Выбрать главу

Wszystkich zaskoczyło, kiedy klapa namiotu uchyliła się i do środka wszedł Domon z Egeanin. Trudno powiedzieć, by w ścisłym słowa znaczeniu unikali Mata od czasu jego wyprowadzki z zielonego wozu, ale żadne szczególnie nie szukało jego towarzystwa. Podobnie jak reszta nosili już znacznie lepsze rzeczy od łachów, które początkowo służyły im za przebranie. Rozcięte spódnice Egeanin i kaftan z wysokim kołnierzem były zrobione z niebieskiej wełny haftowanej żółtą — prawie złotą — nicią na mankietach oraz brzegach i miały coś z mundurowego kroju; Domon, w dobrze skrojonym brązowym kaftanie i workowatych spodniach wepchniętych w wysokie buty o cholewach wywiniętych tuż pod kolanami, wyglądał w każdym calu może nie na bogatego, lecz w każdym razie dobrze prosperującego illiańskiego kupca.

Na widok Egeanin grająca właśnie z Olverem na podłodze Amathera natychmiast uklękła i skłoniła się nisko. Juilin westchnął i wstał od stołu, przy którym siedział naprzeciwko Mata, Egeanin okazała się szybsza.

— Naprawdę nie ma potrzeby się kłaniać ani przede mną, ani przed nikim — powiedziała rozciągając słowa, a potem pochyliła się, ujęła Amatherę za ramiona i postawiła na nogi. Ta wstała powoli, z wahaniem, z oczyma wbitymi w ziemię, póki Egeanin nie ujęła jej za podbródek i delikatnie nie uniosła do góry. — Patrz mi w oczy. Każdemu patrz w oczy. — Tarabonianka nerwowo oblizała wargi, ale patrzyła Egeanin prosto w oczy nawet po tym, jak tamta cofnęła dłoń. Z drugiej strony trzeba stwierdzić, że jej oczy były rozwarte bardzo szeroko.

— To już jakiś postęp — podejrzliwie stwierdził Juilin. W tonie jego głosu słychać też było nutkę gniewu; stał bez ruchu niczym posąg z ciemnego drzewa. Nie lubił Seanchan, choćby za to, co zrobili Amatherze. — Wcześniej nazwałaś mnie złodziejem za to, że ją uwolniłem. — To już zabrzmiało groźniej. Nienawidził złodziei. I przemytników, a Domon był właśnie kimś takim.

— Z czasem wszystko się zmienia — jowialnie zauważył Domon, równocześnie uśmiechając się pojednawczo. — Cóż, rozmawia pan z porządnym człowiekiem, panie łowco złodziei. Leilwin zmusiła mnie, żebym jej obiecał, iż zrezygnuję z przemytu, i od tego uzależniła przyjęcie moich oświadczyn. Żeby mnie tak fortuna ukarała, jeśli kiedykolwiek słyszałem o kobiecie, która nie chciała poślubić mężczyzny, póki ten nie porzuci lukratywnego zajęcia. — Roześmiał się, jakby właśnie opowiedział najśmieszniejszy dowcip świata.

Egeanin dała mu sójkę pod żebra tak mocno, że śmiech przeszedł w jęk. Od czasu ślubu jego bok musiał się zmienić w jeden wielki siniak.

— Oczekuję, że dotrzymasz tej obietnicy, Bayle. Ja się zmieniłam i ty też musisz. — Zerknęła przelotnie na Amatherę, zapewne po to, by się przekonać, czy wciąż jest posłuszna jej słowom. Egeanin wymagała, by wszyscy robili, co im każe. A potem wyciągnęła dłoń do Juilina. — Zmieniam się, panie Sandar. Czy pan również zmieni zdanie na mój temat?

Juilin zawahał się, a potem uścisnął jej dłoń.

— Spróbuję. — W jego głosie brakowało trochę przekonania.

— O nic więcej nie proszę. — Rozejrzała się po namiocie, zmarszczyła brwi, pokręciła głową. — Widywałam już najniższy pokład mniej zatłoczony niż ten namiot. Mamy w wozie trochę zacnego wina, panie Sandar. Może wraz ze swoją panią przyłączycie się do nas nad szklaneczką?

Juilin znowu się zawahał.

