– Przecież pani nic o mnie nie wie – zaoponował Popielski. – Jak mnie pani przedstawi tym klientkom?
– Wiem o panu komisarzu wystarczająco dużo. – Pani Nowoziemska znów była słodka i łagodna. – Wydaje się panu, że po dwudziestu latach pracy w tym zawodzie nie znam się na mężczyznach? No to co? Zapraszam pana jutro o trzeciej po południu. Pierwszą panią jest pani doktor Fryderyka Przybilla, czterdziestoletnia dentystka. Proszę, pokażę zdjęcia jej i jeszcze innych pań.
Popielski wstał, zgasił papierosa i podszedł do biurka właścicielki. Potrafił unosić górną wargę, odsłaniając – jak pies – ostre kły, potrafił mrużyć oczy tak, że jego twarz przypominała maskę wściekłości, potrafił nawet rozszerzać nozdrza swojego złamanego nosa, i wtedy jego twarz stawała się podobna do mordy goryla. Wszystko to potrafił robić na zawołanie, czym często zresztą bawił małą Ritę. Teraz te wszystkie umiejętności ujawniły się wbrew jego woli.
– Nie wie pani o mnie jednego, madame – głos dochodzący z jego krtani był dziwnie świszczący – tego, że teraz już stąd nie odejdę. I albo zaraz wszystko mi pani powie, albo rozwalę w proch tę szafę! Rozumiesz, ty stara rajfurko?
Pani Klementyna Nowoziemska powiedziała mu więc o Marii Szynok i o zainteresowanym nią panu. Wiedziała, co by się stało, gdyby odmówiła. W ciągu dwudziestu lat swojej pracy dobrze poznała mężczyzn.
Katowice, poniedziałek 1 lutego 1937 roku,
południe
Mocka i Popielskiego łączyło wiele podobieństw. Obaj byli skorzy do gniewu i pedantyczni, obaj władali językami klasycznymi, uwielbiali szachy, bridża, obżarstwo oraz nie stronili od towarzystwa upadłych kobiet. Mieli jeszcze jedną wspólną cechę: niecierpliwość. Najczęściej ujawniała się u nich wtedy, gdy musieli długo czekać na realizację zamówienia w restauracji. Wtedy sapali z irytacją, wypalali mnóstwo papierosów, stukali palcami o blat stołu, zaczepiali co chwila kelnera, drapali się nerwowo po karku, słowem: byli w stanie przed-wybuchowym.
Teraz jednak, kiedy siedzieli w restauracji „Eldorado” przy ulicy 3 Maja, nie tylko zapomnieli o upływającym czasie, lecz nawet nie pamiętali, co zamówili na obiad. Mock wpatrywał się w Popielskiego i starał się nie uronić ani słowa z jego wypowiedzi:
Maria Szynok przyniosła pani Nowoziemskiej jakieś oszczędności w swoim woreczku i poprosiła o wpisanie jej do rejestru i zamieszczenie w prasie ogólnopolskiej ogłoszenia o następującej treści – i tu Popielski spojrzał na jedną z dwu kartek papieru, które wypożyczyła mu właścicielka biura. – „Kopciuszek szuka swojego księcia z bajki. Skromna, pracowita i urodziwa panna, lat dwudziestu, poszukuje statecznego, zamożnego i kulturalnego w obejściu pana, któremu jest gotowa dać wszystko, co najbardziej sobie ceni admirator domowego ogniska”. Dwa tygodnie później do biura przyszedł ten oto list – i tu zaczął czytać kartkę bloku listowego, pokrytą pismem maszynowym.
– „Wielmożna Pani! Bardzo zainteresował mnie anons «Kopciuszka», ogłoszenie numer 142/37. Chętnie zapoznałbym tę pannę. Ponieważ jednak od kilku lat szukam odpowiedniej kandydatki na małżonkę, jestem dobrze obeznany z oszustwami, jakie stosują niektóre bardzo sprytne i zdeterminowane młode osóbki, chcące zdobyć męża takiego jak ja – z koligacjami, majątkiem i tytułem szlacheckim. To z całą pewnością nie dotyczy renomowanego zakładu matrymonialnego Wielmożnej Pani, wolałbym jednakowoż zaoszczędzić sobie żmudnej, dalekiej podróży i późniejszych rozczarowań. Dlatego jestem zobligowany do postawienia Szanownej Pani dwóch pytań: 1. Czy «Kopciuszek» jest sierotą? 2. Czy jest czysta i nienaruszona cieleśnie? Abym miał przyjemność oglądania Pani oblicza oraz zapoznania się z «Kopciuszkiem», na oba pytania powinienem otrzymać odpowiedzi twierdzące. W przeciwnym razie będę zmuszony zrezygnować z tej arcyciekawej oferty matrymonialnej. Odpisywać proszę na Poste Restante w najbliższym urzędzie pocztowym. Z wyrazami głębokiego szacunku, hrabia…” – i tu wymienił jakieś osobliwe i z niemiecka brzmiące nazwisko, po czym aż cmoknął ze zdziwienia.
