Выбрать главу

Mat zmarszczył czoło. Na pewno nie krzyczał.

- Nie przeszkadzasz. Czego się dowiedziałeś?

— Że w mieście od czasu do czasu pokazują się Seanchanie. Ale nie żołnierze. Wychodzi na to, że budują dwie rolnicze wioski kilka mil na północ i trzy wioski na południu. Wieśniacy od czasu do czasu przychodzą do miasta, żeby coś kupić.

Mat zdołał się nie uśmiechnąć. Potem odwrócił się przez ramię i powiedział tonem, w którym zadźwięczała nawet nuta udawanego żalu:

— Obawiam się, że nici z twojej wycieczki do Maderin, Skarbie. To zbyt niebezpieczne.

Tuon splotła dłonie na piersiach, podkreślając w ten sposób ich kształt. Miała znacznie bardziej kobiecą figurę, niż początkowo sądził. Oczywiście do Selucii było jej daleko, ale mimo to miło było spojrzeć.

— Farmerzy, Zabaweczko — lekceważąco rozciągała samogłoski. — Żaden farmer nigdy nie widział mojej twarzy. Obiecałeś mi wizytę w tawernie albo we wspólnej sali gospody i nie zasłonisz się tak śmieszną wymówką.

— Nie powinno być żadnych kłopotów z wizytą w gospodzie — powiedział Thom. — Tym farmerom zależy na nożyczkach lub garnkach, nie na pijaństwie. Wygląda na to, że sami robią własne ale i nie przepadają za lokalnym trunkiem.

— Dziękuję, Thom — odparł Mat przez zaciśnięte zęby. — Ona chce zobaczyć mordownię.

Siwowłosy bard rozkaszlał się donośnie, a potem żwawo podkręcił wąsa.

— Mordownię... — mruknął.

— Mordownię. Znasz może w tym mieście jakąś mordownię, do której mógłbym ją zabrać, nie prowokując zamieszek? — w zamierzeniu słowa te miały brzmieć sarkastycznie, ale Thom zaskoczył go, ponieważ skinął głową.

— Jest chyba takie miejsce — oznajmił powoli. — Nazywa się Biały Pierścień. I tak chciałam tam iść, żeby się trochę rozpytać.

Mat zamrugał ze zdziwienia. Choć Thom wszędzie wtapiał się w tło, w mordowni jego szary kaftan z pewnością przyciągnie uwagę. Zresztą to może zbyt łagodnie powiedziane. Zwyczajowy ubiór bywalców takiego przybytku stanowiły grube brudne wełny i poplamione lny. Poza tym zadawanie pytań w mordowni było prostą drogą do noża w plecy. Z drugiej strony, może Thom uznał, że Biały Pierścień nie jest taką znowu ostatnią mordownią. Tuon nie musi się zorientować, gdy lokal okaże się po prostu trochę gorszy niż zazwyczaj.

— Mam zabrać Harnana i tamtych? — zapytał, sprawdzając swoją hipotezę.

— Och. Wydaje mi się, że będziesz wystarczającą ochroną dla damy — rzekł Thom, uśmiechając się do Mata cieniem uśmiechu, na którego widok Mat zdecydowanie się uspokoił.

Ostrzegł wszakże obie kobiety — rzecz jasna, nie było mowy, aby Selucia została; pani Anan zaś odmówiła zaproszeniu Tuon, twierdząc, że widziała już dość mordowni jak na jedno życie — o konieczności ukrycia głów pod kapturami. Tuon mogła mieć rację, utrzymując, że żaden farmer nigdy nie widział jej oblicza, ale jeśli kot może popatrzeć na króla, jak głosiło stare porzekadło, to farmer mógł kiedyś popatrzeć na Tuon, kwestią szczęścia pozostawało to, czy jeden z nich nie pojawi się akurat w Maderin. W jego opinii ta’veren wykrzywiał Wzór zazwyczaj w niezbyt korzystny sposób.

— Zabaweczko — powiedziała czule Tuon, kiedy Selucia podawała jej płaszcz — w trakcie wizyt na wsi spotykałam wielu farmerów, ale wszyscy stosownie wbijali wzrok w ziemię, nawet gdy pozwalałam im wstać. Uwierz mi, żaden nie widział mojej twarzy.

Tak. Poszedł po swój płaszcz. Słońce, które jeszcze nie dotarło do zenitu, chowało się za białymi obłokami, jak na wiosnę dzień był dość rześki, na dodatek wiał mocny wiatr.

