Myśląc o tym, jakimi słowami udobruchać komisarza Holewę, z którym mieli spotkanie w samo południe, Popielski wyskoczył ze stojącej już od kilku sekund dorożki na ośnieżony chodnik. Mock obudził się z lekkiej drzemki i mrugał powiekami. Stali przy bramie kamienicy na ulicy Stawowej. Nad wejściem do bramy oznaczonej numerem 10 znajdował się szyld z napisem: Zakład pośrednictwa małżeńskiego „Matrimonium”, i rysunkiem gołębia w absurdalnym koronkowym kołnierzyku, który w dziobie trzymał połączone obrączki.
Biuro mieściło się na pierwszym piętrze, a jego okna wychodziły na małe podwórko. Pani Klementyna Nowo-ziemska, powiadomiona przez Popielskiego o wizycie telefonicznie, już na nich czekała. Była to dama około pięćdziesiątki, bardzo starannie uczesana i uszminkowana, korpulentna i odziana w drogi kostium z wełny w prążki. Pod jej szyją widniał podobny koronkowy kołnierz jak u gołębia. Jej głos był cichy i kojący, a uśmiech subtelny, lecz pełen godności. Trudno wyobrazić sobie lepszą osobę na czele biura „Matrimonium”. Siedziała przy solidnym mahoniowym biurku; za nią znajdowała się sporych rozmiarów szafa z segregatorami, których rogi były wzmocnione fantazyjnymi złoconymi okuciami. Biurową atmosferę osładzały dwa wazony z goździkami.
Ponieważ pani Nowoziemska nie mówiła po niemiecku, Mock chciał natychmiast pożegnać Popielskiego i poczekać nań w jakiejś okolicznej knajpie, gdzie mógłby zagasić płomień kaca bardzo mu smakującym piwem okocimskim. Popielski, mimo iż z Mockiem łączył go bruderszaft, nie znał go jednak zbyt dobrze i nie wiedział, czy można mu ufać i czy poprzestanie na jednym lub dwóch piwach.
Wręcz przeciwnie, sądził, że Niemiec może się na dobre rozochocić i znowu gdzieś mu zniknie, jak w niedzielę. Uprosił zatem Mocka, by pozostał w biurze. Pani Nowoziemska, widząc zafrasowanie Popielskiego, wpadła na wspaniały pomysł zainteresowania „niemieckiego przyjaciela” ofertą samotnych pań. Ten ochoczo przystał na to, usiadł w małym, jasnym saloniku, wypełnionym wonią jakichś perfum, i zaczął z wielkim zainteresowaniem przeglądać anonse i fotografie kobiet.
– Dziękuję pani za znakomity pomysł. – Popielski uśmiechnął się szczerze uradowany.
– Och, mężczyźni są jak dzieci. – Pani Nowoziemska odwdzięczyła się pięknym uśmiechem. – Dać im jakiś album z powabnymi niewiastami, a natychmiast się uspokoją, jak mali chłopcy przy oglądaniu znaczków.
– Tak… Tak… – Popielski założył nogę na nogę. – Wie pani, co mnie tutaj sprowadza, prawda? Wyjaśniłem to pani telefonicznie. Szukamy z panem dyrektorem kryminalnym Eberhardem Mockiem z Wrocławia groźnego przestępcy, który podając się za arystokratę, bałamuci skromne, dobre dziewczyny z ludu. Czy był w pani zakładzie ktoś taki?
– Możliwe, że źle pana zrozumiałam. – Uśmiech znikł z twarzy pani Nowoziemskiej. – Ale już podczas naszej rozmowy telefonicznej nie robiłam panu nadziei, że zdradzę mu jakieś poufne wiadomości o moich klientach. A pan mimo to przyszedł mnie o nich wypytywać! No to teraz mówię jasno: nie udzielę panu żadnych informacji. To wszystko.
Pani Nowoziemska wstała, dając Popielskiemu znak, że audiencję uważa za skończoną. Komisarz również powstał.
Był pewien, że zadał jej niewłaściwe pytanie, idiotycznie długie i niejasne. A przecież powinien zapytać znacznie krócej i prościej. Tak właśnie zrobił.
– Czy Maria Szynok, kobieta lat dwudziestu, była pani klientką?
– Pan mnie chyba nie zrozumiał, panie komisarzu -odpowiedziała zimno właścicielka biura. – Nie poinformuję pana o moich klientach ani klientkach! Żegnam pana!
