z jakiegoś powodu Joline uznawała Bethamin za osobisty projekt. Po otrzymanym laniu w obecności Mata nigdy nie zachowywała się opryskliwie, prawdopodobnie przygotowywała Bethamin do nauki w Wieży, a Bethamin odpłacała jej rodzajem wdzięczności i tego starczyło, by zmienić obiekt lojalności. Jeżeli zaś chodzi o Setę, słomianowłosa tak bała się sióstr, że nie była ich w stanie dłużej śledzić. Autentycznie zadrżała, kiedy o tym przypomniał. Seta i Bethamin do tego stopnia były przekonane, że wiedzą, jak widzą same siebie seanchańskie kobiety, które potrafiły przenosić, że nie sądziły, iż Aes Sedai mogą być inne. Bywały groźne, gdy spuszczono je ze smyczy, wszak nawet z groźnym psem można było sobie poradzić, kiedy się wiedziało jak, a ich zawód polegał właśnie na radzeniu sobie z tym szczególnym gatunkiem groźnych psów. Teraz wreszcie zrozumiały, że Aes Sedai nie były żadnymi psami. Były wilkami. Gdyby to było możliwe, Seta poszukałaby sobie innego miejsca do spania, od pani Anan dowiedział się, że Seanchanka zakrywała oczy dłońmi, gdy tylko Joline lub Edesina uczyły Bethamin w wozie.
— Jestem pewna, że potrafi dojrzeć sploty — doniosła mu Setalle. Rzekłby, iż w jej głosie pobrzmiewała zazdrość, gdyby nie uznawał jej za niezdolną do zazdrości. — Jest już prawie gotowa się do tego przyznać, w przeciwnym razie nie zakrywałaby oczu. Wcześniej czy później zdradzi się i też będzie się chciała uczyć. — Może to mimo wszystko była zazdrość.
Wolałby, żeby Seta ujawniła się raczej wcześniej niż później. Gdyby Aes Sedai więcej czasu poświęcały nauczaniu, mniej by im zostawało na przysparzanie mu zmartwień. Kiedy widowisko zatrzymywało się na popas, prawie nie mógł się odwrócić, żeby nie zobaczyć Joline lub Edesiny, jak popatrywały na niego zza namiotu czy wozu. W tych chwilach medalion zazwyczaj chłodził mu pierś. Nie potrafił dowieść, że był obiektem ich splotów, ale czysto subiektywnie odczuwał pewność tego. Nie dowiedział się, która z nich odkryła wadę jego osłony, to znaczy fakt, na który już wcześniej wpadły Adeleas i Vandene — że można bezkarnie ciskać w niego przedmiotami poruszanymi Mocą — kiedy to jednak nastąpiło, ledwie mógł wyjść z namiotu, aby nie oberwać, najpierw kamieniem, później innymi rzeczami: snopami palących iskier niczym deszczem z paleniska kuźni, strumieniami kłujących iskier, sprawiających, iż podskakiwał, a włosy jeżyły mu się na głowie. Zapewne była to sprawka Joline. Choćby dlatego, że właściwie nie spotykał jej już samej, zawsze pozostawała pod ochroną Blaerica i Fena. I uśmiechała się doń, uśmiechem kota na widok myszy.
Powoli zaczynał się zastanawiać, jak ją przydybać samą — albo ten sposób, albo będzie się musiał wciąż przed nią ukrywać — kiedy wdała się z Edesiną w kłótnię tak zażartą, że ta z Bethamin i Setą co sił w nogach wypadły ze spłowiałego wozu; dwie ostatnie odbiegły nawet spory kawałek, nim zawróciły i wpatrzyły się w wóz z szeroko rozdziawionymi ze zdumienia oczami. Żółta siostra zajęła się natomiast spokojnym rozczesywaniem słomianych włosów; jedną dłonią trzymała długie pasma, drugą przeciągała przez nie drewnianą szczotkę. Na widok Mata uśmiechnęła się, nie przerywając swego zajęcia. Medalion zrobił się zimy i krzyki ucichły jak nożem uciął.
Nigdy się nie dowiedział, co sobie powiedziały za osłoną z Mocy. Choć ze wszystkich mieszkających z nią kobiet jedyna Teslyn traktowała go w miarę przyzwoicie, nawet ona, kiedy zapytał, miała dla niego tylko znaczące spojrzenie i milczenie. Były to sprawy Aes Sedai i nic mu do nich. Cokolwiek wszakże się stało, kamienie i iskry przestały lecieć. Próbował podziękować Teslyn, a wtedy ona udała, że nie wie, o co chodzi.
— Kiedy o czymś się nie mówi, to się o tym nie mówi — oznajmiła zdecydowanie. — Lepiej byłoby dla ciebie, gdybyś nauczył się zachowywać w obliczu Aes Sedai, ponieważ pewnie nie uwolnisz się od nas do końca życia, o ile już nie jesteś nasz. — Przeklęta przepowiednia.
Teslyn nigdy też nie próbowała zmierzyć się zagadką ter’angreala, w przeciwieństwie do Joline i Edesiny. Nawet po kłótni codziennie próbowały zmusić go do udostępnienia im — Edesina dręczyła go osobiście, Joline rzucała mu wściekłe spojrzenia przez ramię, zza osłony swych Strażników. Zgodnie z prawem ter’angreale stanowiły własność Białej Wieży. Ter’angreale domagały się właściwych badań, zwłaszcza gdy posiadały równie osobliwe właściwości jak ten. Ter’angreale były potencjalnie zbyt niebezpieczne, żeby je zostawić w rękach ignorantów. Żadna nie powiedziała wprawdzie, że zwłaszcza w rękach mężczyzn, niemniej Joline prawie się do tego posunęła. Zaczynał już się martwić, że Zielona siostra po prostu każe Blaericowi i Fenowi zabrać mu go siłą. Tamci dwaj wciąż podejrzewali, że był w jakiś sposób wplątany w jej niemiłą przygodę, a z ich mrocznych spojrzeń wynikało jednoznacznie, że tylko czekają na pretekst, by stłuc go na kwaśne jabłko.
— To byłaby kradzież — poinformowała go pani Anan belferskim tonem, równocześnie otulając się płaszczem. Z nieba znikały ostatnie promienie słońca, podkradał się chłód. Stali przed wozem Tuon, do którego miał nadzieję wślizgnąć się na kolację. Noal i Olver byli już w środku. Setalle najwyraźniej wybierała się z wizytą do Aes Sedai, co ostatnio miała w zwyczaju. — Prawo Wieży jest w tej kwestii jednoznaczne. Być może trwałyby pewne... dyskusje... względem tego, czy należy ci go zwrócić. I sądzę, że ostatecznie raczej byś już go nie odzyskał... niemniej Joline i tak nie uniknęłaby poważnej kary za kradzież.