Выбрать главу

— To miło ze strony lady, że zgodziła się odwiedzić przyjaciółkę służącego — mruknęła. Taką właśnie legendę stworzył na swój użytek Balwer: mianowicie, że znał kiedyś mieszkankę Almizaru, a Medore zechciała ją poznać, pod warunkiem, iż ta jeszcze żyła.

— Medore jest naprawdę życzliwa — odparł Perrin. — Łaskawość wobec służby stanowi część naszych obyczajów. — Tylee obrzuciła go pojedynczym spojrzeniem, tylko jednym, ale natychmiast upomniał się w myślach, by nie uważać jej za głupią. Żałował, że nie wie właściwie nic o obyczajach Seanchan, wówczas może wymyśliłby lepszą przykrywkę. Z drugiej strony, Balwera opanowało szaleństwo, szaleństwo wprawdzie suche i przykurzone, ale jednak, i koniecznie chciał wykorzystać szansę zdobycia informacji na temat życia w Amadicii pod władzą Seanchan. Z kolei Perrina bodaj nic nie obchodziło mniej. Teraz liczyła się tylko Faile. Później zajmie się pozostałymi sprawami.

Tuż za północną granicą Almizaru Seanchanie rozebrali kamienne murki dzielące siedem czy osiem pól, żeby uzyskać długi pas obnażonej ziemi, który wyglądał jak zabronowany, ponieważ grunt był wzruszony i wyrównany. Przedziwny, ogromny stwór, na którego grzbiecie przycupnęła dwójka zakapturzonych postaci, rozpędzał się niezgrabnie po pasie ziemi, jego dwie nogi wydawały się zbyt kruche przy masywnym korpusie ciała. Po prawdzie, to słowo „przedziwny” nie do końca oddawało jego wygląd. Pomarszczona, szara skóra, wężowa szyja i podobnie smukły, ale dłuższy od niej ogon, który teraz sterczał sztywno wyprostowany — zwierzę było znacznie większe od konia, nawet jeśli nie liczyć wspomnianych członków. Biegnąc, wymachiwał żebrowanymi jak u nietoperza skrzydłami, których rozstaw był jak długość rzecznego statku od rufy do dziobu. Perrin już wcześniej widział to monstrum, ale w powietrzu, na dystans. Tylee poinformowała go, że nazywa się raken. W końcu raken wzbił się w powietrze, omalże muskając wierzchołki drzew wypielęgnowanego lasku na końcu pola. Perrin zadarł głowę, śledząc stwora, który wzbijał się powoli w niebo — w locie cała jego niezgrabność znikała bez śladu. Podróż na jednym z nich musiała być niesamowitym przeżyciem! Zdusił w sobie tę myśl, znienacka zawstydzony i rozgniewany, że w obecnej sytuacji pozwolił sobie na płoche marzenia.

Khirgan ściągnęła wodze swego gniadosza i spod zmarszczonych brwi spojrzała na pole. Na jego przeciwległym krańcu ludzie karmili jeszcze bardziej osobliwe zwierzęta, podstawiając im wielkie wiadra — żwawo ruszały się rogate pyski, rytmicznie żuły wyposażone w rogowe wyrostki paszcze. Perrin nie chciał nawet sobie wyobrażać, co też może jeść taki zwierz.

— Powinni mieć tu znacznie więcej rakenów — mruknęła. — Jeżeli to wszystko...

— Bierzemy, co mają, i ruszamy dalej — odparł. — Jak nie, to nie. I tak wiemy, gdzie są Shaido.

— Wolałabym się upewnić, czy nie dzieje się coś, o czym nie wiemy — ucięła sucho, znowu ruszając szybciej.

Na pobliskiej farmie, którą Seanchanie objęli w posiadanie, kilkunastu żołnierzy grało w kości przy chwiejnych stołach przed frontem krytego strzechą domu. W drzwiach kamiennej stodoły też kłębił się tłumek, choć Perrin wokoło nie dostrzegał nawet śladu koni, wyjąwszy tylko zaprzęg przy wozie, z którego właśnie dwaj mężczyźni w zgrzebnych wełnach wyładowywali skrzynie, baryłki i jutowe worki. Tych pierwszych Perrin uznał za żołnierzy, ale po bliższym wejrzeniu przestał być taki pewny: połowę stanowiły kobiety, mężczyźni zaś byli w większości równie niscy jak one, a jeśli zdarzył się jakiś wyższy, był niemożliwie chudy, poza tym żaden nie miał przypasanego miecza. Z drugiej strony wszyscy odziani byli w ściśle dopasowane kurtki i każdy uzbrojony był w parę noży w pochwach umocowanych do obcisłych butów. A te mundury sugerowały żołnierzy.