– Naprawdę? – Popielski z trudem panował nad sobą. – No to ja pani w ogóle nie będę o to prosić, tylko zarekwiruję akta z pani biura. Zabiorę je ze sobą na komendę, przejrzę i dowiem się wszystkiego, czego potrzebuję. Tak właśnie zrobię – podniósł głos – i to zaraz! Po pani reakcji już wiem, że pani coś ukrywa! I nie będę już teraz w ogóle z panią rozmawiał, bo podejrzewam, że będzie pani kłamać! Zabieram akta i już! A mogło być tak prosto i spokojnie…
– Jeśli chce pan zarekwirować akta – Nowoziemska nie podniosła głosu ani o ton, lecz zastawiła swoją korpulentną osobą oszkloną szafę – to musi pan użyć wobec mnie przemocy. Bo ja panu dobrowolnie niczego nie dam! Poza tym zaraz wezwę policję! U nas policja spoza Śląska nie ma nic do gadania!
Popielski klepnął się w świeżo wygoloną głowę. Nie wiedział, jak wygląda komisarz Zygfryd Holewa, ale go sobie dobrze wyobraził. Jest na pewno gruby, ponury i łatwo wpada we wściekłość. Nosi za małe kołnierzyki i pozłacaną dewizkę od zegarka. Teraz pewnie ociera wąsy po wypiciu szklanki piwa do śniadania i ostrzy sobie zęby na jakiegoś policjanta ze Lwowa, który na nie swoim terenie wsadza nos w nie swoje sprawy. Popielski wyobraził sobie następującą scenę: wraz z Mockiem wchodzą do gabinetu komisarza Holewy. Są obładowani segregatorami pani Nowoziemskiej, a za nimi ona, na pewno wielce tu szanowana obywatelka, wrzeszczy i jeszcze rzuca się z pazurami na swoich prześladowców. A potem Popielski komunikuje Holewie: będziemy razem prowadzić umorzone śledztwo. Otrząsnął się z ponurych wizji. Nowoziemska triumfująco się uśmiechała, a Mock wychylał głowę z saloniku, zaintrygowany podniesionym głosem kolegi. Na jego kolanach spoczywał tom akt z ofertami pań. Popielski spojrzał na Mocka i usiadł na kanapce. Zapalił papierosa i uśmiechnął się poprzez dym do pani Nowoziemskiej.
– Ile wynosi pani honorarium, madame? – zapytał. – Honorarium za wyswatanie takiego mężczyzny jak ja.
– Chce mnie pan przekupić? – Właścicielka biura mimo srogiej miny również usiadła.
– Nie. Ja chcę być pani klientem. Jestem bardzo dobrą partią. Samotny, zamożny wdowiec, lat pięćdziesiąt dwa…
– I co dalej? – lekki uśmiech znów pojawił się na twarzy jego rozmówczyni.
– Otóż właśnie! Co dalej… – Popielski dmuchnął dymem w stojącą obok palmę. – Proponuję pani układ handlowy. Pozwolę, aby pani wpisała mnie do swoich ksiąg, a potem przejrzę album, który ma teraz pan dyrektor kryminalny. Może wybiorę jakąś panią? Może się z nią spotkam tutaj, w tym gustownie urządzonym saloniku? Jestem dobrze sytuowany. Zapłacę solidnie za moje przyszłe małżeńskie szczęście… Ale najpierw musi pani coś o mnie wiedzieć. No niechże pani pyta! Ale po każdym pani pytaniu ja postawię swoje pytanie, a pani mi odpowie. Pytanie za pytanie, szanowna pani.
– Przecież i tak mi pan nie uwierzy! Na wszystkie pana pytania odpowiem: nie wiem, nie znam. I co pan mi wtedy zrobi?
– Zostanę pani klientem tylko w tym wypadku, jeśli pani odpowiedzi będą pozytywne. Niczego pani nie ryzykuje. Albo mi pani pomoże, a ja dam pani szansę wyswatania mnie, albo nie. To bardzo proste.
Pani Nowoziemska w milczeniu wpatrywała się w Popielskiego. Tymczasem rozdzwoni! się telefon na jej biurku, ale nie podnosiła słuchawki. Znudzony Mock odłożył album ze zdjęciami. Śnieg sypał za oknem i pokrywał białym całunem pryzmę węgla, który jakiś mężczyzna wsypywał szuflą do okienka piwnicy. Telefon znowu zadzwonił. Nowoziemska podniosła słuchawkę i chwilę rozmawiała po francusku.
– Przepraszam pana, komisarzu, muszę jeszcze gdzieś zatelefonować, bo mam dzisiaj bardzo pilne spotka nie. – Wykręciła numer i przez kilka minut rozmawiała znów w języku Kartezjusza.
Potem usiadła i splotła dłonie.
Najmocniej pana przepraszam, panie komisarzu. Pewien cudzoziemiec właśnie przyjechał do Katowic, szuka żony Polki i chyba coś dla niego mam. – Uśmiechnęła się nieśmiało. – Mam też coś dla pana. Ważne, jak sądzę, informacje na temat Marii Szynok. Ale wyjawię je dopiero jutro o szóstej wieczór. Po trzech spotkaniach, które pan odbędzie z moimi trzema klientkami. Trzeba dać szansę Amorowi.