— Właściwie mój przeciwnik już wygrał tę partię — powiedział wreszcie. — Nie ma sensu jej kończyć. — Nasadził swój stożkowaty kapelusz na głowę, zupełnie niepotrzebnie obciągnął ciemny, rozkloszowany taireński kaftan i ceremonialnie zaoferował Amatherze swoje ramię. Schwyciła je kurczowo, a choć próbowała spoglądać Egeanin prosto w oczy, drżała przy tym niepohamowanie. — Podejrzewam, że Olver zechce tu zostać i pograć jeszcze, ale moja pani i ja będziemy szczęśliwi, mogąc napić się wina w towarzystwie twoim i twego męża, Leilwin Bez Łodzi. — W jego spojrzeniu czaił się cień wyzwania. Było jasne, że jego zdaniem Egeanin musi w bardziej przekonujący sposób dowieść, iż nie uważa już Amathery za skradzioną własność.

Egeanin skinęła głową, jakby doskonale zrozumiała.

— Niech Światłość przyświeca wam dzisiejszej nocy, jak też przez wszystkie dni i noce, jakie nam jeszcze zostały — życzyła wszystkim zamiast pożegnania. Bardzo miłe.

Zaraz po tym, jak tamci wyszli, nad obozowiskiem przetoczył się huk gromu. Potem kolejny i deszcz zabębnił o płótno namiotu, szybko zmieniając się w potop, który nagiął zielone paski nad głowami. Jeśli Juilin i tamci nie biegli co sił w nogach, wino będą pić mokrzy.

Noal zajął miejsce naprzeciw Olvera przy czerwonym płótnie i podjął grę w miejscu przerwanym przez Amatherę; potoczyły się kości dla węży i lisów. Czarne piony, teraz należące do niego i Olvera, znajdowały się prawie na brzegu płóciennej pajęczyny planszy, niemniej było oczywiste, że im się nie uda. Oczywiste dla wszystkich prócz, rzecz jasna, Olvera. Jęknął głośno, gdy biały krążek oznaczony falującymi liniami wąż, dotknął jego piona i znowu, gdy krążek oznaczony trójkątem dotknął piona Noala.

Noal tymczasem podjął opowieść, przerwaną wejściem Egeanin i Domona, historię rzekomej podróży na pokładzie rakera Ludu Morza.

— Kobiety Atha’an Miere należą do najbardziej wdzięcznych na świecie — powiedział, przesuwając czarne piony z powrotem na okrąg w środku planszy. — Nie ustępują nawet Domani, a dobrze wiecie, że to już jest coś. A kiedy statek znajdzie się poza zasięgiem wzroku od brzegu... — urwał gwałtownie, odchrząknął i spojrzał na Olvera, który ustawiał węże i lisy w rogach planszy.

— Co wtedy robią? — zapytał Olver.

— Cóż... — Noal potarł nos sękatym palcem. — Cóż... Tak zręcznie skaczą po wantach, że można by pomyśleć, iż zamiast nóg wyrosła im dodatkowa para rąk. To właśnie robią. — Olver aż sapnął z zadowolenia, a Noal cicho westchnął z ulgą.

Mat zaczął zdejmować czarne i białe kamienie z planszy na stole, chowając do dwu rzeźbionych szkatułek z drewna. Kości w jego głowie toczyły się i grzechotały, tłumiąc nawet najgłośniejsze gromy.

— Jeszcze partyjkę, Thom? Siwowłosy oderwał wzrok od swego listu.

— Nie sądzę, Mat. Mój umysł jest dziś zmącony.

— Jeżeli nie obrazisz się o pytanie, Thom, to czemu wciąż na nowo czytasz ten list? I czasami masz taki wyraz twarzy, jakbyś nie miał pojęcia, co on oznacza.

Olver zaśmiał się, ponieważ wyszedł mu świetny rzut kośćmi.

— Dlatego, że tak właśnie jest. Przynajmniej do pewnego stopnia. Masz. — Wyciągnął dłoń z listem, ale Mat pokręcił przecząco głową.

— To nie moja sprawa. Thom. List jest twój, poza tym nie jestem szczególnie dobry w rozwiązywaniu zagadek.

— Ależ nie, to również twoja sprawa. Moiraine napisała go na krótko przed tym, jak... Cóż, liczy się to, że go napisała. — Mat przyglądał mu się dłuższą chwilę, nim wziął do ręki pomarszczony list, a kiedy jego wzrok padł na rozmyte litery, zamrugał. List zaczynał się od słów: „Najdroższy Thomie”. Któż by mógł podejrzewać, że właśnie Moiraine zwracać się będzie do Thoma Merrilina tymi słowy? — Thom, to jest osobisty list. Nie sądzę, że powinienem...