Tuon zsunęła kaptur, weszła do środka i spod zmarszczonych brwi rozejrzała się po pomieszczeniu.
— Jest pan pewien, że to naprawdę mordowania, panie Merrilin? — zapytała. Szeptem, dzięki Światłości. Z niektórych miejsc za takie pytanie można było od razu wylecieć i nikt by się nie oglądał na jedwabne kaftany. W innych po prostu podwajano ceny.
— Zapewniam cię, że o tej godzinie nigdzie w Maderin nie znajdziesz większej kolekcji złodziei i łotrów — mruknął Thom, gładząc wąsa.
Tuon najwyraźniej nie była przekonana, ale z Selucią u boku podeszła do dziewczyny i zaczęła się jej uważnie przyglądać. Tamta zająknęła się, niemniej zaraz podjęła piosenkę. Śpiewała nad głową Tuon, próbując ją demonstracyjnie ignorować. Wychodziło na to, że z każdą zwrotką dodawała kolejnego kochanka do listy. Muzyk grający na cymbałach uśmiechnął się do Selucii i otrzymał w zamian lodowate spojrzenie. Podobny los spotkał także dwie kobiety, jedna była drobna i miała krótkie czarne włosy, druga znowuż wdziękami mogłaby rywalizować z pieśniarką, na głowie miała chustkę — niemniej skończyło się na spojrzeniach. Goście zajmowali się swoimi sprawami.
— To nie jest mordownia, co to za miejsce? — cicho zapytał Mat. — Dlaczego w środku dnia jest tu tylu ludzi? — Tylko rankami i wieczorami wspólne sale gospód bywały równie pełne.
— Miejscowi sprzedają oliwę, koronki i emalię — odpowiedział cicho Thom — a zamiejscowi kupują. Wychodzi na to, że lokalny zwyczaj nakazuje spędzić najpierw jakiś czas przy winie i rozmowie. Jeżeli się nie ma mocnej głowy — dodał oschle — po wytrzeźwieniu może się okazać, że interes wcale nie wygląda tak dobrze, jak przedtem.
— Światłości, Thom, ona nigdy nie uwierzy, że to mordownia. Myślałem, że nas zabierzesz w jakieś miejsce, gdzie piją strażnicy karawan kupieckich albo czeladnicy. Wtedy może by się dała przekonać.
— Zaufaj mi, Mat. Sądzę, że musisz dopiero odkryć, iż pod pewnymi względami ona naprawdę żyła dotąd w wieży w kości słoniowej.
„W wieży z kości słoniowej? Skoro bracia i siostry próbowali ją zabić?”.
— Może się założymy o koronę?
Thom zachichotał.
— Zawsze chętnie położę rękę na twoim złocie.
Tuon i Selucia wróciły, z ich twarzy trudno było coś wyczytać.
— Oczekiwałam, że klienci będą gorzej ubrani — cicho oznajmiła Tuon — i może jakiejś walki, niemniej ta piosenka jest zbyt obsceniczna jak na przyzwoitą gospodę. Z drugiej strony śpiewaczka jest za bardzo ubrana, żeby ją dobrze zaśpiewać. O co tu chodzi? — w jej głos wkradły się podejrzliwe tony, kiedy Mat podawał Thomowi monetę.
— Och — odrzekł Thom, wsuwając monetę do kieszeni kaftana — podejrzewałem, że możesz być rozczarowana obecnością wyłącznie bardziej prosperujących łotrów... nie zawsze są równie barwnymi postaciami co ci biedniejsi... ale Mat upierał się, że nie zauważysz. — Zmierzyła Mata spojrzeniem, a ten aż usta rozdziawił z obrazy. I zaraz je zamknął. Co można dodać? Już warzył się w kotle z ukropem. Po co jeszcze podsycać ogień. Kiedy podeszła do nich karczmarka, okrągła kobieta z podejrzanie czarnymi włosami pod koronkowym czepkiem, wciśnięta w szarą suknię, haftowaną czerwienią i zielenią na co najmniej obfitym dekolcie, Thom ukłonił się i mruknął: — Wybaczcie mi, mój panie, moja pani, ale pozwolę sobie się oddalić — powiedział dostatecznie głośno, by pani Heilin słyszała.
