Выбрать главу

— Światłości! — Matowi zaparło dech. — Jak to możliwe, Thom? Przecież dowodzący tą armią generał musi znać jej twarz, no nie? I pozostali oficerowie również, jak mi się wydaje. Muszą tam być jacyś szlachcice, którzy ją znają.

— Nic jej z tego nie przyjdzie. Nawet prosty żołnierz od razu poderżnie jej gardło albo w inny sposób zabije, skoro tak brzmi rozkaz. Słyszałem te opowieści z kilku źródeł. Nawet jeśli wszystkie są plotką, miałbyś ochotę ryzykować? — Mat nie miał najmniejszej ochoty i jeszcze nad winem zabrali się do układania planów. Zresztą nie pili dużo. Mimo, a może właśnie dzięki nieustannym wizytom we wspólnych salach i tawernach, Thom pijał oszczędnie, a Mat chciał zachować jasność myśli. — Luca oszaleje, gdy będzie musiał się pozbyć koni dla wszystkich, niezależnie ile mu zapłacisz — skonstatował w pewnym momencie Thom. — Poza tym będą nam potrzebne juczne zwierzęta, jeśli mamy podróżować lasem.

— Wobec tego zacznę je kupować. Zanim nadejdzie chwila odjazdu, będziemy mieli tyle zwierząt, ile będzie potrzeba. Założę się, że kilka dobrych koni mogę nabyć tutaj, na miejscu. Vanin też ma dobre oko. Nie przejmuj się. Zapewniam cię, że za nie zapłaci. — Thom z powątpiewaniem pokiwał głową. Nie podzielał optymizmu Mata odnośnie do przełomu moralnego Vanina.

— Aludra jedzie z nami? — białowłosy bard zapytał z zaskoczeniem chwilę później. — Będzie chciała zabrać całą swoją armaturę. To oznacza więcej jucznych koni.

— Mamy czas, Thom. Do granicy z Murandy jeszcze długa droga. Chcę ruszyć na północ, ku Andorowi, albo na wschód, jeśli Vanin zna drogę przez góry. Lepiej na wschód. — Każda droga znana Vaninowi będzie traktem przemytniczym albo rezerwową trasą ucieczki koniokradów. Taka trasa gwarantowała mniejsze szanse niechcianych spotkań. W Altarze zapewne wszędzie można się było natknąć na Seanchan, a droga na północ z konieczności zbliżała go ku nieprzyjacielskiej armii.

Pojawiły się Tuon i Selucia. Mat wstał, wziął do ręki przewieszony przez oparcie krzesła płaszcz tej pierwszej. Thom również się podniósł i zaopiekował płaszczem drugiej.

— Wychodzimy — nakazał Mat, próbując podać Tuon jej płaszcz. Selucia wyrwała mu go z ręki.

— Nie widziałam jeszcze żadnej bójki — protestowała Tuon, zbyt głośno. Ludzie oglądali się: i kupcy, i służba.

— Wyjaśnię na zewnątrz — zapewnił ją cicho. — Z dala od niepowołanych uszu.

Tuon popatrzyła na niego pozbawionymi wyrazu oczyma. Wiedział, że jest twarda, ale wydawała mu się taka drobna, niczym śliczna laleczka, którą szorstkie traktowanie mogło zniszczyć. Zdecydowany był zrobić wszystko, co konieczne, żeby nic jej się nie stało. Wszystko. W końcu skinęła głową i pozwoliła, by Selucia otuliła ją niebieskim płaszczem. Thom spróbował w ten sam zaopiekować się z kolei Selucią, ale wyrwała mu okrycie z ręki i sama się sobą zajęła. Mat nie przypominał sobie, by komukolwiek pozwalała podawać sobie płaszcz.

Kręta uliczka była całkowicie wyludniona. Bury pies o zapadniętych żebrach przyjrzał im się podejrzliwie, po chwili odtruchtał za najbliższy róg. Mat ruszył równie szybko w przeciwną stronę, po drodze dzielił się otrzymanymi od Thoma informacjami. Jeśli nawet oczekiwał wstrząsu czy zdumienia, to spotkało go rozczarowanie.

— To pewnie sprawka Ravashi lub Chimal — powiedziała z namysłem mała kobietka, jakby cała seanchańska armia wysłana na jej poszukiwania była niczym więcej niż tylko drobną zawadą. — Moje siostry, najbardziej zbliżone do mnie wiekiem. Aurana jest na to chyba za młoda, ma dopiero osiem lat. Wy byście powiedzieli: czternaście. Chimal wystrzega się afiszowania ze swymi ambicjami, ale Ravashi zawsze uważała, że dziedzictwo jej się należy z tytułu starszeństwa. Niewykluczone, że to ona zaczęła rozsiewać plotki, zorientowawszy się, że zniknęłam. To byłby naprawdę sprytny ruch. Jeśli faktycznie o nią chodzi. — Mówiła tak spokojnie jakby wiodła konwersację na temat tego, czy będzie padać.

