Выбрать главу

Jedynym zaskoczeniem, jeśli o jakimś zaskoczeniu można mówic, okazały się tabory Druciarzy, z których co najmniej pięć obozowało na polach wokół miasteczka. Elyas twierdził, że już spotkanie dwóch taborów stanowiło okazję do uczty, a gdy było ich więcej, rzecz kończyła się wielodniowym świętowaniem, niemniej liczniejsze zgromadzenia zdarzały się właściwie tylko latem, najczęściej w niedzielę, i zazwyczaj na wyznaczonych z góry miejscach. Prawie pożałował, że nie wziął ze sobą Arama, choć wcześniej zdecydował inaczej, powodowany troską, by Masema zbyt wiele się od chłopaka nie dowiedział. Może gdyby spędził parę chwil wśród swoich, poszedłby po rozum do głowy i odłożył miecz. Żadne inne rozwiązanie problemu nie przychodziło mu do głowy, choć i to pewnie nie na wiele by się zdało. Aram za bardzo polubił miecz. Z drugiej strony oddalić go nie potrafił. W końcu to przez niego młody Druciarz wszedł na drogę miecza i teraz razem ze swym mieczem stanowił dla niego kwestię sumienia. Światłość jedna wie, co się z nim stanie, gdy na dobre przystanie do Masemy.

— Przyglądasz się Tuatha’anom i marszczysz czoło, mój panie — powiedziała z zamorskim akcentem Tylee Khirgan, generał sztandaru. Im więcej spędzał z nią czasu, tym lepiej rozumiał jej obcą wymowę. — Macie z nimi problemy na waszych ziemiach? U nas taki lud nie żyje. Niemniej jedyne kłopoty, jakie chyba powodują, to wzburzenie wśród lotnych populacji. Najwyraźniej uważani są za rasowych złodziei.

Ona i Mishima założyli dzisiaj paradne mundury: niebieskie płaszcze zdobione żółcią i czerwienią, czerwone kurtki z niebieskimi mankietami i klapami również obrzeżonymi żółcią. Na jej lewej piersi rangę znamionowały trzy drobne, pionowe baretki w kształcie cienkich piór seanchańskiego hełmu; Mishima miał dwie. Drużyna żołnierzy podążająca za nimi miała normalne uzbrojenie — pasiaste zbroje, barwne hełmy i lance o stalowych grotach, uniesione pod idealnie równym kątem. Gromadka akolitów Faile jechała za Seanchanami, była ich również dokładnie dwunastka, ale mimo bojowych nastrojów i wyglądu — taireńskie kaftany z watowanymi rękawami, zdobione satynowymi wyłogami ciemne cairhieniańskie kaftany z paskami Domów skroś piersi, miecze — czemuś sprawiali mniej groźne wrażenie niż żołnierze i wyraźnie zdawali sobie z tego sprawę. Dmący w plecy Perrina wiatr przynosił zapach zdenerwowania. Mało prawdopodobne, by chodziło o Seanchan. Żołnierze pachnieli przyczajeniem, oczekiwaniem, niczym wilki, które wiedzą, że wkrótce, ale jeszcze nie teraz, będą potrzebować swoich kłów. Jeszcze nie teraz...

— Ach, cóż, od czasu do czasu ukradną kurę, generale — zaśmiał się Neald, szarpiąc nawoskowanego wąsa — ale nie nazwałbym ich rasowymi złodziejami. — Wiele radości sprawiła mu okazja do zadziwienia Seanchan stworzoną przez siebie bramą i wciąż jeszcze się puszył; mimo iż siedział nieruchomo w siodle, nieodparcie nasuwał na myśl dumnie maszerującego koguta. A przecież gdyby nie zdobył czarnego kaftana, wciąż pracowałby na farmie ojca i może marzył o ślubie z jakąś wieśniaczką za rok czy dwa. — Rasowy złodziej musi być odważny, a w Druciarzach nie ma nawet śladu dzielności.

