— Ja to wiem — wtrącił Angel — wiem, gdzie trzeba celować: w oczy, by przebić się przez…
— Ty teraz nic nie wiesz — przerwała mu Patience. — Mógł okłamać cię tysiące razy, a ty mu wierzyłeś, ponieważ chciałeś wierzyć. — Obeszła Angela i stanęła za jego plecami. — Przypuszczam, że Nieglizdawiec najskuteczniej kontroluje te umysły, które dobrze zna. Najłatwiej, będzie mu zapanować nad Angelem. Ale również nad Reck, Ruinem i nade mną. Trzymał nas w garści tyle razy, że zna ścieżki naszych umysłów równie dobrze, jak geblingi tunele w Spękanej Skale. Musimy skoncentrować wysiłki, by mu się przeciwstawić. Ale on nie zna ciebie, Willu, ani ciebie, Sken. Nie w taki sposób jak nas. Will potrafi stawić mu opór, a Sken — wybacz te słowa — widocznie nie ceni cię wysoko, skoro nie zawołał cię wcześniej. Więc musisz wejść na końcu i stanąć za nami. Powstrzymać geblingi przed ucieczką, zmusić je, by zmierzyły się z Nieglizdawcem, użyły całej swej siły i zabiły go. A wreszcie, jeśli im się nie uda, będziesz musiała zabić mnie, nim wydam na świat dzieci Nieglizdawca.
— Nie jestem taką bohaterką — odparła Sken.
— Nie przybyliśmy tu popisywać się naszą odwagą — stwierdziła Patience. — Naszym zadaniem jest morderstwo. Śmierć Nieglizdawca, jeśli nam się uda. Moja, jeśli się nie powiedzie.
— Geblingi, jeśli tylko będą mogły, zaczną od zamordowania ciebie — powiedział Angel. — To najprostszy sposób, by zapobiec narodzeniu się jego dzieci. Nim postawisz krok w jego pieczarze, otrzymasz od Reck strzałę. Nie możesz im ufać.
— Jeszcze ty, Angelu, mój nauczycielu, mój przyjacielu, mój ojcze — mówiła dalej Patience. — Jak mogę cię zostawić za plecami, skoro wystarczy jedna myśl Nieglizdawca, byś go posłuchał.
Zarzuciła mu pętlę na szyję, przesunęła ją szybko i lekko. Delikatnie pociągnęła. Na szyi pojawiła się obręcz z krwi. Twarz Angela przez chwilę wyrażała zdziwienie, a może również i wdzięczność. Potem runął na krzesło. Patience pochyliła się nad nim i precyzyjnym ruchem zdjęła pętlę. Pozostali odwrócili się, by dać jej chwilę na odreagowanie tej strasznej chwili. Zrobiła to, co konieczne, nie zepchnęła swego okropnego, straszliwego obowiązku na nikogo innego. Oto prawdziwa heptarchini, wszyscy to widzieli.
— Tak mi przykro — powiedział Strings. — Tak bardzo przykro. Był dobry. I chciał zabić Nieglizdawca, naprawdę chciał.
— Wystarczy — skwitował Will. — Już po wszystkim.
— Woła mnie — jęknęła Patience. — To jest ponad moje siły.
— Widzisz, heptarchini — powiedział Ruin — jeśli już o tym mowa, to najmniej możemy polegać na tobie.
— Teraz idę — szepnęła Patience.
— On zna ścieżki jej umysłu nie gorzej niż myśli Angela, lecz ona bardziej go obchodzi. Może zrobić z nią wszystko, co zechce. A jednak to ona układa nasze plany.
Patience podeszła do drzwi.
— Teraz — powiedziała. Otworzyła je i wyszła na oświetlony księżycem śnieg. Wiatr unosił za nią biały obłok, który niczym tchórzliwy cień umykał do ciepłego pokoju. Will zdjął lampę ze ściany i ruszył za nią, potem szli Ruin i Reck, a Sken tuż za nimi. Kobieta była pełna entuzjazmu.
— Teraz wreszcie zobaczę, jak wygląda Nieglizdawiec.
Inni nie zwracali na nią uwagi. Will trzymał Patience za ramię. Wyrywała się z jego uścisku, próbując biec do swego przeznaczenia.
— Powoli, spokojnie — szeptał Will. — Teraz już cię nie opuszczę, lady Patience. Pamiętaj, że to, co teraz czujesz, nie pochodzi od ciebie. Stawimy mu czoło wszyscy razem. Nie jesteś sama.
Zbliżyli się do wejścia do jaskini.
— Idę — powtórzyła Patience.