– Czemu tak się dziwisz? – zapytał Mock.
– Nic, nic… – Popielski zamyślił się na chwilę.
– Skąd ten list przyszedł?
– Nie wiadomo. Klementyna Nowoziemska znalazła go pod drzwiami swojego biura. Ktoś go tam wrzucił z korytarza.
– Żmudna, daleka podróż… – powtórzył Mock w zamyśleniu słowa listu.
– Poczekaj, teraz dopiero się zacznie. – Popielski aż uniósł się na krześle, jak sprinter startujący do biegu. -Nowoziemska odpowiedziała na oba pytania twierdząco…
– A jak sprawdziła dziewictwo, dozorcę poprosiła o przysługę?
– Nie. – Popielski parsknął śmiechem. – Też o to zapytałem. Powiedziała mi, że to najmniejsze zmartwienie… Chyba można jej wierzyć, wbrew swoim nienagannym manierom wygląda mi ona na byłą burdelmamę… Zatem odpisała hrabiemu, że dziewczyna jest sierotą i dziewicą, a on kilka dni później przyjechał…
– No i? – Mock był tak skoncentrowany, że nawet nie spojrzał na kelnerkę, która postawiła przed nimi po bombie piwa żywieckiego.
– Niski, chudy, około czterdziestki, bardzo elegancko odziany…
– Idealny pan Nikt – przerwał mu Mock. – Człowiek bez żadnych właściwości.
– Mylisz się. – Popielski łyknął piwa. – Pani Nowoziemska zmartwiła się niewymownie na jego widok. Gdy wszedł do biura, natychmiast sobie uzmysłowiła, że na tym panu to ona nie zarobi. „Niewyobrażalnie brzydki”, tak powiedziała. Pozwól, że ją jeszcze zacytuję. Zapisałem wszystko, co mówiła. A zatem: „Mężczyzna nie musi być piękny. Powinien być nieco ładniejszy od diabła. Ale nie może być diabłem”. Tak go scharakteryzowała. A oto dokładniejszy opis: „Gęste, grube i siwiejące włosy, jak czapka zaczynały się nad brwiami. Siny, wygolony zarost podjeżdżał aż pod oczy, które były małe i jakby wepchnięte w głowę. Kwadratowa szczęka, nierówne zęby, wąskie wargi”. Wzięła od niego wpisowe i umówiła go z Marią Szynok tego samego dnia, nie wierząc ani przez chwilę w matrymonialny sukces tego spotkania. I nawet odetchnęła, kiedy on nie przyszedł. Więcej już go nie widziała.
– Nie przyszedł… – powtórzył Mock w zamyśleniu.
– A teraz słuchaj uważnie. Spotkanie tego hrabiego z Klementyną Nowoziemską nastąpiło 30 sierpnia 1936 roku… I tegoż popołudnia miał się on spotkać z Marią Szynok. Mówi ci coś ta data?
– To wtedy znaleziono ją pogryzioną?
– Tak! – Popielski uderzył ręką w stół, aż rozlało się piwo – To on, Ebi! On przyszedł na to spotkanie, lecz nie wszedł do biura. Poczekał, aż z niego wyjdzie ta dziewczyna. I poszedł za nią. A ona może płakała, bo była zawiedziona, że nie zjawił się na spotkanie. Szła, nic nie widząc z powodu łez, a w swej nędznej torebce nadaremnie nosiła ałun, który miał przywrócić jej utracone dziewictwo. A to monstrum szło za nią… I gdzieś ją dopadło…
Podeszła kelnerka i rozstawiła przed nimi talerze. Przerwali rozmowę, lecz nie odrywali od siebie wzroku. Nie interesowała ich sztywna i przyrumieniona skórka, która lekko odstawała od różowego, wilgotnego mięsa, ani białe pryzmy klusek śląskich, ani małe kopce grochu i czerwonej, gęstej, parującej kapusty. Żaden z nich nie spojrzał nawet na kelnerkę, która nie odchodziła od stołu i patrzyła na nich wyczekująco.
– Czego ona chce? – Mock nie wytrzymał. – Napiwku? Daj jej, Eduardzie, bo ja nie mam drobnych!
– Nie chodzi o napiwek – odpowiedziała kelnerka po niemiecku, a jej twarz wyrażała oburzenie. – Dowiedziałam się o to, o co pan prosił – do Popielskiego zwróciła się już po polsku. – Właśnie przyszedł mój kolega, który obsługiwał wtedy tego brzydkiego pana.
– Może go pani zawołać? – Popielski wręczył jej pięćdziesiąt groszy napiwku.
– Helmut! – zawołała. – A pódź sam, synek!