Karczmarka miała nieustępliwy uśmiech, ale obecnością szlachty poczuła się zobowiązana, ukłoniła się tak głęboko, że wyprostowanie się później kosztowało ją sporo trudu, a potem w niewielkim tylko stopniu okazała rozczarowanie, gdy Mat zamówił wyłącznie wino i może coś do zjedzenia, nie zaś pokoje. Najlepsze wino. Mimo to, płacąc, pozwolił jej zajrzeć do sakiewki i przekonać się, że jest w niej złoto obok srebra. Jedwabny kaftan wprawdzie wywierał odpowiednie wrażenie, ale płacący złotem łachmaniarz zazwyczaj miał lepszą obsługę niż lord z miedziakami.
— Poproszę ale — zażyczyła sobie Tuon, zaciągając. — Nigdy w życiu jeszcze nie piłam ale. Powiedz mi, poczciwa kobieto, kiedy ci ludzie zaczną się bić na noże?
Mata kompletnie zamurowało.
Pani Heilin zamrugała, a po chwili przekrzywiła głowę, jakby niepewna, że usłyszała to, co usłyszała.
— Nie obawiaj się, moja pani — odrzekła. — Od czasu do czasu wprawdzie się to zdarza, gdy wino zagra w głowach, ale bez trudu sobie z każdym poradzę.
— Jeśli chodzi tylko o mnie, to nie, dziękuję — poinformowała ją Tuon. — Ludzie muszą się zabawić.
Uśmiech na obliczu karczmarki zrobił się zdecydowanie krzywy, właściwie to prawie zniknął, jednak jakoś zdołała się ukłonić, a potem odeszła z monetą Mata w garści. Po drodze krzyczała:
— Jera, wina dla lorda i lady, dzban Kiranaille. Oraz kufel ale.
— Nie możesz zadawać takich pytań, Skarbie — cicho wyjaśniał Mat, prowadząc Tuon i Selucię do wolnego stolika. Selucia nie miała zamiaru siadać. Wzięła od Tuon płaszcz, przewiesiła go przez oparcie krzesła, odsunęła je dla Tuon i stanęła za jej plecami. — To niegrzeczne. Poza tym, to cię poniża w ich oczach. — Dzięki Światłości za wszystkie te rozmowy z Egeanin, jakimkolwiek imieniem chciała się posługiwać. Seanchanie gotowi byli zrobić każde głupstwo, byle uniknąć czegoś, co ich poniży w oczach obecnych.
Tuon pokiwała z namysłem głową.
— Wasze obyczaje bywają niekiedy bardzo osobliwe, Zabaweczko. Będziesz mi musiał więcej o nich powiedzieć. Co nieco już się dowiedziałam, ale muszę przecież znać wszystkie obyczaje ludzi, którymi będę rządzić w imieniu Imperatorowej, oby żyła wiecznie.
— Z chęcią nauczę cię wszystkiego, co wiem — zapewnił ją Mat, rozpinając płaszcz i pozwalając, by zsunął się swobodnie na oparcie krzesła. — Na pewno przyda ci się wiedza o naszym życiu, nawet jeśli ostatecznie władać będziesz domeną znacznie mniejszą, niż ci się wydaje. — Kapelusz położył na stole.
Tuon i Selucia jęknęły jednym głosem, obie natychmiast sięgnęły po kapelusz. Tuon schwyciła go pierwsza i szybko zdjęła na krzesło obok siebie.
— To jest bardzo zły znak, Zabaweczko. Nigdy nie kładź kapelusza na stole. — Wykonała jeden z tych dziwnych gestów przeciw złemu: zawinęła dwa środkowe palce, a pozostałe dwa sztywno wyprostowała. Selucia postąpiła podobnie.
— Będę o tym pamiętał — powiedział chłodno. Być może zbyt chłodno. Tuon rzuciła mu złe spojrzenie. Bardzo złe.
— Postanowiłam, że nie będziesz moim podczaszym, Zabaweczko. Przynajmniej do chwili, nim nie nauczysz się pokory, której próbuję cię nauczyć wyłącznie z takim skutkiem, że doprowadzasz mnie do szału. Być może zamiast tego zrobię cię forysiem. Znasz się na koniach. Podobałoby ci się, gdybyś mógł biec przy moim strzemieniu? Ubranko jest dość podobne jak u podczaszych, ale twoje dodatkowo ustroję wstążeczkami. Różowymi.
Udało mu się utrzymać kamienną twarz, ale poczuł, że palą go policzki. Tylko od jednej osoby mogła się dowiedzieć o jego przygodach z różowymi wstążkami, Tylin jej powiedziała. Nie mogło być inaczej. Żeby sczezł, kobiety naprawdę wszystko sobie mówiły!