W Domu Mądrych staruszkowie budzili się, ziewali i przeciągali. Jeden z nich pochylił się nad ciałem Angela.
— Co za paskudne cięcie — powiedział i zajął się więzami. Angel otworzył oczy. Potem usiadł i delikatnie dotknął karku.
— O mało nie przecięła za głęboko. O mały włos.
— Dlaczego spałeś? — zapytał mężczyzna, który go rozwiązał.
— Już czas — mruknął Angel. — I teraz on już ją ma. Podniósł się i gwałtownie rozchylił poły płaszcza, odkrywając trzy noże.
— Co się dzieje?
— Zobaczycie — odparł Angel. — Zobaczycie. A potem dodał cicho do kogoś, kto nie mógł usłyszeć jego słów. — Możesz sobie mnie teraz wzywać. Nadchodzę.
Rozdział 18
MIEJSCE NARODZIN
Kiedy weszli do jaskini zaczęło właśnie świtać, na wschodzie pojaśniało niebo. Nie czekali na wzejście słońca. Teraz ich światłem miał być blask latarni.
Patience prowadziła, Will trzymał jej rękę w stalowym uścisku. Szli korytarzem skalnym cały czas w górę, a pod ich nogi spływał lodowaty strumień. Ściany, podobnie jak podłogę, pokrywała szadź. Coraz trudniej było im iść. Ślizgali się po skutej lodem ziemi, a stopy kostniały im w strumieniach. Po pół godzinie dotarli do złotych drzwi. Były to tylko drewniane deski, kiedyś pomalowane na żółto. Drzwi nie miały zamka. Ani klamki. Zarówno na deskach, jak i na pokrytej lodem skale wyryto kilkanaście imion. Drzwi mogły mieć najwyżej sto lat. Imiona na skale przetrwały ze trzy tysiące lat.
Patience była teraz spokojniejsza. Idąc w stronę Nieglizdawca odczuwała ulgę i bardziej panowała nad sobą. Drzwi stanowiły ostatnią barierę pomiędzy nimi. I chociaż straszliwie pragnęła znaleźć się po ich drugiej stronie, czuła jednocześnie cień rozpaczliwego pragnienia, by pozostały zamknięte.
— Opieraj się mu tak mocno, jak tylko możesz — powiedział Ruin. — Idź tak wolno, jak tylko zdołasz.
Patience skinęła głową. Oddychała z trudem, a Ruin mówił dalej:
— Przyjrzę mu się i ustalę, gdzie powinna trafić strzała. Prawie nic nie wiadomo o jego ciele, nie mamy pojęcia, które organy są ważne. Jedno jest tylko pewne: że nie posiada mózgu. Serca prawdopodobnie również. Ostatecznie możemy ugodzić go tyle razy, ile się nam uda. Wtedy straci swe płyny i umrze. Dlatego musisz poruszać się możliwie jak najwolniej. Potrzeba nam będzie bardzo dużo czasu.
Patience znowu przytaknęła.
— Posłuchajcie wszyscy — powiedział Will. — Nie wiemy, ile nas wyjdzie z tego żywych. Ale jeśli wydarzy się najgorsze, to znaczy Nieglizdawiec zostanie ojcem dzieci Patience, ten, kto przeżyje, musi je zabić. Angel powiedział mi, że dzieci będą rosły szybko. I będzie ich kilkanaścioro. A muszą zostać zabite wszystkie, co do jednego, bo w przeciwnym razie jesteśmy zgubieni.
— To będą moje dzieci — wyszeptała Patience. — Moje.
— Boże, dopomóż nam — jęknęła Sken. — Czy będą wyglądały jak glizdawce?
— Ludzkie niemowlęta — odparł Will. — Zabijając je będziesz się czuła jak morderczyni.
Reck zauważyła, że Patience strasznie się poci. Nad jej ciałem w chłodnym powietrzu tunelu unosiła się para. Reck aż nazbyt dobrze pamiętała ową upiorną potrzebę, którą narzucił jej Nieglizdawiec. Nie była wtedy w stanie racjonalnie myśleć, nawet nie zdawała sobie sprawy, że skok z góry oznacza niechybną śmierć. Kiedy Nieglizdawiec rozkazywał z taką mocą, nie można było go nie posłuchać. Zwróciła się do Ruina:
— Zbyt wiele od niej wymagamy. Ona osłania nas przez cały czas, a sama nie posiada żadnej osłony. Kiedy będzie z nim, nie zdoła myśleć o niczym innym.
Patience płakała i szarpała się w uścisku Willa. Kiedy zatrzymała się, zew stał się nie do wytrzymania.