Ciasno otulony ciemnym płaszczem Balwer skrzywił się... a może uśmiechnął. U tego małego, zasuszonego człowieczka różnica między jednym a drugim czasami nie była wyraźna. Perrin zazwyczaj orientował się dopiero po zapachu. Balwera i Nealda zabrał ze sobą dlatego, że Khirgan towarzyszyli Mishima i siwowłosa sul’dam z chłodnooką damane o przyprószonych siwizną skroniach, czyli żeby po obu stronach zgadzała się liczebność świty. W oczach Seanchan połączone segmentową, metalową smyczą sul’dam i damane liczyły się jako jedna osoba. On sam poprzestałby na wzięciu samego Nealda lub ostatecznie Nealda i Balwera, ale ostatecznie okazało się, że Tallanvor miał całkowitą rację w kwestii czołobitności Seanchan wobec protokołu. Negocjacje ciągnęły się przez trzy dni, a choć ich poważną część zajęły debaty nad tym, czy przyjąć plan Perrina, czy też włączyć go w większą strategię, którą miała wymyślić Tylee — a ponieważ ostatecznie nic nie potrafiła zaproponować, skończyło się właśnie na tym — ale sporo czasu zmarnowały dyskusje nad obustronnym składem towarzyszących orszaków. Miały być równoliczne, a generał sztandaru upierała się, że musi wziąć setkę żołnierzy i parę damane. Tego domagała się należna jej cześć. Zdumiało ją, kiedy się dowiedziała, że Perrin myśli o znacznie mniejszej grupie, przystała na propozycję dopiero wówczas, gdy poinformował ją, że wszyscy ludzie Faile wywodzą się ze szlachty ich krajów. A wtedy z kolei odniósł wrażenie, że uznała się za oszukaną, ponieważ nie potrafiła odwzajemnić się podobną pozycją swoich ludzi. Dziwny lud, ci Seanchanie. Cóż, przynajmniej nie było wątpliwości co do charakteru, w jakim tu razem występowali. Sojusz był tymczasowy, nie wspominając już o tym, że nadzwyczaj kruchy, a generał sztandaru zdawała sobie z tego sprawę równie dobrze co on.

— Dwukrotnie zaoferowali mi gościnę, mnie i moim przyjaciołom, i niczego nie chcieli w zamian — cicho powiedział Perrin. — A jednak najlepiej pamiętam ich z tej chwili, gdy trolloki otoczyły Pole Emonda. Tuatha’ani stali na łące z dziećmi na plecach, z naszymi i tą garstką własnych, która przeżyła. Nie zamierzali walczyć, oni nigdy nie walczą, ale gdyby trolloki nas pokonały, spróbowaliby uciec z dziećmi w bezpieczne miejsce. Nasze dzieci z pewnością spowolniłyby ucieczkę i już prawie niemożliwą, uczyniły praktycznie beznadziejną, niemniej sami poprosili o to zadanie.

Neald zakasłał ze zmieszaniem i odwrócił wzrok. Jego policzki zabarwił rumieniec. Mimo wszystkiego, co widział i robił, był bardzo młody, nie więcej niż siedemnaście lat. I tym razem nie było już żadnych wątpliwości: wąskie usta Balwera rzeczywiście wykrzywił uśmiech.

— Coraz bardziej jestem przekonana, że twoje życie mogłoby znaleźć miejsce w opowieściach — odrzekła generał, a wyraz jej twarzy zachęcał, by kontynuował.

— Wolałbym bardziej zwyczajne życie — zapewnił ją. Opowieści to nie miejsce dla człowieka, który chce tylko pokoju.

— Pewnego dnia chętnie zobaczyłbym któregoś z tych trolloków, o których wszyscy tyle mówią — Mishima przerwał przedłużającą się ciszę. W jego woni dominowało rozbawienie, ale cały czas, być może nieświadomie, muskał rękojeść miecza.

— Możesz być pewien, że cię to nie minie — zareagował natychmiast Perrin. — Wcześniej czy później zobaczysz i zapewniam cię, że nie spodoba ci się ten widok.

Tamten zastanawiał się przez chwilę, a potem skinął poważnie głową. Zrozumiał i rozbawienie rozwiało się jak dym. Niewykluczone, że już wierzy, iż trolloki oraz Myrddraale to coś więcej niż postacie z bajek podróżników. A jeżeli wciąż ma wątpliwości... cóż, przyjdzie czas, który rozwieje je raz na zawsze.

Wjechali do Almizaru. Wąską drogą dla powozów ruszyli ku północnej części miasteczka, a Balwer swoim zwyczajem zaraz odłączył od oddziału. Medore miała mu towarzyszyć. Była szczupłą kobietą o cerze prawie tak smagłej jak Tylee, ale skontrastowanej z ciemnoniebieskimi oczyma, a na jej ubiór składały się ciemne spodnie i męski kaftan z bufiastymi rękawami w czerwone paski, przy pasie nosiła miecz. Balwer jechał z ramionami przygarbionymi, niczym ptak, który przypadkiem przysiadł na końskim siodle, Medore sztywno wyprostowana i dumna, w każdym calu córa Wysokiego Lorda i najważniejsza z ludzi Faile — mimo to trudno było powiedzieć, że jechała obok, raczej wlokła się jego śladem. Dziwne, ale akolici Faile bez trudu zaakceptowali fakt, że otrzymują instrukcje od opryskliwego staruszka. Ale dzięki niemu przestali nastręczać tyle kłopotów co niegdyś, można rzec, że stali się nawet do pewnego stopnia użyteczni, co Perrin wcześniej uważał za niemożliwe. Tylee nie oponowała, gdy tamci odjeżdżali, choć patrzyła za nimi z namysłem.