Mieszkańcy miasteczka tłoczyli się na głównym pasażu widowiska: mężczyźni w grubo tkanych wełnach albo dość surowych kaftanach z lepszego materiału, ozdobionych tylko odrobiną haftu; kobiety często w koronkowych czepkach, w równie mało ekstrawaganckich sukniach z kołnierzami, wkładanych pod długie, białe fartuchy albo ciemnych sukniach z wysokim karczkiem, ze spiralnym haftem na dekolcie; dzieci biegały wszędzie, uciekając przed rodzicami, wszystkie wydawały głośne zachwyty na widok panter Miyory, niedźwiedzi Latelle, żonglerów i połykaczy ognia — Balata i Abara, szczupłych braci, którzy dawali widowisko symultaniczne. Mat zatrzymał się tylko na sekundę, żeby zerknąć na akrobatki, a potem już tylko przepchnął się przez tłum, trzymając Tuon pod rękę i przyciskając jej dłoń do swojej. Zawahała się przez chwilę, gdy jej zaproponował ramię, a potem skinęła głową, niczym królowa udzielająca pozwolenia chłopu. Thom też zaproponował ramię Selucii, ale ona pozostała przy lewym boku swej pani. Przynajmniej nie próbowała się znowu wciskać między nią a Mata.

Pod transparentem u wejścia stał Luca w szkarłatnym kaftanie oraz płaszczu i obserwował monety wpadające z brzękiem do szklanego słoja, a potem, z następnym brzękiem, do sejfu. Uśmiechał się szeroko. Kolejka oczekujących na wejście ciągnęła się niemalże na sto kroków wzdłuż płóciennej ściany, z miasta wciąż wychodzili kolejni ludzie, zmierzając ku widowisku.

— Dwa, trzy dni tu spędzone mogłyby nam nieźle podreperować kasę — poinformował Mata. — Mimo wszystko to porządne miasto, a poza tym jesteśmy już dość daleko od… — Uśmiech zniknął mu z twarzy niczym płomień zdmuchniętej świecy. — Sądzisz, że jesteśmy dostatecznie daleko, co?

Mat westchnął. W duszy Valana Luki złoto zawsze zwycięży strach.

Trzymając Tuon pod rękę, nie mógł równocześnie otulać się płaszczem, poły powiewały więc za plecami, ale nie przeszkadzało mu to. Kulący się przy bramie strażnicy przyglądali im się podejrzliwie, a jeden nawet lekko się ukłonił. Jedwabie i koronki potrafiły wywołać takie wrażenie, przynajmniej na zbrojnych z prowincji, a tym właśnie ci żołnierze byli, mimo ich wypolerowanych hełmów i brygantyn. Większość wspierała się na swoich halabardach jak chłopi na łopatach. Po kilku krokach za murami miasta Thom przystanął i odwrócił się, a Mat nie miał innego wyjścia, jak też się zatrzymać, ponieważ ostatecznie nie wiedział, gdzie znajduje się Biały Pierścień.

— Liczna straż, kapitanie — powiedział Thom, a w jego głosie zabrzmiały troskliwe tony. — Dużo tu zbójców w okolicy?

— Nie ma tu żadnych przestępców — ponuro zaprzeczył posiwiały strażnik. Wypukła biała blizna wskroś kwadratowej twarzy w połączeniu ze zmrużonymi oczyma jemu samemu nadawała wygląd zbója. On nie wspierał się na halabardzie, trzymał ją w sposób wskazujący na umiejętność obchodzenia się z nią. — Seanchanie zlikwidowali tych paru, których nam nie udało się znaleźć. Przechodź dalej starcze. Blokujesz bramę. — W zasięgu wzroku nie było ani jednego wozu czy powozu, a tych kilku przechodniów zajmowało niewiele miejsca. Łuk bramy byłby w stanie pomieścić dwa wozy jadące obok siebie, dopiero wtedy może ocierałyby się osiami.

— Seanchanie powiedzieli, że wystawiamy za słabe warty — wtrącił wesoło przysadzisty strażnik, mniej więcej w wieku Mata — a lord Nathin uważnie wsłuchuje się w słowa Seanchan.

Siwy dowódca uderzył go dłonią w stalowej rękawicy w tył hełmu tak mocno, że tamten aż się zachwiał.

— Pilnuj swego języka, gdy gadasz z obcymi, Keilar — warknął — w przeciwnym razie, zanim zdążysz mrugnąć, już będziesz z powrotem u pługa. Mój panie — dodał jeszcze, zwracając się tym razem do Mata i unosząc odrobinę głos — z pewnością powinieneś przywołać do porządku służącego, zanim narobi sobie kłopotów.

— Proszę o wybaczenie, kapitanie — pokornie rzekł Thom i skłonił białą głowę, tworząc idealny wizerunek skarconego sługi. — Bez obrazy. Uprzejmie przepraszam.