“Mat czułby się jak w domu wśród tej zgrai” — myślał, przyglądając się, jak śmieją się nad dobrymi rzutami i jęczą nad kiepskimi. W momencie, w którym pomyślał imię przyjaciela, przed oczyma znowu zawirowały znane barwy i przez moment ujrzał Mata zjeżdżającego z drogi w las na czele kolumny jeźdźców i jucznych koni. Było to tylko mgnienie, ponieważ natychmiast przegnał wizję i zmusił się do zastanowienia, dlaczego Mat wjeżdża do lasu i kto mu towarzyszy. W jego sercu było miejsce tylko na Faile. Tego ranka zawiązał pięćdziesiąty pierwszy węzeł na noszonym w kieszeni skórzanym rzemyku. Od pięćdziesięciu jeden dni Faile żyła w niewoli. Miał nadzieję, że wciąż żyła. Jeśli nie... Dłoń zacisnęła się na głowicy wiszącego przy pasie młota, aż zabolały kłykcie.

Zdał sobie sprawę, że generał i Mishima przyglądają mu się: Mishima czujnie, z dłonią błądzącą przy rękojeści miecza, Tylee z namysłem. Kruchy sojusz i niewiele zaufania po obu stronach.

— Przez moment wydawało mi się, że chcesz pozabijać awiatorów — oznajmiła cicho. — Masz moje słowo. Uwolnimy twoją żonę. Albo pomścimy.

Perrin wciągnął urywany oddech i zwolnił chwyt. Faile musi żyć. Alyse zapewniała, że ma ją pod swoją ochroną. Ale ile mogła być warta ochrona Aes Sedai, która nosiła biel gai’shain?

— Róbmy swoje. Czasu nie zostało wiele. — Ile jeszcze węzłów będzie musiał zawiązać na tym rzemieniu? Niech Światłość sprawi, że niewiele.

Zsiadł z konia, wodze Stayera podał Carlonowi Belcelonie, gładko ogolonemu Tairenianinowi z długim nosem i nieszczęśliwie sterczącym podbródkiem. Carlon miał zwyczaj głaskać się po tym podbródku, jakby zastanawiając, gdzie podziała się jego broda, często też, z tym samym wyrazem zdumienia na twarzy, przeczesywał włosy, jakby nie pojmował, czemu związane są wstążką w koński ogon spływający na ramiona. Poza tym nic nie zapowiadało, że porzuci to idiotyczne udawanie Aiela, jakiemu się wszyscy oddawali. Dobrze choć, że wykonywali instrukcje Balwera. Zostawiwszy konie pod opieką garstki żołnierzy, zmierzali ku stołom, jedni wyciągali monety, inni skórzane manierki z winem. Ten widok wzbudził wśród żołnierzy wyraźne i zdecydowane protesty, co było nadzwyczaj dziwne u przedstawicieli tej profesji; niemniej posiadaczy srebra chętnie zapraszali do stołów.

Perrin raz tylko zerknął w ich stronę, potem zatknął rękawice za pas i wszedł śladem dwojga Seanchan do wnętrza budynku, po drodze odrzucając połę płaszcza, by było widać jedwabny kaftan. Zanim wyjdzie na zewnątrz, ludzie Faile — przypuszczał, że w obecnych okolicznościach czyni to z nich jego ludzi — wyciągną sporo informacji z tamtych mężczyzn i kobiet. Tego się nauczył od Balwera. Informacja bywa bardzo użyteczna, a na dodatek nigdy nie wiadomo, który jej strzęp okaże się cenniejszy niż złoto. Szkoda, że w tej chwili jedyna informacja, która go naprawdę interesowała, pozostawała nieosiągalna.

We frontowej izbie budynku farmy biurko stało obok biurka, przodem do wejścia siedzieli urzędnicy, przeglądając papiery lub pisząc. Na jedyne odgłosy składało się skrobanie piór po papierze i uporczywy kaszel jakiegoś człowieka. Urzędnicy byli w ciemnobrązowych kaftanach i spodniach, kobiety w sukniach identycznego odcienia. Niektórzy mieli przypięte szpilki w kształcie gęsich piór, srebrne lub mosiężne. Wyglądało na to, że Seanchanie wszystkich ubierali w mundury. Na widok Tylee człowiek o okrągłej twarzy, z dwoma srebrnymi miniaturami piór na piersi, wstał od stolika przy końcu sali i skłonił się nisko; wydatny brzuch wypełniał mu kaftan. Buty generalskiej świty łomotały głośno na drewnianych deskach podłogi. Urzędnik wyprostował się dopiero wtedy, gdy podeszli do jego biurka.