— Z tym spiskiem można by sobie bez trudu poradzić, gdyby moja pani znajdowała się w pałacu Tarasin, gdzie jej miejsce — powiedziała Selucia, a Tuon natychmiast zrzuciła maskę opanowania.

Cóż, wyraz jej oblicza stał się jeszcze zimniejszy, teraz już zupełnie niczym twarz kata, ale równocześnie ruszyła na swą pokojówkę, migocząc palcami tak wściekle, że prawie iskry leciały. Selucia zbladła, osunęła się na kolana, przywarła głową do ziemi, skuliła w sobie. Wykonała pojedynczy gest palcami, a Tuon opuściła ręce, stała tak spoglądając na owiniętą chustką głowę Selucii, dysząc ciężko. Po chwili pochyliła się i pomogła tamtej wstać. Stojąc tuż przy niej, powiedziała coś krótkiego mową palców. Selucia odpowiedziała w tym samym, milczącym języku, Tuon znowu wykonała ten sam gest, a potem wymieniły nieśmiałe uśmiechy. Łzy zalśniły w ich oczach. Łzy!

— Powiecie mi, o co tu chodziło? — spytał Mat.

Odwróciły głowy i spojrzały nań badawczo.

— Co zaplanowałeś, Zabaweczko? — zapytała w końcu Tuon.

— Ebou Dar odpada, jeśli o to ci chodzi, Skarbie. Jeżeli jedna armia otrzymała rozkazy zabicia cię na miejscu, istnieje prawdopodobieństwo, że inne także, a po drodze do Ebou Dar spotkalibyśmy nazbyt wielu żołnierzy. Nie przejmuj się, wymyślę jakiś sposób, żeby cię tam bezpiecznie dostarczyć.

— A więc zawsze... — Spojrzała ponad jego ramieniem, jej oczy rozszerzyły się, powędrował za jej wzrokiem i zobaczył siedmiu czy ośmiu mężczyzn, wychodzących zza zakrętu alejki. Każdy dzierżył w dłoni obnażony miecz. Na jego widok przyspieszyli.

— Uciekaj, Tuon! — krzyknął, odwracając się ku napastnikom. — Thom, zabierz ją stąd!

Noże z rękawów znalazły drogę do dłoni, rzucił je niemal równocześnie. Lewa klinga wbiła się w oko siwiejącego mężczyzny, prawa ugodziła w gardło jakiegoś chudzielca. Pod oboma załamały się nogi, osunęli się na kolana, zanim jednak ich miecze zadzwoniły po bruku, on już biegł w ich stronę, ściskając w dłoniach noże dobyte z podeszew butów.

Zaskoczyło ich chyba, że tak łatwo stracili dwu ludzi, jak też fakt, że zaatakował, zamiast uciekać. Ponieważ ruszał się błyskawicznie, oni zaś przeszkadzali sobie nawzajem w wąskiej uliczce, odebrał im większość przewagi, jaką miecz ma nad nożem. Na nieszczęście, nie do końca. Potrafił odbić ostrzem klingę miecza, ale tylko wtedy, gdy któryś wyraźnie zaznaczał sztych. Prawie natychmiast dorobił się kolekcji draśnięć: na żebrach, lewym udzie, prawym policzku, ostatni cios z pewnością poderżnąłby mu gardło, gdyby na czas nie uchylił głowy. Gdyby jednak spróbował uciec, dopadliby go z tyłu. Skrwawiony i żywy to lepiej niż martwy.

Szermował szybciej niż kiedykolwiek w życiu, ruchy jego rąk były precyzyjne, prawie delikatne. Każda próba popisywania się oznaczała śmierć. Zatopił ostrze noża w sercu jakiegoś grubasa, wyrwał je, zanim jeszcze nogi się pod tamtym ugięły. Przeciął ścięgno w łokciu mężczyzny zbudowanego jak kowal, tamten wypuścił miecz z dłoni i niezgrabnie sięgnął lewą ręką do pasa po długi nóż. Mat zignorował to niebezpieczeństwo — tamten już słaniał się z utraty krwi, zanim ostrze opuściło pochwę. Człowiek o kwadratowej twarzy tylko westchnął, gdy ostrze Mata ugodziło go w kark. Sięgnął dłonią za głowę, zdołał przejść dwa kroki i padł. Gdy jedni umierali, inni zajmowali ich miejsce, a on poruszał się jeszcze szybciej, tańcząc tak, że jeden, który padał, osłaniał go przed mieczem następnego, a on tymczasem wślizgiwał się pod miecz trzeciego. Świat zmienił się w jego dwa noże i mężczyzn, którzy przepychali się, by go dostać; noże bezbłędnie znajdowały najbardziej wrażliwe miejsca ciał. Niektóre z tych starożytnych wspomnień pochodziły od ludzi, którzy wcale nie byli sympatyczni.