Выбрать главу

Almizar był miasteczkiem sporym i bogatym, a choć nie miał murów obronnych, otaczało go sześć wież strażniczych. Perrin dowiedział się od Elyasa, że prawo Amadicii zabraniało wznoszenia murów obronnych wszędzie poza Amadorem; prawo to ustanowiono na życzenie Białych Płaszczy, oni też egzekwowali jego przestrzeganie od każdego, kto zasiadał na tronie kraju. Balwer bez wątpienia mógłby się dowiedzieć, kto został władcą po śmierci Ailrona. Ulice miasteczka wyłożone były granitowymi płytami, biegły wśród masywnych budynków o dwóch lub trzech piętrach, z cegły, szarego czy czarnego kamienia, dachy w większości pokrywał ciemny łupek, resztę — strzechy. Ludzka ciżba wypełniała ulice, przemykając między wozami, powozami i wózkami: handlarze okrzykiwali swe towary, kobiety w wielkich czepkach osłaniających twarze niosły koszyki na sprawunki, mężczyźni w długich do kolan kaftanach kroczyli dumnie obok nich, czeladnicy w fartuchach spieszyli z jakimiś zleceniami. Na ulicach było mnóstwo żołnierzy, co najmniej jeden przypadał na każdego mieszkańca miasteczka: kobiety i mężczyźni o cerze równie smagłej co Tairenianie, o cerze barwy miodu, mężczyźni o jasnej jak Cairhienianie karnacji, ale z blond włosami i wysocy — a wszyscy w barwnych seanchańskich mundurach. Poza nimi inni, zbrojni tylko w krótkie noże lub sztylety, wśród których tylko od czasu do czasu można było zobaczyć miecz. Szli dwójkami, uważnie rozglądając się dookoła, przy pasach mieli pałki. Straż miejska, jak podejrzewał, choć strasznie liczna jak na miasto wielkości Almizaru. Cały czas w zasięgu wzroku znajdował się jakiś patrol.

Z drzwi wysokiej, krytej łupkiem gospody wyszli dwaj mężczyźni w towarzystwie kobiety, a potem cała trójka dosiadła przyprowadzonych przez stajennych koni. Płci kobiety domyślił się tylko po wydęciu na piersiach jej długiego, rozciętego z tyłu kaftana, ponieważ włosy miała ostrzyżone krócej nawet niż jej towarzysze, odzienie męskie, a przy pasie miecz, podobnie jak tamtych dwóch. I oblicze równie twarde co oni. Kiedy cała trójka odjechała galopem w głąb ulicy, Mishima mruknął ponuro:

— Myśliwi Polujący na Róg. Gotów jestem postawić własne oczy, że się nie mylę. Te znamienite osoby powodują kłopoty, gdziekolwiek się udadzą. Wszczynają bójki, wtykają nosy, gdzie ich nie trzeba. Słyszałem, że Róg Valere został już odnaleziony. Co na ten temat sądzisz, mój panie?

— Ja też słyszałem, że się znalazł — ostrożnie odpowiedział Perrin. — Wszędzie krąży mnóstwo plotek.

Żadne z nich nie spojrzało na niego, a na zatłoczonej ulicy złowienie ich woni było właściwie niemożliwe, ale z jakiegoś powodu doszedł do wniosku, że rozważają jego odpowiedz, poszukując w niej drugiego dna. Światłości, czy podejrzewali, że może mieć cokolwiek wspólnego z Rogiem? Choć dobrze wiedział, gdzie się znajduje Róg. Moiraine zawiozła go do Białej Wieży. Wszelako nie miał zamiaru ich o tym informować. Ograniczone zaufanie odnosiło się do obu stron.

Miejscowi nie poświęcali żołnierzom większej uwagi niż sobie wzajem, nie interesowali się ani generałem, ani jej zbrojnym orszakiem, tylko w przypadku Perrina sprawa miała się inaczej. Przynajmniej od chwili, gdy zobaczyli jego żółte oczy. Od razu było wiadomo, gdy któryś się zorientował. Szarpnięcie kobiecej głowy i rozdziawione usta. Mężczyzna, zamierający ze spojrzeniem wbitym w niego. Pewien człowiek wręcz potknął się o własne nogi i przewrócił na kolana. A potem wciąż niezdolny oderwać oczu podniósł się i uciekł, roztrącając ludzi, jakby obawiał się, że Perrin za nim pogoni.

— Podejrzewam, że jeszcze nigdy nie widzieli człowieka o żółtych oczach — kwaśno zauważył Perrin.

— Często się ich spotyka w miejscu, gdzie się urodziłeś? — zapytała generał.

— Nie można powiedzieć, że tak znowu często, ale mogę cię poznać z człowiekiem, który też ma takie.

Ona i Mishima wymienili spojrzenia. Światłości, miał nadzieję, że w Proroctwach nie napisano nic o dwu mężczyznach z żółtymi oczyma. Barwy zawirowały, ale nie odwróciły jego uwagi.

Generał sztandaru dokładnie wiedziała, dokąd zmierzają — chodziło o kamienną stajnię na południowym skraju miasta — kiedy jednak zsiedli z koni na pustym podwórzu, na ich powitanie nie wybiegł żaden stajenny. Przy stajni znajdował się otoczony kamiennym murkiem padok, ale nie było na nim bodaj jednego konia. Tylee oddała wodze jednemu ze swoich żołnierzy i przez chwilę stała wpatrzona w jedyne otwarte drzwi stajni. Z otaczającej ją woni Perrin wywnioskował, że przygotowuje się wewnętrznie.

— Chodźmy, mój panie — powiedziała na koniec — Proszę, żadnego niepotrzebnego słowa. To może się okazać jak najbardziej nie na miejscu. Jeżeli będziesz chciał coś powiedzieć, zwróć się do mnie. Daj wyraźnie do zrozumienia, że mówisz tylko do mnie.

Brzmiało to dość złowieszczo, ale skinął głową. I zaczął planować, jak ukraść widłokorzeń, kiedy nie uda się go zdobyć legalnie. Trzeba będzie sprawdzić, czy to miejsce jest dobrze strzeżone w nocy. Może Balwer już wie. Do małego człowieczka tego rodzaju informacje zdawały się same kleić, pozornie bez żadnego wysiłku z jego strony. Ruszył do środka, Mishima zaś z wyraźną ulgą został przy koniach. Co to wszystko znaczy? Czy w ogóle cokolwiek znaczy? Seanchanie. Nie spędził nawet kilku dni w ich towarzystwie, a już we wszystkim zaczynał się doszukiwać ukrytego znaczenia.

Budynek, który kiedyś był stajnią, zdradzał już wyraźne oznaki nowego przeznaczenia. Kamienna podłoga była zamieciona tak skrupulatnie, że nie powstydziłaby się jej żadna żona farmera, w środku nie było śladu po koniach, a ciężka, miętowa woń skutecznie tłumiła resztki końskich zapachów, pod warunkiem oczywiście, że nie dysponowało się węchem równie czułym co Perrin czy Elyas. Boksy od frontu pełne były stojących jedna na drugiej drewnianych skrzyń, z tyłu zaś przegrody usunięto, pozostawiając tylko konstrukcję podtrzymującą strop i tworząc w ten sposób wolną przestrzeń — miejsce pracy. Stali tam mężczyźni i kobiety, jedni przy moździerzach i tłuczkach, inni przy sitach na stołach, kolejni wreszcie przy płaskich tyglach na mosiężnych trójnogach, pod którymi płonęły piecyki na węgiel drzewny; ci ostatni za pomocą długich szczypiec roztrząsali jakieś korzenie.

Młody, szczupły mężczyzna w samej koszuli, który właśnie wkładał jutowy worek do jednej ze skrzyń, ukłonił się Tylee równie głęboko jak wcześniej urzędnik, aż jego grzbiet znalazł się dokładnie równolegle do powierzchni ziemi. Nie wyprostował się, póki nie przemówiła:

— Generał sztandaru Khirgan. Chciałabym mówić z tym, który tu dowodzi — mówiła tonem zupełnie innym niż wcześniej, nie było w nim nawet śladu rozkazu.

— Jak rozkażesz — odparł chudzielec z akcentem na pozór amadicjańskim. Nawet jeśli był Seanchaninem, mówił odpowiednio szybko i nie przeżuwał słów.

Potem skłonił się znowu, równie głęboko, i pospieszył do miejsca, gdzie w połowie lewego rzędu sześć boksów obudowano ścianką. Zapukał nieśmiało w drzwi, a potem czekał na pozwolenie wejścia do środka. Kiedy pojawił się znowu, od razu ruszył w głąb wielkiego pomieszczenia, ani razu nie zerknąwszy w stronę Perrina i Tylee. Minęło kilka minut oczekiwania. Perrin już chciał coś powiedzieć, ale Tylee skrzywiła się i pokręciła głową, zamknął więc usta i nastawił się na dalsze oczekiwanie. Czekali jeszcze dobry kwadrans, a Perrin z każdą chwilą coraz bardziej tracił cierpliwość. Generał sztandaru pachniała spokojem.

W końcu z wydzielonego pomieszczenia wyszła przyjemnie pulchna kobieta w żółtej sukni o dziwnym kroju, ale nie podeszła od razu do nich, tylko zatrzymała się i zlustrowała prace trwające w głębi budynku; właściwie można rzec, że wręcz zignorowała Tylee i Perrina. Połowę głowy miała dokładnie wygoloną! Pozostałe włosy, zaplecione w gruby, siwiejący warkocz spływały jej na ramię. Ostatecznie skinęła głową z zadowoleniem i powoli ruszyła w ich stronę. Na błękitnej, owalnej tarczy na piersiach miała wyhaftowane trzy złote dłonie. Tylee skłoniła się równie głęboko jak wcześniej Faloun przed nią, pamiętając o jej wcześniejszych przestrogach, Perrin postąpił identycznie. Elegancka kobieta tylko skinęła głową. Nieznacznie. Pachniała dumą.